Tchórzliwa fretka. To porównanie wyryło obraz przed oczami Ezry, skupionymi na teksturze deski, będącej częścią struktury prysznica. Dziecko Tanatosa opierało czoło o ciepłe drewno, koncentrując przekrwione oczy na chropowatej desce i usiłując uspokoić oddech, i miast wielkiego, genialnego planu przeżycia w jego umyśle znajdował się obraz małego, puchatego zwierzątka z różowym nosem.
Do tej pory Ezra był porównywany jedynie z parszywymi szczurami i marnymi kundlami, tak więc gdyby nie to, że Caroline wywrzeszczała te słowa jako obelgę, może uznałby je za komplement. Gdyby nie to, że groziła im śmierć z rąk córki Aresa, może spędziłby więcej czasu na docenianiu długich, pociesznych łasic.
Ezra jęknął. Potarł skronie, jakby to mogło mu w jakikolwiek sposób pomóc. Potrzebował planu, chciał wiedzieć, co ma robić. Uciec do reszty, wtopić się w jedną z grupek, grających w siatkówkę albo piknikujących na kraciastym kocu? To nie wchodziło w grę z tak wielu powodów. Po pierwsze, większość grupek nie przyjmowała chętnie obcych. A przynajmniej nie obcych, noszących imię Ezra i zalatujących aurą niepokoju. Większość dzieci w Obozie była dobra, a przynajmniej lepsza od przeciętnej populacji nastolatków. Byli wyrozumiali, wiedzieli dokładnie, jak to jest odstawać, jak ważne jest mieć kogoś, przy kim można być sobą. Mało kto pałał do kogoś innego nienawiścią – poza dzieciakami wojny, które potrafiły być tak okropne, że Ezra szufladkował je z dala od sumy względnie miłych i neutralnych obozowiczów.
Mimo wszystko Ezra rzadko kiedy… pasował. Patrzył na innych ludzi, którzy zawsze znajdowali odpowiednie słowa, albo gesty, albo nawet gdy nie znali odpowiednich słów ani gestów, ani powiedzeń, mieli tę ciepłą aurę, której nie dało się nie lubić. Ludzie śmiali się z nimi, a nie z nich. Mogli tańczyć, nie znając kroków i popełniać błędy, a każdy nadal ich lubił. Może nawet byli bardziej lubiani przez to, jak ludzcy byli.
Ezra nie miał czarującego uśmiechu ani ładnej twarzy, ani uniwersalnego poczucia humoru. Do tego ludzie szczerze się go bali. Ileż razy Ezra usłyszało rzucony mimochodem komentarz o tym, jak nagle zrobiło się zimno. Ile razy małe dzieci wybuchały płaczem na jejgo widok, czepiając się spódnicy matki i krzycząc, że ma nigdy, ale to przenigdy nie umierać.
Omen śmierci i postrach bachorów – w oczach pozostałych herosów Ezra nie był wart współczucia. Nie miało co liczyć na wsparcie przypadkowych rówieśników. Zwłaszcza gdy ci połączyliby kropki, a raczej gniew Caroline z zimnym potem, zalewającym Ezrę.
,,Hej, Caroline” zaczęliby. ,,Oddamy ci tego dzieciaka za darmo, co? Dopłacimy ci nawet za to, żebyś podtopiła go w trzecim kiblu od lewej – tym najbrudniejszym”.
Ucieczka również nie wchodziła w grę. Obóz był duży, to fakt – ale jego połacie ograniczone. Caroline była genetycznie zaprogramowaną tropicielką. Chęć zemsty i spuszczenia tęgiego wpierdolu dzieciakowi przygnałaby ją do Ezry migiem. Najgorsze było to, że miała doskonałe usprawiedliwienie. Tak, w teorii zaczęła, ale miała silniejsze argumenty, głośniejszy głos i mocniejsze pięści. Do tego fakty były po jej stronie, to, że Ezra ją popchnęło, było prawdą. Niechcący, tak, ale miała prawo do chęci zemsty.
— Kurwa — westchnął Ezra, przeciągając ostatnią głoskę. Następnie uniósł wzrok znad ściany, aby ponownie stuknąć czołem o drewno. Nie na tyle mocno, aby nabić sobie guza, lecz na tyle dosadnie, żeby wyrazić swoją frustrację.
Strzykanie stawów przerwało ciąg jego czarnych myśli, oderwało go od ściany i zastąpiło teoretyczne wizje końca bardzo praktyczną wizją końca. Caroline uniosła ręce, rozciągnęła przedramiona i palce, aż nie strzeliły jeden po drugim, mikroskopijna lawina niewypowiedzianych gróźb. Potem strzepnęła dłonie i nonszalancko wyprostowała palce i przeniosła wzrok na swoje paznokcie, jej malinowe wargi wydęte w udawanej kontemplacji.
— Przepraszam — wydukało Ezra głosem, który ledwo co przecisnął się przez zasznurowaną strachem krtań. — Nie…
I co dalej? ,,Nie zabijaj mnie, proszę”? ,,Nie myślałom”? ,,Nie dam się dręczyć kolejnej potomkini twojego ojca”?
Caroline prychnęła w odpowiedzi. Była straszna. Wyrachowana, zimna, kalkulująca każdy możliwy sposób na dowalenie brunetowi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz