Zatańczył z nocą tango. Lekko wirując w ramionach nicości, wraz z rytmem piosenki wyginał swoje biodra i mieszał masę z ogromnej miski, którą, o dziwo, dawał radę w ogóle podnieść. Jego pastelowo-różowy fartuszek ciągle zahaczał się o gałki od szafek, czym nie przejmował się za bardzo, bo, w końcu, w tle leciał Michael Bublé! Miskę odłożył na blat i począł odśpiewywać tekst, począwszy od chwili włączenia piekarnika. Masa, na pojemność piekarnika, wymagała czterech rund pieczenia, a własnych, dobranych kolorystycznie foremek nie miał tak wielu — musiał więc resztę surowego ciasta powierzyć foremkom cienkim, białym, zdecydowanie nie krzyczącym „Zjedz mnie!”. Z powrotem do miski wykonał dwa radosne piruety, chwytając zgrabnie za trzepaczkę, którą miał dobijać ostateczne grudki. Ciężko było w to uwierzyć, że to już była 1:39, jednak najcenniejszym składnikiem wspaniałych muffinek jest duży wachlarz czasu i kilka kropelek aromatu waniliowego i ociupinka boskiego nektaru. Zamoczył palec w cieście. Wyśmienicie. Do ciasta wrzucił sporo kawałków czekolady, której zakupił kilka tabliczek w innej biedronce, niż ostatnio.
On muffinki piekł od serca, według przepisu swej matki, Teodory, której drugim domem była każda kuchnia na świecie. Zapewniła mu smakowite dzieciństwo i nauczyła go gotować, dzięki czemu w dalszym ciągu nie zrobił sobie krzywdy w kontakcie z nożem czy piekarnikiem. Cóż za dzielny, ostrożny chłopiec; i na pewno wspaniałomyślny, chcąc upiec muffinki dla jednej dziewczyny, a robiąc ich jednak cały koszyk. To nie przesada, to najzwyczajniejszy w świecie zbieg okoliczności, który zachęcił go do tak honorowego poświęcenia.
Koniec.
Nieszczęsne „I Want To Break Free” musiało zagrać dopiero wtedy, gdy wyparowała z niego cała energia na tańce i śpiewy.
On ostatnią porcję babeczek skończył piec o 4:12, wzdychając głęboko. Wytarł pot z czoła i niewielką garstkę wystygniętych babeczek skrył w różowym pudełeczku otoczonym białą wstążką z napisem ze słów dosyć prostych: „przepraszam”. Przepraszam, rzecz jasna, ze smutną buzią na tyle, że zamiast nawiasu zwykłego w miejsce ust umieścił nawias kwadratowy. Resztę efektów swoich kulinarnych fantazji hurtowo umieścił w pudełku, które wtem wyniósł do domku trzeciego, niezauważony przez żadnych trzymających wartę i wskoczywszy do łóżka, pozwolił sobie drzemać spokojnie aż do godziny 9:00.
za zadanie miał wręczyć wszystkim swoje wypieki doskonałe, by każdy mógł ich posmakować i ich miłą słodkością się nacieszyć- lecz pierwsza czekała Wanda. Skrywając pudło pod długą peleryną, kolorystycznie bardzo podobną do jego trójzębu- ciemnomorską ze złotymi, pasatymi zdobieniami u brzegów materiału, począł śpieszyć się niesamowicie do domku 5, na miejscu pukając nerwowo i głośno. Uśmiechnął się dość szeroko na dźwięk skrzeczących drzwi, a mięśnie opadły mu z lekka na widok osoby, której szukał. Wsunął jej w ręce pudełko, palcem wskazując na karteczkę. Nie mówił nic, utrwalając swe usta w kształcie leżącej, dużej litery I.
— Och! — uniosła brwi, podejrzliwie badając ciało kolegi. — To dla mnie? — spytała, a on tylko kiwnął głową na aprobatę. — Dziękuję. — uśmiechnęła się i nadgryzła jedną muffinkę, mrucząc coś z zadowolenia. Gdy spojrzała w górę, Colina już nie było. Poszedł, najwidoczniej, jak jej tatuś, po mleko do biedronki i nigdy nie zamierzał wrócić — jednak to tylko powiedzenie!
Otworzywszy drzwi do domku 3, rozmyślał co zrobić z resztą muffinek. Myślał, myślał i myślał- wymyślił. Zakładając na siebie z powrotem różowy fartuszek, chcąc podkreślić, że to on jest autorem tych cudów kulinarnych, wybiegł na dwór, licząc, że po drodze znajdzie kogoś zachwyconego ich pięknym zapachem i zje łaskawie jedną muffinkę czy może nawet dwie.
— Kazue! — krzyknął, machając do dziewczyny z oddali. Wylegiwała się na stercie siana przy stajni pegazów, które, zdawało się, że zamiast faktycznego jedzenia wolały jeść jej włosy. Dziewczynka ocknęła się i usiadła, rozglądając się na boki.
— Czego chcesz, kupo gówna?! — odrzekła nie za miło, zaspana wycierając oczy.
— Chcesz? — pochylił się, jak podszedł, nad dziewczyną i wskazał palcem na wnętrze pudełka. Dziewczyna, bez zastanowienia, wsadziła tam znienacka rękę i wyciągnęła muffinek całą garść, z czego dwie, po chamsku, wsadziła sobie do gęby i wyciągnęła trzy kolejne. — Wympienmprzajm.
— Cieszę się, że ci smakuje. — uśmiechnął się, ruszając w dalszą drogę. Nie miał czasu do stracenia. Kazue odłożyła bez jego świadomości jedną muffinkę dla Gaspara, którą w przyszłości przyniosła dla niego do aresztu.
Następna była dziewczyna, której imienia nie mógł sobie przypomnieć. Zdawała się strasznie blada i z lekka dziwnym wyrazem twarzy wywołała u niego wątpliwości- lecz otuchy mu dała inna osoba obecna — dziecko Hefajstosa, które zadbałoby o sprawiedliwość, gdyby rzuciła się mu na gardło albo chciała obgryźć mu nogę i wsadzić w miejsce swojej. Chociaż jak miała na niego się rzucić, siedząc na wózku? Wziął głęboki wdech i z uśmiechem na ustach odważył się zapytać o zainteresowanie muffinkami.
— Ta, dawaj — odpowiedziała przerażająca dziewczyna, której imieniem okazało się „Irène”. Dziecko Hefajstosa odmówiło, w przeciwieństwie do niej, która wpakowała sobie kilkanaście muffinek na kolana i poczęła jeść, mamrocząc jak jakiś zombie.
„Więcej... więcej!..”.
— Dawaj więcej, bo rozjadę cię wózkiem!
Przeraził się. Dziewczyna, w jego oczach, bardzo dobrze wykorzystywała swoje inwalidztwo, korzystając z wózka jak z ciężarówki do transportowania żywności. W pośpiechu uciekł z miejsca zdarzenia, chowając się przed szaleńcami przez następną godzinę. Rozmyślał, czy bycie miłym było warte tych emocji — wziął się w garść. Zrozumiał, że miał misję do wykonania, której nie powinien bagatelizować. Szukał dalej.
Na swej drodze do spoczynku, napotkał Sou i Avery, którzy bez zastanowienia zgodzili się na jego przysmaki. Odszedł on, bez słowa, krokiem dość szybkim, omijając problemów; i po półgodzinnym marszu napotkał grób pusty, na którym wyryte było tylko „jego” imię, wyryte na dodatek krzywo. Jak każdego wieczoru, lecz dziś południem, położył się na nim a obok babeczkę, dedykowaną dla niego, by gniła tu zamiast jego ciała przez kolejne dni i noce. Pozwolił sobie po ciężkiej drodze, rzecz jasna, na odpoczynek, który przeciągał się godzinami. Wiedział, że jedyne, czego mógł teraz spróbować, to jazdy konnej do Obozu Jupiter. Rozważał po drodze powrót, kilkukrotnie, raz popadając w słuszność swojego pomysłu — jednak za każdym razem wracał do jazdy, nie rozumiejąc do końca dlaczego.
Ostatni na wyimaginowanej liście okazał się Franciszek, który, co dalej było dla niego zabawne, nawet nie był częścią Obozu Herosów. Przeszedł całą drogę do Obozu Jupiter, podjadając z pudełka wypieki, by najzwyczajniej w świecie oddać resztę w ręce obcych ludzi — zadziałało.
[1008 słów: Colin otrzymuje 10 Punktów Doświadczenia]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz