Nie chodził może wyjątkowo często do kawiarni, jednak – patrząc na niego, można by pomyśleć, że pije tylko czarną, niesłodzoną, gorzką niczym ziemia kawę. Tymczasem, gdy zamawiał karmelowe frappuccino z bitą śmietaną i dodatkowym słodkim syropem, miał wrażenie, że zawsze osoba, która go obsługiwała, oceniała go i nienawidziła swojej pracy jeszcze bardziej, bo musiała robić jakieś wymyślne zamówienie dla dorosłego gościa. Sam pracował jakiś czas w obsłudze klienta, więc się im w ogóle nie dziwił.
Miał wracać do domu i tylko po drodze wstąpić, żeby wziąć coś na wynos, a w środku było akurat niedużo osób. Co brzmi dość leniwie — i słusznie, był do tych kwestii bardzo leniwy — ze względu na swoje uprzywilejowane bogactwo polegające na tym, że stać było go na prawie cokolwiek, co sobie zażyczy, często wybierał opcje gotowe, które ktoś zrobi za niego — ktoś za niego zrobi mu kawę (zajęłoby mu to może trzy minuty, wliczając w to czas gotowania wody), ktoś za niego zrobi mu kanapkę (pięć minut maksymalnie? Bo jak długo można robić kanapkę?), właściwie jakiekolwiek danie czy napój, ale usprawiedliwiłby to zapewne tym, że raz olej mu się zapalił na patelni, czajnik po prostu pękł i oparzył się wrzątkiem, a gdy próbował raz pokroić cebulę (nienawidził kroić czegokolwiek, a do cebuli żywił wyjątkową nienawiść) wbił sobie nóż w rękę tak głęboko, że po cholernych dwunastu latach widać na niej obrzydliwą szramę.
I to wszystko skończyło się na tym, że woli zapłacić pięć razy więcej za kawopodobny napój w kawiarni, w którym jest więcej mleka i syropu niż samej kawy.
Na studiach był trochę jak ci bogaci, zadufani w sobie biznesmeni, którzy przesiadują w kawiarniach sześć godzin z laptopem, gdy jest największy ruch. Nie byłoby to złe, gdyby nie fakt, że po pierwsze, są bogaci, a po drugie, zadufani w sobie. Tylko że akurat wtedy nie miał pieniędzy, ale i tak je wydawał na niepotrzebne rzeczy, robiąc to częściej niż potrzeba.
Zazwyczaj zwracał swoją uwagę, gdy był w ubiorze duchownym poza kościołem, szczególnie w miejscach typowo użytku publicznego. To tak jak z zakonnicami — niby nikogo nie dziwią, lecz i tak każdy na nie spojrzy. Nauczył się już nie odczuwać tego nikłego cienia irytacji, gdy czuł na sobie czyjś wzrok.
Tym razem jednak ten wzrok przerodził się w szybką (poczuł się jak zaatakowany, choć nie było to ani odrobinę agresywne) akcję.
— Szczęść Boże — usłyszał tylko i już miał złe przeczucia — co Ojciec robi w takiej kawiarni? Czy potrzebujesz pomocy, koch… Ojcze?
Dość niepewnie, ze zdezorientowaniem spojrzał na osobę, która, jak się zorientował, parę chwil temu stała przy ladzie i coś zamawiała. Była uśmiechnięta i radosna, a jej długie, różowe włosy wyglądały jak żyjące osobnym żywotem płomienie.
I po właściwie chwili podała mu dłoń (doprawdy, co za zaskakująca persona). Jeszcze nigdy mu nie podał tak po prostu ręki, w tak bezpośredni sposób, po dosłownie wypowiedzeniu dwóch zdań rozmowy, szczególnie gdy był w sutannie. Zagadywanie to jedno (dość częste), ale podawanie ręki to drugie (zupełnie rzadsze, gdyż inni boją się to robić, tym bardzie jeśli w ogóle go nie znają).
— Jestem Cerys.
Kojarzył skądś jej twarz, ale szczerze mówiąc, po prostu wyglądała na bardzo charakterystyczną, taką, na którą raz spojrzysz i zapamiętasz na zawsze — może to dlatego miał takie poczucie.
— Cohen — odparł, udając, że nie widzi jej ręki i uśmiechnął się, ale oczywiście nie za szeroko.
Było to bardzo niekulturalne i niemiłe, ale jak się okazało, kierowanie wzroku na wszystko, tylko nie na wystawioną dłoń spełniało swoją rolę perfekcyjnie i miał cichą nadzieję, że Cerys stwierdzi, że Judas nie jest wart rozmowy.
— Zastanawiałem się tylko, co zamówić.
Po prostu niesamowite, ależ każdego zdziwiłeś.
Dałby sobie rękę urwać, że na te słowa jej oczy zabłysły, więc osiągnął efekt przeciwny. Cóż, prawdopodobnie pozostało mu iść z prądem.
— Naprawdę? To wspaniale! Mają tutaj naprawdę dużą ofertę, więc coś z pewnością Ojcu wpadnie w gust. Preferuje Ojciec coś słodszego, czy… może mocniejszego? Są też super wypieki, robione na miejscu i zawsze świeże, croissanty i ciastka, czy też muffiny, nawet pancakes z polewą i gofry.
— O, więc, ja… chyba… coś słodkiego? Do picia? — odparł niezręcznie, jakby to ona przyjmowała zamówienia, nie spodziewając się, że zacznie mu… wymieniać kartę menu.
— Może karmelowe cappucino? Albo macchiato? Mają nawet irish coffee i jest cudnie przecudowna, myślę, że każdy powinien jej spróbować, bo naprawdę, nawet jej mają parę wariantów. O, no i też…
— Tak, wiem, już się właśnie zdecydowałem — westchnął cicho, wchodząc jej nieintencjonalnie (poważnie) w środek zdania. — Bardzo… bardzo dziękuję.
Matko boska, czemu nie dasz mi ani jednego dnia spokoju.
Cerys nie zraziła się tym nieco-lekko-bardzo-zrezygnowanym tonem, który sam z siebie wydobył się z jego gardła. Pewnie nie zwróciła na to uwagi, bo Judas postarał się też uśmiechnąć, byleby już nie mówiła, bo krew zaczynała odpływać mu z mózgu.
— Latte — chciał tak naprawdę powiedzieć, ale — Irish coffee — powiedział zamiast tego, a już nie chciało mu się poprawiać swojego zamówienia, bo trochę głupio.
— Tradycyjną? Spanish coffee? Russian coffee?
Matko boska, nawet kawy nie można wypić spokojnie, zawsze muszą wydziwiać.
Alkoholizm przesiąkł tak nasze społeczeństwo, że dodają go nawet do cholernej kawy i nie sądził, że jest to dobre połączenie.
— Tradycyjną. Na mi… na wynos.
Zapłacił, dając nawet napiwek bariście, który w zamian uśmiechnął się promiennie.
Czekając na wydawce, znowu na nią spojrzał i znowu miał wrażenie, jakby ją znał co najmniej sto lat (aż tyle to nie miał, ale uczucie było bardzo porównywalne). Zdawało mu się, że nie da mu to spokoju, ale naprawdę głupie byłoby pytanie o — a właściwie, nawet nie wiedział, jak miałoby ono brzmieć i czego dotyczyć, więc pewnie niczego się nie dowie. Absurd.
◇──◆──◇──◆
[919 słów: Judas otrzymuje 9 Punktów Doświadczenia]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz