Kolejne tygodnie w Obozie Herosów, a Eleanor dalej nie udało się rozwiać przeróżnych wątpliwości związanych z jej pochodzeniem. Miała przy tym na myśli oczywiście jej boskiego rodzica, a dokładniej — matkę. Pytania bez odpowiedzi były dla niej zarówno irytujące, jak i przygnębiające. Żywej niegdyś dziewczynie coraz częściej zdarzało się zamyślić na długi czas. Nawet Lucas, jej pierwszy prawdziwy obozowy przyjaciel, zauważył zmiany w jej nastroju.
Chciałaby być już uznana.
Chciałaby dowiedzieć się, jaka jest prawda.
Ale z drugiej strony, chciałaby odwlec ten moment w czasie jak najbardziej się da.
Bała się. Bała się, że okaże się córką boga, z którym nigdy się nie dogada. Może to właśnie dlatego tak długo nie została uznana — bo po prostu się jej wstydzono?
Nie.
Nie mogła tak myśleć.
Ważne jest to, kim jesteś, a nie to, jakim chcą, żebyś była. Weź się w garść Eleanor i idź na spacer, aby się przewietrzyć. Oczyść głowę z tych nieuzasadnionych podejrzeń.
Hiszpanka wstała z łóżka w domku Hermesa, gdzie tymczasowo została ulokowana, i skierowała się ku drzwiom. Jednak ruch nie sprawił, że potok jej myśli nagle, magicznie ustał. Chwyciła za klamkę i ruszyła ją. Naciskała ją jednak w tak wolnym tempie, że kawałek metalu wydał z siebie przeciągły jęk, jakby był maltretowany.
Ten nieprzyjemny dla uszu zgrzyt nieco przywrócił ją do rzeczywistości. Drzwi otworzyły się już spokojniej, bez uprzykrzającej życie kakofonii zgrzytów, a Eleanor postawiła jedną stopę za próg. Pod ścianami rosło parę źdźbeł pięknej, zielonej, soczystej trawy, przyniesionej przez wiosnę. Tam, gdzie codziennie stawiane były setki kroków, nie rosły żadne rośliny. Tylko goła, lekko żółtawa, wysuszona ziemia, udeptana nogami dziesiątek obozowiczów.
Dziewczyna ustawiła się tak, aby mieć w zasięgu wzroku wszystkie domki, których było bynajmniej niemało. Każdy inny — każdy oddający charakter jednego z bogów.
Domek pierwszy wykluczyła niemal od razu. Jakoś nie wydawało jej się, aby mogła być córką Zeusa, najwyższego i najważniejszego spośród wszystkich rodziców półbogów. Słyszała, że podobno od dawna nie było tu żadnego dziecka Gromowładnego, więc na jakiej podstawie ona niby miałaby być tym wyjątkiem? A tam w środku jest raczej pusto… Smutno byłoby żyć w takiej samotności. To było coś, na co liczyła — że trafi do domku, w którym ktoś już będzie.
Jeszcze szybciej niż pierwszy, wykluczyła drugi budynek. Uznała, że w sumie szkoda, iż tak się kurzy — kwiaty, które go pokrywały, były w istocie bardzo ładne. Można by rzec nawet: majestatyczne. Różnobarwne płatki drgające lekko przy podmuchach wiatru… Ale Hera nigdy nie akceptowała zdrady, nigdy nie miała żadnego dziecka ze śmiertelnikiem… Dlatego więc Eleanor była zmuszona przejść dalej.
Siedziba dzieci Posejdona to w istocie urokliwe miejsce, którego klimat bardzo się dziewczynie podobał, ale wątpiła, aby to było to, czego szukała. Z cichym westchnięciem skierowała się ku następnemu domkowi — domkowi numer cztery, domkowi Demeter. Naturalny klimat, który bił od niego niesamowicie mocno, przyciągnął Eleanor, która nie mogła się powstrzymać przed dotknięciem omszonych ścian i zielonych liści. Poczuła, jak jej serce ciągnie ją ku temu miejscu. Całe życie wychowywana była w miłości do przyrody, kochała ją, może więc to jest jej miejsce? Chciałaby tego. To byłby cud. Coś pięknego. Uśmiechnęła się szeroko. Miała ochotę przytulić się do kolumny domku, ale powstrzymała się od tego.
Mimo wszystko postanowiła przeglądnąć też inne domki.
Piątka zdecydowanie do niej nie pasowała.
Szóstka mogłaby być — miejsce wydawało się nawet przyjemne.
Siódemkę, ósemkę i dziewiątkę odrzuciła od razu.
To nawet nie połowa. Krążyła dalej, oglądając poszczególne domki.
Przy numerze dziesięć skrzywiła się. Tu na pewno nie chciałaby trafić. Za dużo różu. Masakra — to było jedyne słowo, jakim uraczyła w myślach pastelowy budynek dzieci Afrodyty, bogini piękna.
W jedenastce akurat mieszkała, oczywiście tymczasowo, aż do czasu gdy nie zostanie uznana… Według niej było to miejsce, mimo wiecznie panującego bałaganu i zgiełku, przytulne, i nie miałaby nic przeciwko zostaniu tutaj na trochę dłużej. Może nawet do końca swojego pobytu w obozie. Jako dziecko Hermesa albo dalej jako heros bez boskiego rodzica… Oczywiście, na myśli miała bardziej to, że bez znanego boskiego rodzica.
Krok za krokiem, kolejne mijane budynki, a każdy ozdobiony inaczej, wybudowany w innym stylu, oddając charakter danego boga. Każde z nich było małym dziełem sztuki, lecz jak to obrazy — nie wszystkie każdemu przypadają do gustu. Tak też miała i ona, Eleanor Rodriguez, nieuznaną heroska z wielkimi wątpliwościami.
Żaden z pozostałych domków jakoś do niej nie przemawiał. Ani Dionizosa, ani tym bardziej Hadesa, ani Iris, ani Hypnosa, nie mówiąc już o tych należących do dzieci Nemezis, Nike, Hebe czy Tyche, Hekate, Tanatosa, Melpomeny czy Mnemosyne.
Więc jeśli jej przeczucie się nie myli, to Demeter jest jej mamą… Bo Hermes odpadał, z racji tego, że jest płci męskiej, a ona szukała bogini, a nie boga. Tymczasem fakty… fakty nie były jej znane, więc nastrój miała wyśmienity. Uśmiechnęła się do siebie. Jeśli to może być prawda, to jest w siódmym niebie. Z zadowoleniem wypisanym na twarzy ruszyła przez środek obozu; kierowała się do lasu. Wprawdzie w jego głębi pełno było, jak mówił jej kiedyś Lucas, magicznych stworów, które bynajmniej nie należały do łagodnych, jednakże ona nie miała zamiaru wypuszczać się dalej niż parę metrów za granicę linii roślinności.
Tak więc, gdy znalazła jakieś drzewo, na którym można by było spokojnie przysiąść, rozpoczęła jakże trudną procedurę wspinania się na nie. Kora była chropowata i zdarła dziewczynie skórę dłoni, gdy ta się poślizgnęła. Nie sprawiło to jednak, że Eleanor postanowiła się poddać. To nie leżało w jej naturze. Szczególnie że cel, który przed sobą miał, był tak drobny i łatwy do zrealizowania.
Podskoczyła mocniej, objęła rękami pień i wdrapała się tam, gdzie chciała. Usadowiła się na tyle wygodnie, na ile jest to możliwe, uznając za siedzenie wieloletni pień, i zapatrzyła się w dal. Na jej twarzy dalej malował się delikatny, błogi uśmiech. Skierowała spojrzenie ku koronie drzewa naprzeciwko. Coś buszowało wśród gałęzi. Jakiś ptak? A może wiewiórka? Po chwili już wiedziała. Stworzonko wyleciało spośród liści i przysiadło na powalonym pniaku. Gołąb. Poznała tę charakterystyczną szyję i mały dziób. Jej uwadze nie umknął również kolorowy refleks na skroniach ptaka. Białość, zmącona tylko gdzieniegdzie szarymi plamkami, wydawała się Hiszpance iście królewska.
— Ale jesteś piękny — powiedziała niby do siebie, a niby do niego.
Gołąb odwrócił łeb w jej stronę i zagruchał, jak to ten gatunek ma w zwyczaju. Dziewczyna zaśmiała się.
Jednak tego, co następnie nastąpiło, nigdy by się nie spodziewała. Ptak poderwał się nagle i ruszył w jej kierunku. Prawie zderzył się z dziewczyną, jednak ta pochyliła się, a coś białego i lepkiego spłynęło jej po karku. Dotknęła palcem mazi, aby zobaczyć, co to takiego. Z obrzydzeniem stwierdziła, że to gołębia kupa. Czym prędzej zeszła z drzewa i ruszyła do obozu tak, aby jak najmniej herosów widziało ją w obecnym stanie. Jasna plama odznaczała się na jej ciemnej skórze i materiale koszulki.
Pospiesznie weszła pod prysznic.
Co skłoniło ptaka do tak dziwnych akrobacji? Dlaczego aż tak wariował? To było niepokojące, a jednocześnie dziwne. Musi się kogoś o to zapytać… Może Lucas będzie wiedział.
[1137 słowa: Eleanor otrzymuje 11 Punktów Doświadczenia]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz