Lexi dorwała go tuż przed tym, jak miał zamiar usiąść na nieco chybotliwej stołówkowej ławie — właśnie się do tego zamierzał i wypowiedź przyjaciółki nieco wytrąciła go z równowagi. Zachwiał się i machając rękami na oślep, trafił na zgniłe pomidory. Pewnie jacyś śmieszni legioniści mu je podrzucili, żeby na nich usiadł. Nie osiągnęli swojego celu, ale przynajmniej owoce zdobiły teraz jego dłonie, więc sprawcy niecnego czynu z uśmiechem przybili sobie piątkę.
Dick, korzystając z chwili nieuwagi, wytarł ręce o zwinięty płaszcz któregoś z nich, i czując, że zaraz jego pech da o sobie znać, chwycił Lexi za rękę i szybkim chodem opuścił budynek. I nie pomylił się — po chwili doleciały do niego krzyki.
Przyspieszył kroku, modląc się w duchu do Fortuny, żeby przynajmniej teraz nie podłożyła mu nic pod nogi. Ta oczywiście, nie posłuchała i prawie zmiażdżyłby Donnę, gdyby nie ramię Lexi.
— Uh... co więc planujemy?
Lexi szturchnęła go z uśmiechem.
— Piknik, półgłówku! Musimy jakoś uczcić twój nowy tytuł. Dick Marsh — legionista Piątej Kohorty Dwunastego Legionu Fulminata — powiedziała z emfazą.
— Cóż, przy tym przyjaciel Lexi Faulkner. To nie mniejszy zaszczyt.
— Sugerujesz, że jestem oschła i trudno mi zawierać przyjaźnie?
— Sugeruję, że przynajmniej w tej jednej kwestii mam szczęście.
Droga była pełna zdradzieckich kamieni, gałęzi drzew, które nie rosły nawet blisko ścieżki smagających po twarzach, i zwierzęcych towarzyszy Lexi włażących Dickowi pod nogi — lub na odwrót, zdaniem tych pierwszych. W końcu jednak, w całości znaleźli miejsce, które odpowiadało estetycznie Lexi, i Dickowi pod kwestią BHP. Brunetka rozłożyła piękny, kraciasty kocyk i wyjęła z koszyka wcześniej przygotowane sztućce.
Zwyczajem przed jedzeniem było palenie jego części, dla jakiegoś boga. Tutaj jednak nie było żadnego paleniska, a Dick wolał nie ryzykować z zapałkami. W jego rękach były wręcz prośbą o pożogę na kształt roku 1666.
— Dajże spokój — powiedziała Lexi, już z policzkami napchniętymi szarlotką. — Ten jeden raz nic ci nie zrobi. Jedz.
Chłopak jeszcze chwilę się wahał, potem jednak machnął ręką i ugryzł kawałek. Nie zdążył nawet przeżuć i słodycz ciasta ledwo musnęła jego język, kiedy czyjeś ostre pazurki zaczęły wczepiać mu się w głowę.
— Nuggets! Teraz?
Przyjaciółka pospieszyła z odsieczą. Chwyciła oburzoną nieco z tego faktu kurę i pogroziła jej palcem. Dick doprowadził swoją fryzurę do względnego porządku, zmieniając ułożenie włosów z chaosu 1 na chaos 2.
— Nuggets, daj mu spokój. Przynajmniej kiedy je.
Dick spożył resztę swojego kawałka, patrząc z przymrużonymi oczami na kurę, co rozśmieszyło Lexi. Chłopak jednak nie widział w tym nic śmiesznego — autentycznie, przed chwilą lustrował wzrokiem pobliskie drzewo (nie usiedli pod nim, miało szyszki) pod kątem zamieszkania wiewiórek. Nie musiały to być nawet wiewiórki latające, Dick był pewien, że jego matka dodałaby skrzydeł nawet tym zwyczajnym.
— Bardzo dobre. Mogę jeszcze?
— Obraziłabym się, gdybyś zjadł tylko jeden kawałek.
W ramach pojednania, tą porcją Dick podzielił się z Nuggetsem. Pogłaskał kurę po główce i szepnął:
— Gdy następnym razem będziesz skakać, to mnie ostrzeż, dobra?
◇──◆──◇──◆
[473 słowa: Dick otrzymuje 4 Punkty Doświadczenia]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz