niedziela, 17 marca 2024

Od Havu do Judasa — „Take me to church”

Egzorcyzmy się nie powiodły, a raczej, zostały zepsute przez cholerne potwory, które nigdy nie znikną z życia rudego. Już zawsze będą pojawiać się w miejscach oraz momentach, kiedy najmniej ich potrzebuje; a bawienie się z ejdolonami… cóż, nie miał na to siły. To złowieszcze duchy, inteligentne i na dodatek ciężko się ich pozbyć. Siłowanie się z takimi mocami najlepiej zostawić komuś, kto je zaczaruje szybciej, niż zaczarują one ciebie (opętają).
W mieszkaniu było ciemno, złowrogo, prawie tak, jakby przed chwilą ktoś tutaj umarł. Śmierdziało na dodatek metaliczną krwią, bo ciężko ukryć, że mieszka tutaj dzieciak Boga Śmierci; i może nie jest tak samo potężny, jak bachory Plutona, to wciąż posiadał ten wyczuwalny, odrażający zapach. Ten zapach osiadał na wszystkim, czego dotknął.
Ciche popiskiwanie, dobiegające z wysokiej klatki od razu zwróciło uwagę mężczyzny, który podbiegł do swoich małych, puchatych dzieci, żeby wymiziać białe futerko palcem przez kraty.
Wyciągnął zwierzątka i z jednym z nich, który zadomowił się na jego ramieniu, usiadł do biurka z otwartym laptopem. Wychodząc z domu jedynie zablokował sprzęt, jakby ktoś miał się wkraść do mieszkania albo jakby duchy miały z niego skorzystać w celu skomunikowania się z wciąż żyjącymi bliskimi. Wyobrażacie sobie, jak pewnego, słonecznego dnia wypisuje do was babcia na Facebooku? Ta sama babcia, która zmarła pięć lat temu?
Odblokował laptopa i pierwsze, co zobaczył, to otwarta wspomniana wcześniej platforma. Na dodatek przed oczami widniała konwersacja z nijakim Bernardem Smithem.
Postukał palcami o blat zniszczonego biurka, zastanawiając się, czy powinien już wyłączyć tę śmieszną rozmowę. Nie zdążył nic wysłać, bo, jak się okazało, Judas dotrzymał umowy; a niewysłana wiadomość z ośmieszającym filmikiem wciąż czekała, by zniszczyć młodemu księdzu karierę.
— Nieważne. — Wzruszył ramionami i już chciał najechać myszką na ikonkę iksa, w celu wyłączenia całej strony, kiedy po klawiaturze nowiutkiego laptopa przebiegł biały szczur.
Zwierzątko spojrzało właścicielowi w oczy, który z przerażeniem patrzył na ekran. Wiadomość została wysłana.
— Boże, Bongo, jesteś wredny.
Szczur zapiszczał. Krwistoczerwone oczy, śledziły na ekranie kursor.
Ze wszystkiego, co mógł przewidzieć, to nie przewidział, że jego własne zwierzę zeskoczy z ramienia prosto na klawiaturę i akurat naciśnie enter. Dodatkowo treść wiadomości, przez wspomnianego Bongo, brzmiała: ,,hgfjdsk jfk$$”.
— Japierdolę, usunąć się tego nie da — parsknął śmiechem, nie wiedząc, czy było to wywołane stresem, czy kuriozalnością całej sytuacji.
Wyłączył pospiesznie stronę z Facebookiem, po czym położył się do łóżka razem ze swoimi dwoma szczurami. Ten jeden, który wysłał ośmieszający filmik, co jakiś czas popiskiwał, prawie tak, jakby był z tego dumny.

Nie obchodziło go, co się stało z Judasem i wcale za nim nie tęsknił. Chociaż wcześniej nie widywali się często, to tym razem mężczyzny nie widział nigdzie, nawet w tej śmiesznej kapliczce, w której ścierał kurze i pilnował starych, ledwo żywych ksiąg.
Uznał, że tak będzie lepiej. Żaden ksiądz, żaden patałach skażony tą obrzydliwą wiarą nie podejdzie do niego na bliżej niż dziesięć metrów. Najlepiej by było, gdyby się wszyscy wymordowali z tego świata i zostali umieszczeni w miejscu, takim jak Równiny Kary.
— Zaczniesz pracować?
Przemyślenia usiane nienawiścią przerwał mu współpracownik, który ewidentnie zmartwił się stanem rudowłosego. A może przeraził się tym skwaszonym wyrazem twarzy, towarzyszącym mu przy przerzucaniu usmażonych frytek na podgrzewacz.
— Przecież pracuję.
Pierwszy raz od dawna zabrzmiał przeraźliwie strasznie. Przeraźliwie strasznie, prawie jak masło maślane, gdyż ton głosu rudowłosego w żaden sposób nie przypominał tego zwyczajnego, ludzkiego. Gdyby pracował z jakimś innym półbogiem-przegrywem, to zapewne od razu zostałby odkryty.
— Okej. — Młody blondynek szybko poszedł na drugi koniec restauracji z takim strachem w oczach, że Havu przez moment zrobiło się przykro; a może tylko tak mu się wydawało, bo w myślach wciąż mordował Judasa i kościoły. Palił je, a dusze wrzucał do dziwnych rzek w Podziemiach, a potem patrzył, jak spływają do Tartaru z okropnie rozdzierającym krzykiem.
Przeszło mu po dziesięciu minutach i tych też minutach stał się innym człowiekiem. Był miły, roześmiany i zapomniał, że w jego życiu istniał ktoś taki o imieniu Judas.

Każdy dzień był coraz lepszym do pewnego momentu. Mogło być tak cudownie, tak spokojnie (pomijając rutynowe walki z potworami), ale wszystko legło w gruzach pewnego popołudnia przy mniej ruchliwej uliczce.
Havu szukał po dziurawych kieszeniach pudełka papierosów, jak zawsze, bo zapominał zszyć tych cholernych dziur zapewne przez niedopasowany do społeczeństwa (i dziur) mózgu.
Nie był nawet daleko od domu, gdyby chciał, to wystarczyło, że cofnąłby się do mieszkania i zabrał jedno z pełniejszych pudełek z blatu. Jednak to wymagało poświęcenia energii. Większej ilości energii.
Delikatnie promienie słońca ogrzewały jego spoconą, zmęczoną twarz, podkreślając rudość niesfornych kosmyków.
Wtedy stało się coś, co zepsuło ten dzień. Ogólnie, zepsuło wszystko. Dzień, tydzień oraz pełen miesiąc. Zniszczyło spokój i na nowo w duszy Havu zapaliła się nienawiść. Na nowo chciał wszystkich i wszystko powrzucać do Flegetonu, czy innej, obrzydliwej rzeki, a później do Tartaru.
— Pojebało cię?! — krzyknął, kiedy przed swoją twarzą zauważył rozwścieczonego Judasa. Uderzył go. Nic nie powiedział. Po prostu podszedł i strzelił mu z liścia.
Judas wyglądał jak opętany, bo złapał Havu za kołnierz skórzanej kurtki i pchnął na pobliską ścianę starego budynku. Zebrało się kilku gapiów.
— Co to, kurwa, miało być?
— Nie wkurwiaj mnie. — Odepchnął wyższego mężczyznę od siebie i zamachnął się na niego pięścią. Judas miał dosyć twardą szczękę.
Zniknął na cały miesiąc, nie, to nie widział go przez około pięć tygodni, a teraz wraca, wyglądając jak rozjuszony przez śmiesznego facecika z czerwoną płachtą, byk.
Havu tylko widział, jak ten ponownie go popycha, korzystając z tego, że dzieli ich prawie dwadzieścia centymetrów różnicy wzrostu.
Rudowłosy wygrzebał z kieszeni swój słynny ołówek, który po starciu niewielkiej ilości grafitu urósł do wielkości dużego kija, zakończonego prawdziwym ostrzem.
— Nie zranisz mnie tym.
— Pierdol się. — Wymierzył ostrzem w Judasa, patrząc mu głęboko w oczy. Aura Havu w tym momencie musiała być najczarniejsza z czarnych. — Wrzucę cię do Tartaru skurwysynu i więcej nie będziesz mnie wkurwiać.
Judas dobył swojej broni i teraz stali przed sobą, otoczeni przez grupkę gapiów, mierząc do siebie z czegoś, czego normalne ludzkie oko zobaczyć nie może.
Kilka kropel krwi spłynęły rudowłosemu na brodę, by po kropelce skapywać na brudną kostkę brukową.
— Tak się za mną stęskniłeś, że pierwsze, co zrobiłeś, to poszedłeś mnie szukać? — rzucił prowokująco do Judasa, ściskając w dłoni broń. Jej ostrze mieniło się w promieniach zachodzącego słońca.

Dżudas?
◇──◆──◇──◆ 
[1023 słowa: Havu otrzymuje 10 Punktów Doświadczenia]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz