Powoli zbliżały się wakacje, a wraz z tą myślą uczniom znikały resztki pozostałego rozumu. Doskonałym przypadkiem, pokazującym nowo narodzoną (albo też ukrywaną do tego czasu) głupotę uczniów z pewnej szkoły w Meksyku był Jesús, który właśnie wpakował się do bagażnika wynajętego autokaru, którego przeznaczeniem było przewieść zawodników i ich opiekunów na miejsce międzyszkolnych zawodów sportowych. Wśród licznego grona uczestników starcia znajdowała się jego bff Sacnite, i to właśnie jej obecność w pojeździe zbytnio siadła Jesúsowi na umyśle, w związku z czym nie pomyślał on przed wykonaniem wyczynu i wskoczył razem z bagażami do schowka. Byleby nie pozostawić Xoco samej.
— Och, och — wyjęczał, kiedy dwuślad ruszył, a razem z nim w podróż postanowiły udać się wszystkie przedmioty będące w sąsiedztwie, skacząc po Jesúsie. — Co jamże zrobił, by czupryna ma karana była?!
Zaczynał żałować, że nie zapytał się po ludzku wychowawców, czy mógłby pojechać na miejsce eventu w roli starszego brata Sacnite albo chociażby widza. Mógłby kibicować uczestnikom, budować wśród nich pozytywną atmosferę albo biegać po trybunach i rozdawać wszystkim tacos.
Wielkie zawody siatkówki wydawały się być jedynie miłym i mało znaczącym epizodem, zakańczającym ciężki rok szkolny. Chłopak jednak doskonale wiedział, że dla jego najlepszej przyjaciółki są one miejscem walki o życie i śmierć, o chwałę i poniżenie. Chociaż dla Jesúsa nie byłyby one ważnym wydarzeniem, waga, jaką przywiązywała do nich Sacnite, zmusiła go do zaryzykowania i wskoczenia razem z bagażami do wynajętego autokaru, by móc być przy Xoco w ten ważny dzień. Chłopak zaczął powoli żałować swojego wyboru, z perspektywy czasu widząc, jakie głupstwo popełnił oraz rozumiejąc, że parę dni po jego powrocie do domu jego rodzicielka będzie bawiła się jesúsowymi zwłokami.
Szybko wyjął z kieszeni różaniec i począł się modlić, byleby tylko dojechać żywym na miejsce. Tym, co stanie się, gdy nauczyciele go zauważą, będzie martwił się później.
— Co tam tak się rzuca?! — chłopak zdołał usłyszeć, nim do schowka wpadło jasne światło. Po sporym czasie spędzonym w ciemności, Jesús nieironicznie myślał, że to Bóg zstąpił z nieba i przyszedł po niego.
— Panie, jeszcze nie jestem gotów… — wyjęczał, ponownie klękając (ponieważ ówczesne nagłe zahamowanie zwaliło go do pozycji leżącej).
— ¡Cojones! — usłyszał, co dało mu pewność, że to nie zaświaty przemówiły, a jego zszokowany wychowawca. Kiedy wyciągnięto go brutalnie siłą za ucho, chłopak zaczął się zastanawiać, czy nie wolałby być w tempie natychmiastowym eksportowany do nieba.
Jesús czuł na sobie ciekawskie spojrzenia, posyłane mu przez zdziwionych uczniów siedzących w autokarze. Ich twarze były niemal przyciśnięte do szyb, a ich usta ruszały się w tempie wystrzałów z karabinu maszynowego. Kiedy chłopak skierował wzrok na miejsce, w którym siedziała Sacnite, uśmiechnął się do niej krzywo. Ta wyglądała, jakby nadal łączyła kropki, ze skupioną i niewyraźną mimiką zerkając mu w oczy.
Jej usta poruszyły się w ruch ewidentnego przekleństwa, co trochę zepsuło Jesúsowi — do tej chwili całkiem dobry — humor. Bardzo nie lubił, kiedy ktoś przeklinał. A w szczególności, kiedy on nie był obok tej osoby i nie mógł uświadomić jej popełnionego nietaktu.
— Co ty zrobiłeś?! CZEMU PAKOWAŁEŚ SIĘ NAM DO AUTOKARU?! — jeden z opiekunów, narwany brunet, niemal udusił nieletniego przestępcę. Nawet nie dał mu dojść do głosu, kiedy kontynuował. — W życiu nie dostaniesz żadnej lepszej oceny niż NAJGORSZEJ MOŻLIWEJ Z KAŻDEGO PRZEDMIO-
— Nie drzyj się na dziecko! — przekrzyczał go ktoś inny, obdarzony odrobinę większą miłością do bachorów.
Jesús natomiast patrzył się zdezorientowany na ten cyrk (bo przecież nie zrobił chyba nic aż tak złego?), po to, by utwierdzić się w przekonaniu, że niedługo będzie martwy. Tylko że nie umrze z rąk swojej matki, a nauczycieli.
♦ ♢ ♦
— Chciałem dobrze — wyjawił Xoco, kiedy udało im się jako tako rozsiąść we dwójkę na jednym siedzeniu. Koleżanka, siedząca obok Sacnite (teraz również obok Jesúsa) wyglądała, jakby miała zwymiotować. I to nie z powodu tego, że jej nowy sąsiad jakoś strasznie cuchnął, tylko dlatego, że dodatkowa osoba na dwuosobowych siedzeniach miażdżyła jej żebra.
— No i co z tego?! Przecież będziesz mieć przewalone do końca pobytu w tej szkole. Oglądanie mnie, jak wygrywam, naprawdę nie było tego warte — powiedziała, jednak widać było w jej oczach, że uważa inaczej. W końcu jej zwycięstwo musi być wielkie, widowiskowe i potężne. Zapewne w głębi duszy doskonale rozumiała, że absolutnie nikt nie chciałby przegapić tego pokazu.
— Może i tak rozum ci mówi… Ale popatrz wpierw z odmiennej strony. Wszak najpierwsze jest me dobre samopoczucie, a przebywanie i socjalizowanie się z osobami, które są mymi drogimi przyjaciółmi, zapewnia mej osobie ten komfort. Wychowawcy, chociażby najbardziej rozdygotani, na zdrowie nie wpłyną. Przeto mogę się sprzeciwiać ich rozkazom do woli.
— Ta, ale jak wylecisz z szkoły, to zobaczysz, że czasami trzeba się słuchać — wymruczała pod nosem, w internecie oglądając nagrody z zawodów z poprzednich lat. — Jak myślisz, może zmienią te medale? Wyglądają trochę staro.
— Mój widok na nie jest odmienny.
— Zapytałam złą osobę — westchnęła, chowając urządzenie do kieszeni. — Wziąłeś coś do jedzenia, czy mam ci dać?
Rzecz jasna, nauczyciele zrobili wszystko, by nie odesłać znajdy do domu. W takim wypadku z całą pewnością spóźniliby się na międzyszkolny mecz siatkówki, przynajmniej na część mającą miejsce w pierwszym dniu wydarzenia. Skontaktowali się z jego opiekunką, po czym ustalili, że ta podjedzie ona po Jesúsa następnego dnia. Chłopak był zadowolony. W końcu będzie miał szansę obejrzeć chociaż pierwszą rozgrywkę swojej „młodszej siostry”. O stream z drugiej połowy poprosi rezerwowych.
— Chyba dojechaliśmy — zmieniła temat Sacnite, przykładając czoło do okna.
Ich oczom ukazał się mały, niezbyt piękny motel. Stara, ognista cegła, porośnięta była przez nienaturalnie zielony (sztuczny, jak stwierdziła Xoco) bluszcz, wyrastający spod szarawego dachu. Do budynku można było dostać się przez półokrągłe, drewniane drzwi z kołatką, przez które w momencie przyjazdu autokaru wyszła starsza pani w tunice. Podpierała się ona laską w sposób ewidentnie świadczący, że samodzielnie nie byłaby w stanie zrobić zbyt wiele.
— Witajcie, skarbeńki — nieszkodliwa staruszka uśmiechnęła się.
♦ ♢ ♦
— Proszę, kochani, to coś do schrupania — właścicielka posiadłości nagle zjawiła się w ich pokoju, trzymając na rękach tacę z owocami. Zarówno Xoco jak i jej przyjaciel podskoczyli, wyrwani ze wspólnej rozmowy.
Mieli to szczęście, że dostali pokój we dwójkę, kiedy reszta dzieci została przydzielona do pokojów z trzema lub czterema łóżkami. Oprócz tego jednak wielkiej różnicy między miejscami zakwaterowania nie było, albowiem wystrój w każdym z pomieszczeń był okropny, jaskrawy i kwiecisty, a meble zaniedbane, brudne i stare. Natomiast wielkość każdego pokoju porównywalna była do łazienki w przeciętnym polskim domu.
— Dziękujemy — pierwsza z zaskoczenia wyrwała się Sacnite, uprzejmie biorąc talerz z połyskującym jedzeniem.
Zapewne posiłek dostali jako pierwsi, biorąc pod uwagę, że znajdowali się na parterze. Cała reszta, razem z nauczycielami, miała spać piętro wyżej. Miało to swoje plusy (nie było sąsiadów, którzy mogliby hałasować) ale też minusy (jakby wydarzył się niebezpieczny incydent, których pewnie jest masa w takich miejscach, trochę by minęło, zanim ktoś by się o tym dowiedział).
Starsza położyła jedzenie przed nimi, wciąż bacznie stojąc w drzwiach. Widocznie jednym z jej hobby było podglądanie jedzących dzieci.
— Przepraszam nieuprzejmość, ale czy jest Pani pewna, że winogrona te są w stanie odpowiednim? — Jesús uważnym spojrzeniem omiótł zbyt soczysty owoc, dotykając go obiema dłońmi.
— Tak, tak! Sama je podlewałam i zrywałam — zapewniła.
— Czy nie było to zbyt wielkim poświeceniem? — uprzejmie spytała Sacnite. — Nie wygląda na to, jakby miała Pani kogoś do pomocy, a przecież jedną ręką podpiera się Pani lask-
Jesúsa zdziwiło urwanie w połowie wypowiedzi, podniósł więc wzrok znad winogrona. Ujrzał Xoco, wpatrującą się w rękę właścicielki motelu, oraz nią samą, która, sądząc po zdziwionym spojrzeniu, widocznie sobie coś uświadomiła. Zanim Jesús zrozumiał, że starsza babcia stoi o własnych siłach, stabilnie na nogach, oraz że jego winogrono rozsypało się w pył, przed jego oczami zamiast nieszkodliwej staruszki stał potwór.
Szatan — to pierwsze, co przyszło mu do głowy.
— Chciałam to zrobić prosto, ale chyba muszę się natrudzić — stworzenie wysyczało.
Wielkie, żarzące się oczyska, z pionowymi źrenicami, zasłonięte zostały przez jaszczurcze szpony, kiedy podniosły się na ich wysokość i rzuciły na dzieci.
Gdyby któraś z ofiar znała się na greckiej mitologii, wiedziałaby, że przed nimi stała Lamia. Była władczyni Libii, teraz potwór gotowy zabić każde napotkane dziecko w ramach zemsty na Herze. Nie dość, że jako dziecko Hekate uzyskała ona zdolność panowania nad Mgłą i rzucania czarów, tak samo jak każda mitologiczna bestia potrafiła wyczuć półbogów na kilometr.
— Boże święty! Kimże ja jestem, że nasyłasz na mnie swego odwiecznego wroga, Panie?! — wykrzyczał wiadomo kto, przewracając stół i chowając się za nim niczym za gigantyczną tarczą.
— A MASZ TY, SZMATO! — Sacnite poczuła ducha walki, podnosząc krzesło i mierząc nim w potwora. — Jesúsie, biegnij po nauczycieli! — wywrzeszczała do przyjaciela, jednocześnie jakimś cudem robiąc unik przed gigantycznymi pazurami.
— Nic wam nie pomogą — z dziwnym sykiem oznajmiła Lamia, nienaturalnie skręcając pysk w coś na rodzaj uśmiechu. — Naiwne, myślą, że mogą wygrać z Mgłą. Śmiertelnicy są wobec niej całkowicie ślepi i bezbronni!
Kiedy Jesús otrząsnął się z pierwszego szoku i zrozumiał, że nie ma do czynienia z diabłem, faktycznie próbował wybiec przez drzwi. Kiedy ta paniczna próba wezwania pomocy została zweryfikowana przez wroga, chłopak w panice wybił szybę i wybiegł na pole, ignorując odłamki szkła wbijające się w jego skórę. Za nim pobiegła Sacnite, wrzeszcząc coś niezrozumiałego do przyjaciela. Ten nie mógł jej usłyszeć, ponieważ śpiewał „Barkę”. Była to jedyna katolicka pieśń, jaka przyszła mu do głowy, i, jak mu się wydawało, również jedyna rzecz, jaka mogła ich uratować.
— O PANIEEEEE, TO TY NA MNIE SPOJRZAŁEEEEEŚ…
Okazało się, że ratunek przyszedł z innej strony (chociaż chłopak nadal później myślał, że to Bóg zesłał pomoc).
— Przybyliśmy tu, by uratować was i zabrać do Obozu Herosów! — uprzejmie oznajmił jakiś randomowy blondyn, wymachując sztyletem, podczas gdy dwójka pozostałych nastolatków rzuciła się na Lamię. — Poczekajcie proszę, aż rozprawimy się z wrogiem, a potem zabierzemy was do miejsca bezpiecznego pobytu — widać było, że nauczył się na pamięć swojej wypowiedzi, ale niestety Sacnite nie pozwoliła mu dokończyć głoszenia wspaniałej mowy.
— Ja mam czekać?! Chyba sobie żartujesz. JA BĘDĘ WALCZYĆ Z TYM CZYMŚ! — wkurzona dziewczyna powiedziała łamanym angielskim (wspomagając sobie hiszpańskim), po czym dołączyła do bitki, ignorując, że ramię w ramię stoi z dwójką dziwnych ludzi, jednym strzelającym z łuku i drugim rzucającym bombami.
— A ja sobie poczekam — cały drżący, zestresowany Jesús usiadł na ziemi, próbując opanować chęć wymiotów. Blondyn, jak się okazało, będący Lucasem, podczas gdy inni byli zajęci pokonywaniem Lamii, tłumaczył półbogowi, że jest półbogiem, opowiadał mu o Obozie Herosów i o potworze, który postanowił ich zaatakować, oraz generalnie próbował poprawić samopoczucie ofiary. Wyszło mu marnie.
Najpierw napastnika zaatakował Gaspar. Wymierzył dokładnie i zamachnął się na przeciwnika greckim ogniem, a kiedy bomba wybuchła, Lamia zawyła ogłuszającym lamentem. W furii zamierzała rzucić się na przeciwnika, jednak Avery nie zamierzało na to pozwolić i posłało w jej kierunku strzałę. Ta niestety nie wyrządziła potworowi obrażeń.
Kolejna, własnymi pięściami, postanowiła zaatakować Xoco. Przerażony Jesús obserwował, jak jego przyjaciółka naraża się na pożarcie i z całej siły zadaje cios za ciosem. Przynajmniej próbowała, bo wyszło dość marnie. Jakimś cudem Lamia darowała jej życie, odsuwając się z sykiem. Sacnite odwróciła się zadowolona, jakby myśląc, że to koniec pojedynku. Potwór jednak miał odmienne zdanie: rzucił się na nią, jednak w szale potknął się, widocznie wciąż rozpamiętując rzucony w niego grecki ogień.
Gaspar i Avery kolejno zaatakowali potwora z dystansu, jeszcze bardziej niszcząc mu dobry humor. Xoco nie chciała być gorsza i tym razem udało jej się. Drasnęła Lamię parę razy (przy okazji prawie łamiąc sobie kości).
— SACNITE, CÓŻ TY ROBISZ?! — wrzasnął Jesús, który widocznie dopiero teraz się obudził i rozszerzonymi oczyma obserwował pobojowisko.
Przez następną minutę cała walcząca czwórka kręciła się w kółko. Nikt nie wiedział, co ma robić, niemrawo próbując zadać cios. W końcu Lucas na nich nakrzyczał, prawie przyprawiając stojącego obok niego chłopaka o zawał. Gaspar spróbował wycelować we wroga, ale bomba minęła zamierzony cel i praktycznie trafiła w Xoco. Chłopakowi pomogło Avery, posyłając strzałę w oko potwora. Razem z osobą zaatakowała Sacnite, waląc pięściami. Widocznie wciąż nie widziała w tym nic szalonego.
Kiedy Avery i Sacnite kontynuowali walkę (jeno gorzej, ona lepiej) Gaspar czarował i przyzywał diabły. Tak to przynajmniej wyglądało z perspektywy Jesúsa. Lucas wyjaśnił mu, jednocześnie budując katapultę, że w tej właśnie chwili syn Demeter wzywa satyry aby zabrały ich wszystkich do Obozu Herosów. Po dokończeniu wypowiedzi wystrzelił ze swojego wynalazku, ciężko raniąc potwora.
— Poszukaj mi trochę kamieni — polecił trzęsącemu się Jesúsowi.
Zarówno Gaspar, jak i Avery z Xoco próbowali kontynuować walkę. Żadnemu z nich jednak nie udało się ugodzić wroga, prawdopodobnie przez wyczerpanie, a stworzenie uderzyło w ręce Sacnite swoimi pazurami. Dziewczyna odskoczyła z piskiem.
— Potwory, greccy bogowie… — wyjąkał oglądający to chrześcijanin — Boże, jeżeli tam jesteś, uratuj mnie od tego wariatkowa…
Nie miał jednak odwagi podejść i walczyć, kontynuował więc zbieranie kamieni. Całe szczęście zarówno od walki jak i przeszukiwania ściółki wyręczyły go satyry, które właśnie przybyły na miejsce.
— Zwiewamy — powiedział jeden z nich. — Jeżeli mamy dwóch niewyszkolonych, nie będziemy ryzykować ich życiem.
Gdyby natomiast ktoś pytał o zdanie Jesúsa, on z chęcią kontynuowałby walkę jedynie po to, aby na jej końcu umrzeć i nie musieć akceptować myśli, że satyry istnieją a on oprócz bycia dzieckiem Boga jest też dzieckiem jakiegoś greckiego mitu. Cóż, chrześcijanin trochę upadł na duchu.
◇──◆──◇──◆
[2145 słów: Jezus otrzymuje 21 Punktów Doświadczenia]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz