piątek, 6 stycznia 2023

Od Irène do Makoto — „You're my turning page”

WIELE LAT TEMU

Bram podziemia strzeże trójgłowy Cerber. Za nim znajdują się trzy rozgałęzione przejścia. Dwa z nich prowadzą do Namiotu Sądu Ostatecznego, w którym trójka sędziów decyduje, czy prowadziłoś swoje życie godnie i zasługujesz na Elizjum, czy może przez swoje zło zapracowałoś na Pola Kary, gdzie Erynie zgotują dla ciebie wieczne tortury. Większość istot trafi jednak na Łąki Asfodelowe, gdzie zapomniawszy o swojej przeszłości, będą do końca wszechświata przeciskać się w niekończącym się tłumie ludzi. Pozostawiwszy wspomnienia i emocje, bezczynnie i bez celu na całą wieczność.
Zanim tam jednak dotrzesz, musisz przekroczyć Styks. To jego toń zatrzymuje wszystkich, którzy nie mają czym zapłacić za przewóz na drugą stronę. Jego fale pochłaniają wszystkie niespełnione ambicje i porzucone marzenia, niewypowiedziane lub głośno wykrzyczane życzenia, które ludzie posiadali za swojego życia. Niektórzy kąpali się tu specjalnie, kręcąc ruletką życia i śmierci. Większość osób jednak, całkowicie rozsądnie, wolałaby cierpieć wieczne męczarnie w Hadesie niż spróbować tutejszej kąpieli.
Irène, właściwie zwana wtedy pod zupełnie innym imieniem, również preferowała trzymać się z daleka od rzeki. Jako umarłej ta nie powinna wyrządzić już zbyt wiele krzywdy, co nie zmieniało jej sceptycznego podejścia. Z powodu swoich uprzedzeń trzymała się od Styksu jak najdalej, tłocząc się w głośnym tłumie dusz, zestresowana i niepewna, swoją prawą rękę chowając w kieszeni — nie chciała zgubić worka monet, które posłużyć jej miały jako zapłata za przewóz do zaświatów.
Córka Tyche nie była w stanie powiedzieć, jak dużo czasu minęło od momentu, kiedy zatrzymała się w tej pozycji. Mógł to być jeden dzień, jak równie dobrze przed oczami mogło jej przebiec parę lat. Miała jednak ona ważne zadanie, które z konieczności wykonywałaby nawet i całą wieczność. Było nim czekanie na swoją dziewczynę, ponieważ ta została jeszcze na świecie chwilę po śmierci jej partnerki, zapewne wciąż walcząc na wojnie. Na pobojowisku jednak nie może być trudno zginąć (czego przykładem była sama Irène), dlatego też zguba mogła pojawić się lada chwila.
Wtem nareszcie zjawiła się. W jednej chwili stała przed nią. W jej oczach pojawiła się niemal namacalna pustka i szok, który towarzyszył bez wyjątku każdemu, kto przed chwilą doświadczył smaku śmierci. Szok był tym większy, jeśli osoba umarła podczas II wojny światowej.
Irène wyjęła dłoń z kieszeni, aby obiema rękoma objąć swoją towarzyszkę. Z zamkniętymi oczami włożyła twarz w jej włosy, przeczesując je delikatnie, trochę mechanicznie, dłońmi.
— Nic się nie stało. Po prostu taki wiek nam przypadł. Możemy spróbować znowu — cicho zapewniła nowoprzybyłą, wypowiadając na głos to, nad czym myślała cały czas spędzony na oczekiwaniu, a jej szept można było dosłyszeć mimo wielkiego hałasu panującego nad Styksem. Z racji lat, jakie przeżywał obecnie gatunek ludzi, miejsce to było naprawdę przeludnione. Osoby więc, w ciszy i w zdziwieniu biorącym się z nagłego spotkania, odeszły kawałek dalej, aby nie zostać zmiażdżone przez napływającą falę przybywających ludzi.
Usiadły niemal nad samym brzegiem wody, na którą tym razem potomkini Tyche nie zwróciła większej uwagi, całkowicie pochłonięta przez swoją partnerką. Irène starała się ją uspokoić, a daremność tych działań była bliska przyprawienia ją o rozpacz.
— Jestem pewna, że trafimy do Elizjum. Na wojnie przecież tylko się broniłyśmy. Tak jak każdy. Ty walczyłaś tylko dlatego, że chciałaś być ze swoimi półboskim rodzeństwem, a ja tylko dlatego, że chciałam być z tobą. Nie zrobiłyśmy nic złego. A jeśli trafimy do raju, to przecież możemy się odrodzić, prawda? Dwa razy będziemy żyć w lepszym czasie, a potem szczęśliwe spotkamy się znowu i trafimy na Wyspy Błogosławionych. Nic nie jest stracone. Jeszcze możemy mieć swój dobry koniec — Irène z niespotykaną dla siebie delikatnością i zaciętością chwyciła dłoń rozmówczyni, w uspokajający sposób ją głaszcząc. Nadal nie była pewna, co powinna robić w chwilach kryzysu. Ich związek był jeszcze młody, a córka Tyche nie wiedziała o takich sprawach zbyt wiele. Miała zresztą wrażenie, że po prostu nie potrafi w dobry sposób okazać swoich emocji, dlatego też zdarzało jej się być sztywną.
— Nie rozumiesz? To koniec. Umarłyśmy. Jesteśmy, kurwa, nieżywe. Zabili mnie. A przed tym ja zabijałam innych. Nie trafię do Elizjum — nadal roztrzęsiona Makoto zacisnęła dłonie. — I w dodatku zabili ciebie. ZAJEBIE SKURWYSYNÓW! BĘDĘ ICH KURWA ŚCIGAĆ PRZEZ WSZYSTKIE JEBANE ŻYWOTY!
Irène zdecydowanie wolała ją oglądać zezłoszczoną niż płaczącą, dlatego tylko kontynuowała niepewne spoglądanie na nią, by zobaczyć, czy czasem nie pojawią się w jej oczach łzy oraz rozpoznać moment, w którym ta przestanie krzyczeć i wyzywać ich zabójców.
— Jeszcze zdążysz się zemścić — zapewniła ją Irène, zmieszana kopiąc nogą dołki w rozmokniętej od wody ziemi. Sama wątpiła, że faktycznie to się stanie. Naprawdę trudno byłoby dowiedzieć się, z czyjej ręki zginęły. W szale walki raczej nikt nie patrzy w twarz przeciwnika.
Zauważyła, że jej noga wykopała ze styksowego piasku całkiem ładny kamyczek.
Makoto, jakby nagle ktoś przełączył jej tryb, natychmiast zapomniała o swojej agresji i wątpliwościach co do miejsca jej wiecznego, pośmiertnego pobytu. Na jej ustach powoli pojawiał się spokojny uśmiech, gdy chwyciła twarz Irenki w obie ręce.
— Jak dobrze, że się widzimy — powiedziała zrelaksowana Makoto, a jej dziewczyna wyglądała, jakby serce miało wyskoczyć jej z piersi. Wciąż nie była przyzwyczajona do podobnych ataków czułości.
— Ee… też się cieszę — niewyraźnie mruknęła, zaczerwieniona, jakby zapominając, że czekała na nią podekscytowana niezliczoną ilość czasu. I z tego powodu wypadałoby ją pocałować. Czy zrobić cokolwiek miłego.
Na szczęście Makoto pamiętała o pocałunku i lada moment przyprawiła Irène o atak serca, dociskając swoje usta do warg swojej dziewczyny.

☆ ★ ☆

Tyche już od samego początku bardzo zaangażowała się w wojnę i naturalnie oczekiwała tego samego od swoich dzieci, które w jej wizji stawiłyby się na wezwanie i dzielnie walczyły u boku potomków Posejdona i Zeusa. Z tego też powodu każdemu, kto zgodził się wypełnić jej pragnienie, dawała szczęśliwy złoty wisiorek. Miał on im przynosić pomyślność w zadawaniu ciosów i uchronić od śmierci.
Dlaczego więc nie zadziałał?
Charon kłócił się z innymi pasażerami wypchanej po brzegi łodzi (wrzeszczących, iż ich ukochana rodzina została na brzegu), podczas gdy Irène delikatnie zdjęła złoty medalion ze swojej szyi i posłała go jednym ruchem w otchłań Styksu. Patrzyła się jeszcze przez chwilę, jak prezent od jej matki ginie w topieli. Ostatni błysk. Zniknął.
Cóż, odpowiedź była bardzo prosta.
Niektóre z dzieci innych bogów również brały udział w walce. Makoto, jako potomkini Tanatosa, dołączyła do dzieci Hadesa, aby walczyć ze swoimi przyjaciółmi i rodziną. Stało się to oczywiście zanim zostały parą, a gdy ich relacja wzniosła się o poziom wyżej, kompas moralny Irène kazał jej wybrać pomiędzy Makoto a Tyche. Tak prosty dla niej wybór miał więc wielkie konsekwencje, w postaci zawieszenia cudownych mocy prezentu i nieuchronnej śmierci jego właścicielki. Irène pocieszeniem była myśl, że sam medalion i tak nie mógłby powstrzymać ją od zapadnięcia w sen wieczny — w końcu Tyche mogła jedynie dać im fuksa, nie mogła zaofiarować im magicznego unikania wszystkich kul. Nie była wystarczająco potężną boginią. A jeżeli cudem nie zawiódłby wisiorek, wtedy śmierci na pomoc przyszłaby ludzka rodzina Irène, gdyby tylko dowiedzieli się oni o więzi łączącej ją z Makoto.
Westchnęła i poddała się ukochanemu głosowi, kiedy jego posiadaczka układała sobie w głowie (przez drogę mówienia na głos) po raz kolejny ich plan działania.
— A więc idziemy do Hadesu, potem kierujemy się do Dyżurnych Doradców, oni wyślą nas do Elizjum, bo byłyśmy grzeczne, my im mówimy, że chcemy się odrodzić, a potem to już tylko czekamy, aż powiedzą nam, co mamy robić dalej. No i jak już się odrodzimy, to postaramy się nie zakochać w nikim…
— Tak — potwierdziła zmęczona życiem (chociaż w zasadzie śmiercią) córka Tyche.
— …i liczymy, że nasza wielka miłość zwycięży oraz Irène nie postanowi kogoś pieprzyć…
— Ja tu jestem, wiesz?
— Tak, tak, nie denerwuj się. Przecież wiesz, że cię kocham! — z przesadnym uwielbieniem Makoto uśmiechnęła się głupio i próbowała pocałować Irène, która oczywiście unikała jej ciosów. Rzecz jasna, wygrała ta silniejsza.
Córka Tanatosa zadowolona kontynuowała monolog po zakończeniu bitwy.
— Potem po krwawym finale każdego wcielenia, bo wątpię, że dla półbogów będzie on przyjemny, idziemy znowu nad brzeg Styksu i ta, która umrze najpierw, czeka na drugą, tą, której się poszczęści — zakończyła heroska. — No i mamy nadzieję, że uda się nam dostać na Pola Elizejskie, bo inaczej skończymy gorzej niż w momencie, gdybyśmy teraz nie wybrzydzały i z radością tam poszły — westchnęła, widocznie trochę zawiedziona, że po traumatycznych doznaniach będzie musiała na świecie pojawić się po raz drugi. — Przysięgam, jeśli mój następny żywot będzie całkowicie przeciętny, to już wolę iść na wieczne męki. Tam przynajmniej będę mieć pamięć o tobie — Makoto dramatycznie westchnęła, wieszając się na łodzi, jakby chciała wpaść do Styksu.
— Jeśli wylądujesz w rzece, to nie mam już więcej zapasowych oboli na kolejną przejażdżkę — mruknęła Irène, przewracając oczami i żałując, że przez półprzeźroczyste ciało towarzyszki praktycznie nie może podziwiać jej pięknej twarzy. Oprócz bycia duchem Makoto miała to nieszczęście, że okazała się być jednym z legionistów, których ciał nie odnaleziono. Dlatego też nie pochowano razem z nią drachm czy oboli, niezbędnych do zapłacenia za przewóz na drugi brzeg Styksu.
Rozmawiając i przekomarzając się ze sobą, okazjonalnie wyzywając i zgodnie życząc śmierci ludziom, których znały, nie zauważyły, że ich podwózka zbliża się już do celu końcowego. Fale obmywały ją już coraz łagodniej a pasażerowie przestali panikować i na chwilę zapomnieli o swoich krewnych, z zaciekawieniem wyglądając zza burty. Powoli dopłynęli do mielizny, a Irenka i Makoto przerwały rozmowę dopiero wtedy, kiedy nastąpiło gwałtowne zatrzymanie.
— Jesteśmy — znudzonym i zdenerwowanym głosem wydarł się Charon, poganiając co wolniejszych przy wysiadaniu z łódki. Kiedy ich grupa poszła w stronę zaświatów, on sam został i leniwie przygotowywał się do drogi powrotnej.
Jak już zostało wcześniej wspomniane, na straży Hadesu stoi Cerber. Wielki… nie, gigantyczny pies o trzech głowach. Najlepiej widoczne są jego oczy i kły, reszta mogłaby wtopić się w teren i uchodzić za krajobraz, gdyby stworzenie postanowiło pozostać nieruchome.
Za nim Irène dostrzegła trzy drogi, każda ze znajdującym się ponad napisem informującym, gdzie prowadzi dana ścieżka. Jednak aby dokonać finalnego wyboru, najpierw trzeba było przejść przez bramki. Trudno było wywnioskować, co miały za zadanie wykrywać, ale Irène i Makoto mogły przejść na wskroś bez problemów. Nie mieli jednak tego szczęścia ich towarzysze, którzy zatrzymani zostali przez dwójkę dziwnych strażników, pilnujących obiektu.
Stanąwszy przed rozgałęzieniem dróg, wymieniły się spojrzeniami. Irène była na granicy swojej odwagi: najpierw starała się nie zesrać, przechodząc obok psa wielkości góry, teraz szła w miejsce, które zadecyduje o całej jej przyszłości. I o jej życiu, jeżeli na końcu tego tunelu śmierci można znaleźć ocalenie. A najlepiej byłoby tego dokonać u boku osoby, którą się kocha.
Obiecując sobie, że porządnie wycałuje Makoto, kiedy to wszystko się skończy, chwyciła ją za rękę i poprowadziła do jednej z trzech kolejek, tak jak pozostałe, ciągnącej się bez końca.

Makoto?
◇──◆──◇──◆
[1740 słów: Irenka otrzymuje 17 Punktów Doświadczenia]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz