Philip nigdy jeszcze nie miała okazji próbować owych tajemniczych pierogów. Doszła jednak do prostego wniosku, że skoro to polska potrawa, a Wanda jest Polką i wedle jej słów, są dobre, to będą dobre. Wysupłała więc parę monet i udała się do sklepu. Udało jej się nie wpaść w panikę, kiedy po dłuższym błądzeniu pierogów nadal nie znalazła. Podeszła wtedy do kasy i okazało się, że niesłusznie szukała w dziale ze słodyczami. Pierogi były razem z innymi mrożonkami. Kupiła, zapłaciła i wróciła do Obozu.
Tam szybko wpadła w rutynę i zdążyła już o tym zapomnieć, jednak przyjście Wandy poruszyło parę trybików w jej mózgu i sobie o tym przypomniała. Z lękiem i śliną cieknąca z ust obserwowała kuchenne poczynania Wandy. Potem wróciły do baraku, Polka się przebrała (Philip nie podglądała! ale i tak nie może przysiąc na Juana…).
Karmienie przez zielonooką było o tyle nowym, co ciekawym zjawiskiem. Chyba nawet kiedy była niemowlakiem wygłodniałym po ciężkim dniu spania, płakania i srania, jedzenie kierowane przez kogoś do jej ust nie smakowało tak dobrze. Na Juana, te pierogi były naprawdę dobre! Tak dobre, że centurionka chwilami przymykała oczy. Potem dały o sobie znać, wiecie, dobre maniery. To nie w porządku, żeby ona sama jadła pierogi.
— Czekaj. Teraz ty coś zjedz.
— Nie jestem aż tak głodna, naprawdę.
Philip nie była tego taka pewna, co powiedziała jasnowłosej. Zapadła cisza. Cisza rozstrzygająca, ponieważ rozległo się donośne burczenie brzucha Wandy.
— Widzisz? Teraz to ja cię nakarmię.
Wyjęła jej widelec z dłoni i nakarmiła Polkę resztą pierogów.
— Wanda, to było... bardzo dobre.
— Wiem.
— Masz więcej tego polskiego jedzenia?
— Z takich typowo polskich... bigos, łazanki, o, albo schabowy.
— Bigos? Brzmi ciekawie.
— Kapusta uduszona z mięsem.
Philip wzdrygnęła się. Nienawidziła kapusty.
— Tym mnie nie karm. A ten schabowy?
Słowo „schabowy” Wanda wypowiedziała z niemal nabożną czcią. To pewnie jakiś polski symbol narodowy.
— Kotlet. Znaczy, mięso usmażone.
— To wszystko?
— To jedno z najlepszych, co może się zdarzyć na niedzielnym obiadku. Zwłaszcza zrobiony przez babcię, z ziemniaczkami i po rosołku z kluskami…
Wszystko brzmiało całkiem smacznie.
— Musisz kiedyś dać mi spróbować tych polskich specjałów.
Wanda kiwnęła głową.
— Życie bez zjedzenia schabowego, czy pierogów, to nie życie.
Wzięła z łóżka pluszowego Juana i zaczęła bawić się jego łapkami. Pegazik hasał po pościeli Philip i wzlatywał, wydając różne, zdaniem Wandy końskie dźwięki.
— Ty też. Daj mi kiedyś spróbować jakiejś francuskiej potrawy. Żabie udka?
— Czemu akurat one przyszły ci na myśl?
— No, w końcu jesteście żabojadami. Jecie też różne takie obślizgłe rzeczy. Ślimaki…
Philip, chociaż z pochodzenia Francuzka, jedyną styczność z miarę francuską kuchnią miała przez bagietki czosnkowe. O tych wymienianych przez Wandę potrawach słyszała, owszem, czasami przy porządkach zawijała śmieci w gazety kulinarne.
— My, czyli?
— No, Francuzi. Macie zawinięte wąsy i modlicie się do bagietek. Bo Ty jesteś Francuzką, nie? Budujecie domy wejściem do wieży Eiffela?
Centurionka podniosła brwi, nie wiedząc co odpowiedzieć.
— No, dobra. Ty nie masz wąsów, a modlisz się tylko do Juana.
◇──◆──◇──◆
[481 słów: Philip otrzymuje 4 Punkty Doświadczenia]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz