środa, 25 stycznia 2023

Od Colina — ,,Ja, Mój chłopak i ogromny miś”

PROLOG


,,Jeśli życie groziłoby nożem mej krtani i dało słowo jedno rzec ostatnie, powiedziałbym, że tęsknię za tobą, αγάπη μου, bo śmierć lepsza od żywotu w żałobie.
Wiesz, wieczność bez Ciebie brzmi jak kompletny koszmar!”


IRONIA LOSU


Czuł, że tracił wytrzymałość swej głowy, czyniąc beztrosko i niewybaczalnie; śmierć życząc szwagierce przyszłej i nożem wymachując jej nad piersią. Pewien był już szaleństwa swego i omyłek sikorek, które próbowały okłamać go, że był on dobrym człowiekiem. Nie był. Czy dobrym człowiekiem można zwać egoistę, który w świecie całym nie widzi niczego, prócz swych potrzeb? Potrzeby bycia kochanym i lubianym, co brzmiało dość skromnie, a czego brak przywoływał go do wymiotów wieczornych i omijania obiadów? Czy los musiał być aż tak okropny, by zabrać mu wszystko co sprawiało, że ciężko nazywać go było egoistą? Lecz nim każdy jest, czego nie rozumiał, bo natura ludzka taka, że pożyczając człowiekowi pieniądze rozumie się, że człowiek już nigdy zapewne ich nie odda. I choć, prawdę mówiąc, żywot daje i zabiera, nie oznacza wprost, że życiu nie można wyrwać z rąk czegoś i posiadać dalej w postaci lekko innej. Colin, wierząc w fatum, do zrozumienia sobie dał w chwili żalu, że cokolwiek by zrobił by zwalczyć je - to Fatum z nim w zgodzie było i bunt z nim zapisane miało w chwili jego narodzin. Żyć z życiem w zgodzie w wierze, że walka trwa przeciw Niemu.
Ubrań nie poskładał.
Nie mając w planach wzbudzić podejrzeń stróżujących, zamiast walizki w ręce swoje ujął czarną torbę treningową firmy adidas, w którą podołał wcisnąć jeszcze jedzenie na 3 dni, pluszaka i co najważniejsze - papier toaletowy i swoje kosmetyki pielęgnacyjne. Nic innego, nic ważniejszego - higiena stała u niego przecież na pierwszym miejscu. Z torbą tą, ciężką, wcisnął na siebie z boków zdarte buty i skórzaną kurtkę pilotkę o prostym wzornictwie. Serce jego łamała jego samolubność w obliczu jego zwierzęcych przyjaciół, których pozostawić miał zamiar ówczesny bez pożegnania. Nie potrafił; on zawrócił więc do nich, by pół godziny cennego czasu zmarnować na głaskaniu konia, który zostawał z nim tylko dla jedzenia. Znajdowała go wciąż złośliwa ironia losu i do płaczu doprowadzała.
Znalazłszy w internecie godzinę odjazdu zakupion’ bilety dosiadł Calliope i wzdłuż granic Nowego Yorku zamawiając dla siebie taksówkę, nakazał klaczy powrócić do obozu gestem ręki i słowa nie rzec o jego ucieczce.


STACJA


Na pewno ciężko w to uwierzyć, ale chłopak nigdy w życiu nie podróżował pociągiem. Znalazł swój peron dzięki pomocy na oko 60 letniej kobiety, która poinstruowała go jak odnaleźć swój wagon i swoje siedzenie. Była na tyle miła, że oczekując na ten sam pociąg, zaprosiła chłopaka do lokalnej kawiarni na filiżankę kawy, by przyjemnie spędzić następne 40 minut czekania. Cóż za fart, że kobieta ta również dojechała o wiele wcześniej, niż powinna.
— No, no. Więc dlaczego tak daleko jedziesz, chłopcze? — spytała zaciekawiona kobieta, uśmiechając się lekko w jego stronę. — cukru?
— No.. uh.. nie, dziękuję.. — podrapał się po tyle głowy, starając się na szybko wymyślić wiarygodną wymówkę. Zacisnął dłonie na torbie treningowej, przegryzając usta. — do rodziny! Do siostry siostry mojej ciotki. Bo ma.. urodziny.
— Ale z ciebie wstydliwy chłopak! - zaśmiała się, popijając swe ubawy po chwili gorącą cappuccino. — Jesteś zupełnie jak moja wnuczka. Taki sam! Powinniście się poznać. Urocza byłaby z was para!
Colin zmarszczył brwi.
— No chyba sobie pani żartuje? — skrzyżował ramiona na piersi, spoglądając w stronę kasjera. — Ja wcale wstydliwy nie jestem! Przecież płynie ode mnie pewnością siebie! Po prostu te całe perony są bardzo skomplikowane. No, niech pani mi uwierzy, bo pierwszy raz sam będę jechał tak daleko.
— No jasne, przecież z ciebie dzielny chłopiec. Uwierzyć, że czas tak szybko mija! Zaraz się obejrzysz i będziesz już długo po trzydziestce, zobaczysz. Ja już mam swoje lata, ja się znam.
Nastała przepełniona niechęcią dłuższa cisza.
— A może jednak chciałbyś numer do mojej wnusi? To bardzo ładna dziewczynka, koleżko! Nie będziesz żałował, bo wspaniale gotuje!
— Ja naprawdę podziękuję — odrzekł, niezadowolony kończąc filiżankę. — Bardzo dziękuję, ale muszę skoczyć do łazienki, a za 10 minut mamy pociąg. — Wstał i zasuwając za sobą krzesło, zawiesił torbę na ramię.
Zamiast udać się do łazienki w kawiarni, uciekł w oddalone o kilka metrów od niej pomieszczenie by upewnić się, że kobiety już na swojej drodze nie spotka. I nie spotkał jej, to już pewne było, wsiadając do swojego wagonu; Zastał jednak coś zamiast niej milion razy coś gorszego - 5 letnie dziecko. Dziecko siedzące tuż obok przypisanego mu siedzenia, w którym miał spędzić kolejne 9 długich godzin. I nadzieję mając na spokojną podróż, niesamowicie się zdziwił, iż z powodu braku stabilnego internetu dzieciak darł się i kłócił z biedną, zawstydzoną jego zachowaniem matką, próbującą zadziałać coś, by odpauzować te nieszczęsne bajki na wymacanym palcami, drogim tablecie. W swoje uszy już po chwili sporadycznie i nachalnie wcisnął słuchawki przewodowe i zabrzmiał od razu Lady Gagę, niecierpliwie oczekując na sprawdzenie przez jednego z pracowników biletów.
I co dosyć dziwnym było, długo na koniec podróży oczekiwać nie musiał. Z drzemki obudził go inny pasażer, wskazując na godzinę na swoim zegarku. Była już prawie 21:00.


SAN FRANCISCO


Pytając jeszcze w Nowym Yorku o życie po-śmiertelne osoby mu nie w pełni znane, słuch dochodził chłopaka często o ,,Peterze Hale’u” wieku średniego, dysponującym wiedzą znakomitą; przynajmniej na temat rzeczy, które Nicholasa ,,egoistycznie” interesowały. A na co zwrócić uwagę trzeba, że według istot miejscowych przesiadywał on często w nadbrzeżnym, z imienia nie znanym mu barze, rozmów poszukując i wyzwań życia zawzięcie. Miał chłopak szczęście na tyle, by odnaleźć kogoś późnym wieczorem z wyglądu opisowego podobnego do Petera na taką skalę. Wziął głęboki wdech i zagryzając od środka policzki począł szukać po kieszeniach jakiejś drobnej kwoty pieniędzy. Czy zostawianie parasolki przed niepilnowanym barem było naprawdę dobrym, choć na niewielką skalę, pomysłem?
— Pan Hale. Mam rację? — pochwycił mężczyznę za ramię, zasiadając na sąsiednim fotelu.
— A kto pyta? — odparł przyjaznym tonem 50 latek, odstawiając na bar resztki swojego drinka.
— Pan.. — obejrzał się dookoła, marszcząc brwi w stronę osób spoglądających w ich stronę. — jest mi bardzo potrzebny. Zapłacę w złocie, jeśli zaprowadzi mnie pan do swojego ojca. Chcę kogoś wyciągnąć… — pozwolił sobie niepewnie zbliżyć się do ucha mężczyzny, by dokończyć z poczuciem bezpieczeństwa swoje zdanie. — …z zaświatów. Proszę, potrzebuję pańskiej pomocy. Ja błagam. — ułożył ręce na sercu, skrzywiając lekko twarz. Hale odłożył kieliszek i przyjrzał się młodzieńcu, milcząc przed dłuższą chwilę. 16 latek, by wzbudzić chęci mężczyzny, postawił mu drugą whiskey. Zapytawszy go, co za to dostanie, Colin zaprosił go radośnie na zewnątrz. Zamykając drzwi za sobą Artino zaczął nerwowo macać swoje kieszenie, by po chwili wyjąć złoty, bogaty w zielone kamienie naszyjnik i około 600 dolarów związanych gumką do włosów. Nicholas był chłopcem, którego od dziecka uczono oszczędności i szacunku do pieniędzy. I choć prawdą było, że naszyjnik nie należał do niego, lecz do jego zmarłej już lata temu babki, to pochwalić mógł się nieliczną, kosztowną biżuterią, którą pozyskał w jej imieniu. majątek ten nie równał się jednak za nic miłości, którą za jego pomocą zamierzał odkupić.
— Pasuje. Chociaż sam naszyjnik mi starczy, to zobaczymy po drodze, czy napotkamy jakieś utrudnienia. — uśmiechnął się starszy mężczyzna, chowając dłonie za plecami.
— Naprawdę? Oh! A wie pan, bo ciężka sprawa. Nie mam ani dachu nad głową, ani jak się transportować. Chyba nie można dużo wymagać od 16 latka z drugiego końca ameryki, prawda? - rozłożył ręce, amatorsko próbując unieść jedną brew. — Wie pan, przyjechałem tu mając nadzieję, że od razu weźmiemy się do roboty.
— Nie teraz. — Hale sięgnął do kieszeni i wyjął kluczyk, którym odblokował ogromny, 9 osobowy samochód. — Wsiadaj, młody. Na pewno jesteś zmęczony podróżą, więc wyjedziemy dopiero jutro z rana. Musisz odpocząć.
Nicholas biegiem wsiadł do auta i pozwolił sobie rozłożyć się na przednim siedzeniu, na co 50 latek bez słowa zmarszczył brwi i usiadł za kierownicą, włączając muzykę country.
— Orientuj się! — Colin dostał w głowę od Petera wielką poduszką by ten w ramach revenge’u przywalił mu następnie o wiele mniejszą w nogi. Małe piórka uciekały gdzie tylko mogły z którejś z poduszek, w których następnie, siedząc ku sobie niczym sąsiednie domy, szukali dziur. Założyli się, że ten kto pierwszy znajdzie dziurawą poduszkę będzie mógł z pierwszeństwem dobrać się do paczki chipsów, którą zostawili niczym trofeum na stole. Spędzili wspólnie tak zabawny wieczór, nie dając sobie nawzajem odetchnąć choć na chwilę.


JESZCZE MNIEJSZE SAN FRANCISCO, czyli dzień drugi


— Dzień dobry, panie Hale! — stanął z mokrymi włosami w wejściu i zrzucił spakowaną torbę na ziemię rozciągając się następnie. — Jestem strasznie głodny.
— No, siadaj młody! — Amerykanin poklepał krzesło obok, wskazując drugą ręką na talerz z kanapkami. Świeże bułeczki wysmarowane były masłem i twarożkiem oraz udekorowane zostały popieprzonymi i posolonymi pomidorami. Zadziwiony zajął przypisane sobie miejsce i niepewnie wyciągnął ręce do talerza, wahając się na chwilę.
— Nie będę musiał za to dopłacać, prawda?
— Ha! Dlaczego miałbyś?
— Nie wiem, dlaczego. — nadgryzł delikatnie brzeżek bułeczki, uważnie obserwując starszego mężczyznę. I choć bardzo chciałby skłamać, jedzenie to było naprawdę dobre.
Wyśmienite.
— Zostań tu, a ja pójdę spakować dla siebie walizkę. Suszarkę masz w szafce w łazience. Doprowadź się do ładu, bo będziesz chory.
— Wyjedziemy za godzinę. — i to nieprawdą było, bo zwlekali oprócz tego jeszcze ponad 40 minut, rozważając przy śniadaniowym stole tutejszą przychylność pogody i konsekwencje podróży. I zanim chłopak się obejrzał, wkładał wraz z tymczasowym opiekunem swoje rzeczy na tylne siedzenie starając się wtem pierwszy wsiąść do samochodu pod warunkiem operowania radiem. Przegrał.
— Wie pan co? Nawet pop już jest lepszy od muzyki country. Czuję się, jakbym był w texasie, a przecież zaraz jedziemy do Los Angeles. Do Los Angeles, tak? — lekko odchylił głowę na bok i niepewny będąc, zmarszczył w grymasie brwi. Do ust włożył słomkę od soczku jabłkowego, dziwiąc się na dźwięk burczącego silnika.
— Tak, młody. Spokojna głowa, bo ja znam drogę. — poklepał go lekko po ramieniu i wyjechał spod budynku tylko po to, by po 5 minutach musieć stać na czerwonych światłach. ,,KURWA MAĆ!”.
Godzina wspólnej jazdy i pobytu w jednym aucie tak bardzo wpłynęła na ich psychikę, że doszedłszy do kompromisu, oboje zgodzili się na zmianę śpiewać do piosenek Lady Gagi. No, pomijając, rzecz jasna, niepopularne fragmenty piosenek. Nikt nie zna do tego tekstu. Te 5 godzin jazdy naprawdę szybko spłynęło. Wybudzony ze snu przez znudzonego Petera próbował domyślić się, czy już byli na miejscu.
— Zastanawia mnie od wczoraj tylko skąd o mnie wiesz. Rozumiem, że jestem sławny nawet w Nowym Jorku? — uniósł uśmiechnięty mężczyzna jedną brew, od czasu do czasu skupiając wzrok na chłopaku.
— Powiedzieć nie mogę, że to nieprawda. — Odparł w końcu. — Wydaje mi się, że to kwestia szczęścia. Pytałem inne osoby o ludzi takich, jak pan, i o panu tylko słyszałem. To na pewno nie pierwszy raz, gdy ktoś przychodzi do pana z taką prośbą?
— Powiedzieć nie mogę, że nie.
— Czy to na pewno się uda? Jakie warunki są takiej wymiany?
— Chyba najwięcej, co możesz oddać w jego ręce, to jedno życie. Chociaż nie sądzę, żeby wtedy ta cała wymiana miała sens. Niepotrzebne, nic nie wnoszące zamienienie miejscami. Chyba dyrektorkowi by się to nie za bardzo opłacało, nie sądzisz? Będzie dobrze. No, młody. — raz ponowny klepnął mocno chłopaka w ramię. — Chyba nie sądzisz, że pozwolę Ci głodować? Ha! Masz rację, bo zapomniałem wziąć jedzenia z domu. No, ruchy! - odblokował auto, przechadzając się w stronę tylnych siedzeń. Wyciągnął ze swojej torby podróżnej czapkę z daszkiem i zapinaną bluzę i zasiadł na fotelu, by zmienić buty.
Hol w studiu, który jakimś dziwnym sposobem według założeń Petera miał zaprowadzić ich do podziemia na powitanie postanowił wzbudzić u Colina wyrzuty sumienia o to, że postanowił postawić w ogóle na terenie budynku swoją ludzką stopę. Już na samych drzwiach wisiała tabliczka, która samym faktem bycia żywym wydawała się być niesamowicie urażona. — No, to tutaj! — Pchnął na przód chłopaka próbującego upewnić się obecności piłeczki w swojej kieszeni Hale, myśląc, że nie będzie martwić go gotycki wystrój pomieszczenia.
— Nie, nie, nie. Nie ma mowy, zapomnijcie. — z podwyższonego podium wydobył się niespodziewanie głos Charona stawiającego szeroki krok na dywan. Spanikowany Colin z szerokim uśmiechem zerknął w stronę Petera oczekując, że ten zaradzi całej tej cholernie niezręcznej sytuacji. Wzdychając, 50 latek wyciągnął z kieszeni swojej bluzy sportowej kilka złotych monet, zawierających boskie podobizny. Były to drachmy wykonane z czystego złota, które pobudziły zainteresowanie demona śmierci. Pozwolono im dostać się do windy, jednak Nicholas musiał zapłacić oddzielnie za przepłynięcie rzeki Styks. — Potrzebuję podwyżki. — mruknął Charon, krzyżując ramiona na piersi. — Mógłbym kupić sobie schludniejszy garnitur. Dużo schludnych garniturów. — I choć obdarzano go brakiem zainteresowania, to jojczenie boga umierających dodawało otuchy na sercu w myśli pełnej monstrum, które próbować zamierzałoby im, biednym i niewinnym, w następnych chwilach najpewniej odgryźć głowy. Wysiedli z łódki, żegnając się odbiciem ręki od czoła. Colin obrócił się w stronę ścieżki, której pilnował ogromny, 3 głowy pies. Jedna byłaby nienajedzona.
— Puci puci, pieseczku! — klasnął dwukrotnie, z kieszeni wyciągając wcześniej przygotowaną gumową, prawie-że neonowo niebieską piłeczkę. Zaskrzeczała. Uniósł ją w górę i zawahał się, spoglądając na skupionego i zaciekawionego wytkniętym poprzednio obiektem uroczego potwora. Rzucił piłką najdalej, jak potrafił, a za Cerberem pozostała tylko szeroka za horyzont mgła piasku i silne, ciężkie uderzenia o podłoże.
Zerknął na Petera przerażony, w ramach otuchy znów zostając poklepany w ramię kilkukrotnie. — Będzie dobrze, młody. Najgorsze, co się może teraz stać, to twoja śmierć. — pochwycił młodszego za rękę i począł prowadzić go wzdłuż długiej ścieżki, uważnie oglądając się za ogromnym psem.
— Powinienem bać się śmierci? Panie Hale. Wie Pan, jeśli umrę, to ten naszyjnik i reszta pieniędzy są w moich spodniach. Należy się Panu stosowna zapłata. Wiele dla mnie zrobiłeś, Peter. Nie wiem, czy pieniądze to wystarczająco.
— Opanuj się. — wziął Nicholasa i utulił na chwilę do swojej piersi, starając się zapewnić kojący moment ciszy. Musiał pozbierać myśli. — Nikt nie będzie umierał pod moim okiem. Raczej.
Wiedziano o ich obecności. Drzwi do pałacu zostały otwarte zanim zdążyli złapać za klamkę. Za nimi stał, ku ogromnemu zdziwieniu Petera, Hades zamiast Plutona. Czy zdradził ich cerber, czy bogowie naprawdę byli przerażająco wszechwiedzący?
— A myślałem, że stara sztuczka Annabeth Chase nie sprawdza się już dłużej na cerberze. — ułożył ręce na swojej talii, bacznie obserwując oboje mężczyzn. Colin przełknął ślinę.
— Bo ja jestem strasznie czarujący! — uśmiechnął się szeroko, nerwowo szukając ratunku w Peterze. On nie pomagał, tylko myślał, pozostawiając Nicholasa w swoich czynach kompletnie samego.
— Hadesie — zaczął, wtem drapiąc się po tyle głowy. czuprynę skupił ku dole i wzrokiem tylko pokazywał, jak bardzo obniżyło się jego ego. I on pewien był w duchu, że bóg zmarłych wiedział, czego pragnął najbardziej — Ja proszę o łaskę. Jedna z dusz zmarła w złym czasie, przedwcześnie. Proszę.
— Możesz już wyjmować drachmy na rejs w drugą stronę. Pomocy tu już nie znajdziesz. — Przymrużył oczy, zamykając powoli drzwi przed ich nosami.
— Chwila! Musisz nas wysłu — Na słowa Petera wrota przytrzymał i zamknął z hukiem, do jednego słowa dojść nie dając.
— Kurwa! — nastolatek rzucił wyimaginowanym w jego głowie obiektem w ziemię i zjechał ciałem wzdłuż drzwi oczekując na pomoc ze strony swojej agresji. Skrył twarz w kolanach i klnąc wciąż, świat cały zwyzywał od marności i gówna najwyższego. Hale przykucnął przed nim i chwycił go mocno za barki, potrząsając nim z lekka dla otrząsnięcia.
— Opanuj się chłopie, bo nie wszystko stracone. Coś na pewno wymyślimy, bo obiecałem Ci, że wyjdziemy stąd w trójkę. — utulił go do swej piersi i pogłaskał z wyczuciem po złotych włosach, rozglądając się kątem oka wokół w poszukiwaniu nowych idei. Chwycił ją prosto w swoje ręce, z zamku oglądając wielkie pustkowie. — Pamiętaj jedną, ważną zasadę, młody. Czasem, kiedy ktoś Ci czegoś nie daje, to trzeba mu to wyrwać z rąk. Idziemy. No, już! — Podniósł chłopaka siłą i pchnął do biegu, karząc mu się chować w martwej florze. Ominęli ostrożnie zejście do tartaru aż zastali nicość. Było to ogromne, przeogromne pole nudności. Wyobraźcie sobie wielką populację niewinnych a niedobrych ludzi, którzy nic robić nie mogli oprócz stania. I mówiąc wielką, na myśli człowiek ma ogromną. I szukając godzinami dłużącymi się chłopaka, ni śladu po nim nie znaleźli.
— Co to znaczy wymazują pamięć?! — warknął na Hale’a który dopiero przypomniał sobie winę zachowania stojących.
— Tu go nie ma. — odrzekł starszy, palcem wskazując w miejsce dalsze, radośniejsze. — Zmarnowaliśmy tu dobra kilka, może nawet kilkanaście godzin. Jeśli tam — palcem wskazującym nacisnął na wytknięte miejsce — nic nie znajdziemy, to przykro mi. Zabieramy się stąd.
I wołając w pokoju duszy jego imię rozdzieleni po dwóch stronach murowanego elizjum, pierwszym, który go znalazł, był Peter. Damien nie znał mężczyzny i kazał mu się tłumaczyć z siebie, zadziwiony będąc z przedziwnego spotkania.
— Nie idę. — skrzyżował ramiona niebieskooki brunet. - Jestem w najlepszym miejscu w całym podziemiu. Jeśli ucieknę stąd i wrócę do żywych, mogę nie dostać drugiej takiej szansy. Ty widziałeś, jak wyglądają pola asfodelskie?
— Widziałem. — odmruknął niezadowolony pięćdziesięciolatek. — Ale ten biedny chłopak potrzebuje ciebie na górze, nie tu.
— A co Colin zrobi, jak znowu umrę? Znowu będzie cierpiał i przeżywał to samo. Nie chcę dla niego źle.
— Jeśli nie chcesz dla niego źle, to zrób, o co prosi. — zmarszczył brwi. — Jeśli stąd nie wyjdziesz, będzie wciąż miał żal do siebie. Nie rób mu tego. Proszę.


NO TO W DROGĘ!


Gdy tylko stopę postawił poza budynkiem, rzucił się w ramiona Petera i zawiesił się na jego szyi a dziękując twarz wcierał z uczuciem w jego klatkę piersiową. Słowa przez spacer cały z Damienem nie wymienił, będąc wciąż wściekłym na niego zamiast na los przebrzydły. Opiekun pogłaskał go po włosach i zsunął z siebie na ziemię, głowę odchylając kilkustronnie w stronę bruneta, by wymusić na nim skupienie uwagi. Skrzecząc zębami i tupiąc podszedł do niego, stanął dość prosto i spoliczkował z całej siły w słabej dłoni, od żmii wstrętnej go wyzywając i pchając w piach. Lerman stał wciąż niewzruszony, bez słowa przytulając do siebie nastolatka. W uszach jego wtem zazgrzytała nowina, że Hades, podziwiając go za odwagę, ukarał greka za swe zachowanie odbierając mu 9 lat ze swojego życia. I go to nie obchodziło, nie interesowało za nic, bo znów mógł być razem z Damienem i martwić się nie musiał o życie w samotni nieszczęśliwe nigdy więcej. I przyznać się do tego nie chciał, całą drogę z dala ukazując wszystkim dookoła, jak bardzo był na niego obrażony. Nie Peterowi. Z Peterem rozmawiał o kolacji. Co prawdą było, to Damien był jedynym, który w tej chwili nie odczuwał przeszywającego głodu.
Peter był facetem z klasą. Przyrzekł on przymknąć oko na mimowolne korzystanie z jego funduszy i postanowił postawić im obiad w jednej z lepszych restauracji, która przychodziła mu, myślącemu o jedzeniu, na myśl.
Ciepły obiad był tym czymś, o czym myślał wciąż przez następne dwa dni ciągłej jazdy samochodem. Następne posiłki spędzali w McDonaldzie, i co szokującym było, Peter, mimo bycia zmęczonyn, zdołał uratować atmosferę w samochodzie. Kto pomyślał, że dziecko najbardziej emo boga we wszechświecie potrafi zdziałać takie cuda?


LONG ISLAND, obóz


Większego koszmaru nie ma od powrotu w to miejsce po, według jego chorego rozumienia, 5 dniowej ucieczce, nie wracając jeszcze sam, a z żywym trupem i 50 letnim facetem z przekopiowanej mitologii. Nie rozumiał, dlaczego w ogóle go tu wpuścili, ale to nie było przecież ważne. Cieszył się, że ktoś mógł go wesprzeć — gotowego na karę życia i na wyrzucenie z obozu.
— Gdzieżeś ty był?! — Naskoczyła go przy wejściu Khai. — Martwiliśmy się! Gdzie ty się szwędasz? Cześć, Damien. Co to w ogóle za facet? Czekaj, Damien?
Ty spierdoleńcu!


◇──◆──◇──◆
[3167 słów: Colin otrzymuje 31 Punktów Doświadczenia]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz