Niemal cały dzień nic nie robił. Siedział w swoim pokoju w plebanii. Była blisko wielkiego niczego, oprócz pola krów o trujących oddechach, więc mógł się skupić nad czytaniem Biblii bez większego bycia rozproszonym przez przejeżdżające samochody. Jedyne co mogło przeszkodzić mu w ,,pracy”, to okazjonalne bicie dzwonów. Nie miał dużego celu w czytaniu książki, po prostu… chciał. Było już późno, był już niemal na samym końcu, czytając jedynie dzięki światłu świecy. Zdecydowanie nie wpływało to dobrze na jeno wzrok, ale szczerze, niezbyt no to obchodziło. Wypił ostatni łyk zupy instant, kiedy jeno telefon podświetlił się, wskazując na to, że ktoś wszedł do plebanii. Po chuja ktoś wchodzi do plebanii w środku nocy? Odłożył Biblię na bok, zdjął okulary i chwycił świecę, wychodząc ze swojego pokoju, po czym wyruszył, aby skonfrontować się z intruzem. Miała wrażenie, że jej oczy przymykały się coraz bardziej, choć wcale nie miała ochoty spać. Jakby to nie wystarczało, jej głowa bolała tak, jakby miała zaraz eksplodować. Nagle ich oczom ukazała się dość niska kobieta, o prostych, czarnych włosach i ciemnej karnacji. O kurwa. Chwilę się na nią gapił, starając się, na ile mógł, ignorować ból głowy, na tyle długo, aby zrozumieć, że to ta dziewczyna z kawiarni. Nie zdążył nic zrobić, bo nagle przewrócił się na ziemię, tracąc przytomność.
***
Ledwo co otworzył jasne, fioletowe oczy, a na swoim policzku poczuł czyjąś dłoń. Należała do tej samej kobiety, która teraz siedziała zaraz obok Adama.
– A jednak Bóg istnieje – wybąkał cicho, jeszcze czując się, jakby obudził się z zajebistej, kilkugodzinnej drzemki.
– Że co? – odpowiedziała ciemnowłosa, patrząc z szokiem na księdza, który właśnie przecierał oczy i rozkładał się za świecą, która leżała kilkanaście centymetrów od nich, powoli rozpływając się na kamiennej posadzce.
Podniósł głowę, obmacując tył swojej łepetyny, upewniając się, że nie rozbił sobie głowy. Jeszcze mu się nie zdarzyło i wolałby, aby tak zostało. Dopiero wtedy mu się przypomniało, że musi się jakoś wytłumaczyć.
– Em… chyba jednak żyję – mruknął nijako, choć pewnie dla Yasmin brzmiało to tak, jakby był rozczarowany z możliwości dalszego życia. – To jednak nie wiem, czy Bóg istnieje – dodał, mrugając kilka razy. Ciemnooka uniosła brwi, oczekując dalszych wyjaśnień. – Uh. Sory, anemia – Szybko się wytłumaczył, siadając.
– Nie o to mi chodziło. – dodała, marszcząc brwi i ostro patrząc w przymrużone, fioletowe oczy Adama. Postanowiło zignorować słowa kobiety.
– Czy niewiasta wyjawi, z jakiego powodu przybywa do skromnej, katolickiej plebanii? – Skierował się do kobiety, wstając na obie nogi tylko po to, aby podnieść świecę i podać dłoń Yasmin, żeby również wstała.
– Czekam na taksówkę i… wolę się ukryć, niż stać w ciemnym parku – wytłumaczyła się, chwytając dłoń księdza i podciągając się do góry. – Yasmin Mabrouk. – Przedstawiła się, potrząsając dłonią.
Adam szybko wyrwał swoją rękę, nieco zaciskając zęby. Niezbyt chciał trząść rękoma z przypadkową kobietą. No, oprócz tego, że to nie była przypadkowa kobieta, a kobieta, z którą chciał porozmawiać od dawna, po prostu nie wiedział jak. Szczęście, ale trochę pech, że akurat jak się spotykają, to nagle musi mdleć.
– Wiem – burknął, nawet zbytnio nie myśląc nad odpowiedzią. Dopiero po chwili aniołek latający nad jej ramieniem wyszeptał do ucha, że ludzie nie znają ot tak czyichś imion, dopóki ktoś im o nich nie powie. Zanim kobieta zdążyła jakkolwiek to skomentować, kontynuował: – Mam taki dar od Boga. Wiem, jak ktoś się nazywa, kiedy tylko na nich spojrzę – powiedział z całkowitym spokojem, jakby był to typowy czwartek. Każdy przecież tak ma. To nic specjalnego. Tak samo to, że jest synem Atlantiadesa. – I nazywam się Adam – dodał, patrząc na zdziwioną ciemnowłosą.
Yasmin?
────
[578 słów: Adam otrzymuje 5 Punktów Doświadczenia]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz