wtorek, 18 marca 2025

Od Kuźmy CD Ricky'ego — „I was thinking... maybe you and I should partner up”

Poprzednie opowiadanie

ZIMA

Kuźma bardzo szybko zdaje sobie sprawę z tego, że nie lubi niespodzianek. I rozumie to dopiero teraz, bo zazwyczaj nikt nie przejmował się nią na tyle bardzo, żeby zorganizować dla niej jakąkolwiek niespodziankę. Przez całe jej życie wszyscy działali wręcz przeciwnie: zawsze pytali ją, co chciałaby dostać na urodziny czy pod choinkę, a święty Mikołaj nigdy nie wychodził poza rzeczy schludnie wypisane w liście (znaczy, nie były one „schludnie wypisane”, bo pismo Kuźmy zdecydowanie nie jest schludne, a tym bardziej czytelne). Raz Kuźma spróbowała zmusić go do zaskoczenia jej i nie napisała listu. Tego roku nic nie dostała i jeżeli była to niespodzianka, to kwalifikowała się do tych najgorszych i najbardziej druzgocących. Kuźma nie liczy jej więc jako niespodzianki, a raczej… kary za nienapisanie listu.
Ona i Ricky przedzierają się przez pożółkłą trawę, miejscami obsypaną cieniutką warstwą próbującego utrzymać się przy życiu śniegu, przy czym noski butów Kuźmy zdecydowanie zbyt często plątają się w źdźbłach i za każdym razem niemal się potyka, zachowując równowagę jedynie siłą woli oraz dumą ugruntowaną poczuciem posiadania honoru (akurat w jej przypadku to całkiem dziwny koncept, zwłaszcza gdy człowiek przypomina sobie o jej historii wyszukiwania). Dziewczynka nie wie, gdzie idą i jest prawie przekonana, że Ricky również nie do końca wie, gdzie ją prowadzi, chociaż w jego wypadku to akurat nie jest dziwne. Kuźma za to jest raczej człowiekiem, który nie zapycha sobie czasu bezcelowymi spacerami, które uważa za całkowicie bezsensowne, a chodzenie samo w sobie wydaje jej się być oceniane zdecydowanie zbyt wysoko. Gdy mozolnie stawia krok za krokiem, jej oddech zamienia się przed nią w parę, a na policzkach kłutych mrozem wykwitają rumieńce, które pewnie sprawiają, że wygląda dziecinnie, znacznie bardziej dziecinnie, niż chciałaby wyglądać.
— Daleko jeszcze? — zadaje to pytanie, zanim uświadamia sobie, że przez nie teraz wyda się jeszcze bardziej dziecinna. Brakuje jeszcze, żeby zwróciła się do Ricky’ego per „Papa Smerf”.
— Eee, z tego co pamiętam, to… jeżeli rozłożymy naszą trasę na płaszczyźnie układu okresowego, przyjmując pewną skalę… to wydaje mi się, że jeszcze musimy przejść odległość między potasem a chromem — tłumaczy, oglądając się przez ramię na Kuźmę, która jest bardzo niezadowolona z odpowiedzi. — No co?
— W jakiej skali? — pyta głosem przesiąkniętym jadem do takiego stopnia, że coś zaczyna drapać ją w gardle przez nadwyrężanie strun głosowych.
— Dokładnie ci nie powiem — stwierdza Ricky, beztrosko wzruszając ramionami. — Jestem chemikiem, nie geografem czy matematykiem.
Kuźma postanawia powstrzymać się od kąśliwej uwagi, że chemia i matematyka jednak mają ze sobą coś wspólnego. Zresztą, skala by jej nie pomogła, bo nie pamięta, gdzie w układzie okresowym znajdują się potas i chrom, a tym bardziej ile innych pierwiastków je dzieli. Cicho odchrząkuje i chowa dłonie w kieszenie, pozbawiając się dość dużej części możliwości utrzymania równowagi oraz bezpiecznego upadku, gdy przyjdzie najgorsze, ale jedynie całkowite skupienie się na stawianych krokach jest w stanie jakoś stłumić jej frustrację.
Po prostu nie spodziewała się, że chrom i potas są położone stosunkowo blisko siebie albo to skala była niezbyt duża, bo już po chwili Ricky zatrzymuje się przed… Kuźma wychyla się zza jego pleców, by spojrzeć w czarną otchłań dziury szerokiej na jakieś dwa metry, ziejącej tuż przed nimi. Idealne miejsce na schowanie ciała albo wejście do środka dwójki głupich nastolatków poszukujących przygód oraz ich zaginięcie na parę miesięcy, a następnie (znaczy, technicznie rzecz biorąc, to wcześniej) ich bolesną i samotną śmierć z głodu.
— To tutaj — oznajmia Ricky, a jego głos z jakiegoś powodu wręcz drży ze strachu. Kuźma sceptycznie unosi brew, zezując na jego profil. Niekoniecznie przekonuje ją to, że jej przewodnik i starszy kolega boi się wejść do miejsca, w które przyprowadził niczego nieświadomą czternastolatkę.
— I to jest ta twoja niespodzianka? — mruczy Kuźma z ogromną nadzieją, że jednak to nie to i nie będzie zmuszona czołgać się po ciemnych i pewnie mokrych podziemnych korytarzach. — Słaba. Wiocha trochę.
— To jeszcze nie wszystko! — broni się Ricky, budzi się w nim jakaś wojownicza część, która zazwyczaj uaktywnia się wtedy, gdy broni swoich eksperymentów lub kłóci się z hejterem „Breaking Bad”. — Nie przyszliśmy tutaj tylko dla jaskini, chodzi o coś, co znajduje się w środku i…
— Okej, rozumiem chodzenie po opuszczonych budynkach, sama to czasem robię, ale to? — Zdegustowana Kuźma celuje palcem w ziejący chłodem otwór.
— Tylko tam jesteśmy w stanie znaleźć to, czego potrzebuję — jęczy Ricky, do którego chyba zaczyna dochodzić bolesna świadomość, że Kuźma już nie jest aż tak przekonana do wspaniałości jego pomysłu oraz zaczyna kwestionować swój udział w tym całym przedsięwzięciu. — Błagam, bez ciebie nie dam rady tego zdobyć…
— A co ja niby jestem, chodząca lampa? — prycha Kuźma. — Mogłeś do tego wziąć jakiegoś dzieciaka Apollina albo kogoś w tym stylu, oni na pewno pomogliby ci bardziej niż ktoś taki, jak ja!
— Ale o to chodzi, że potrzebowałem kogoś, kogo znam trochę lepiej i kto by się w ogóle zgodził ze mną iść i… — Ricky na moment się zatrzymuje, jakby przygotowywał się do jakiegoś ogromnego wyznania — i po prostu boję się tam schodzić sam. Jest strasznie ciemno i zimno i wydaje się, jakby coś się czaiło w ciemnościach, i…
— Wybrałeś do tego mnie? — pyta z niedowierzaniem, jej usta pozostają uchylone trochę dłużej, niż wymaga tego sytuacja i gdy Kuźma tylko zdaje sobie z tego sprawę, natychmiast je zamyka (nie zmienia to faktu, że cała sytuacja wywołała lekki rumieniec na jej policzkach, za co oczywiście obwinia mróz).
Ricky w milczeniu kiwa głową.
Kuźma już ma zacząć mu tłumaczyć, że przecież ona się do tego kompletnie nie nadaje, że raczej zamiast go pocieszać i wspierać w przerażającej dla niego sytuacji, rzuci wredną uwagą, wyśmieje go albo przypadkowo aktywuje swoje głupie moce, wzmacniając jego przerażenie albo nawet zsyłając na niego jakieś idiotyczne halucynacje, na przykład Antoine Lavoisier niepoprawnie recytujący regułki chemiczne. Cokolwiek, czego Ricky boi się jeszcze bardziej niż ciemnych, mokrych i zimnych jaskiń, do których najwyraźniej lubi zaciągać ufające mu małe dziewczynki. Kuźma już prawie otwiera usta, żeby mu to wszystko wytknąć, opieprzyć go za fatalny gust w wyborze partnerki do tego zadania (wyraźnie przerastającego ich oboje), ale zamiast tego mówi coś, czego sama by się po sobie nie spodziewała i czego naprawdę nie chciała powiedzieć.
— Dobra. To wchodzimy?


Ricky?
───
[1008 słów: Kuźma otrzymuje 10 Punktów Doświadczenia]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz