Nigdy nie pomyślałem, że kiedykolwiek będę musiał niańczyć dziecko. Martwe dziecko. Niewinna dziewczyna w wieku około dwunastu lat chodziła za mną krok w krok, niczym bezpański piesek, który próbuje zwrócić uwagę zapatrzonych w siebie przechodniów. Nie mogłem jej przegonić, nie mogłem właściwie zrobić nic, bo Raya, tak mi się przedstawiła, nie chciała odpuścić.
Z początku myślałem, że to przejdzie. Patrzyłem na dziewczynkę, prosto w jej duże, niebieskie oczy i prosiłem, żeby sobie poszła. Odpowiadałem na pytania, z niechęci, prowadziłem ją do miejsc, do których chciała się udać. Robiłem wszystko, by zostawiła mnie w spokoju.
Raya zawsze była krok za mną albo krok przede mną. Rozczochrane, blond włosy nigdy nie współpracowały, układając się w artystyczny nieład, a ubrania zawsze miała te same. Ciężko, aby umarły miał koszulki na zmianę. Chodziła z dużą pewnością siebie, stawiając kroki tak, jakby wcale nie należała do tego drugiego świata; uśmiechała się promiennie, wzbudzając we mnie poniekąd poczucie winy, bo marzyłem, aby się jej pozbyć, a ona traktowała mnie jak najlepszego przyjaciela.
Raya poprosiła mnie dzisiaj o nietypową przysługę. Chciała znaleźć miejsce, w którym ją pochowano. Może nie wiecie, ale to była bardzo mądra dziewczynka. Zdawała sobie sprawę z tego, że nie żyje, była świadoma, że nie posiada ciała, tylko coś na jego wzór i nie płakała, gdy musiałem tłumaczyć niektóre rzeczy związane z tamtym światem.
Byłem zdziwiony. Nie prosiła mnie o to wcześniej, a znaliśmy się już dobre dwa miesiące. Odkąd spotkałem ją samotnie siedząca w parku, byłem przekonany, że pierwsze, o co zacznie mnie błagać, to właśnie o to. O znalezienie miejsca, w którym leży jej ciało.
Raya jednak wolała chodzić ze mną na spacery, podziwiać widoki i pokazywać miejsca, w których jeszcze mnie nie było. Nie mieszkałem w tym mieście za długo, bo minął rok odkąd opuściłem Obóz i czułem się czasem jak skończony idiota, gdy dziewczynka pytała o ulicę, a ja nie wiedziałem, o czym mówi. Trochę jak student, który wyjechał od rodziców i musiał sobie poradzić.
Patrzyłem na nią w ciszy, ze skupieniem studiując rysy na jej twarzy; nie wiedziałem, co odpowiedzieć i z początku nie bardzo chciałem ulegać tej prośbie.
— Nie prosiłaś o to wcześniej — powiedziałem, poprawiając pogniecioną koszulkę.
Raya odwróciła wzrok, wyjrzała przez duże okno, z którego można było obserwować tłumne ulice miasta i westchnęła. Szukała czegoś, czego nie mogła zobaczyć. Oczekiwała, że za chwilę sam jej to pokażę, że znajdę ten jeden punkt, którego wyszukiwała teraz wzrokiem.
— Może to już ten czas.
Skrzywiłem się. Zazwyczaj była wesoła, aż zanadto bym powiedział i nigdy nie czułem, by była smutna. Teraz coś się zmieniło. Była duszą, która szukała spokoju po tamtej stronie. Chciała tam wrócić.
— Jesteś pewna? — zapytałem tylko, ukrywając swój smutek, bo mimo wszystko zrobiło mi się przykro. Przez cały ten czas chciałem, by mnie zostawiła, a gdy wyczułem, że rzeczywiście to planuje, to nie potrafiłem odnaleźć się w nowej rzeczywistości; w rzeczywistości, w której by jej nie było.
— Nie.
Zawahała się. Nie odrywała wzroku, patrząc ze skupieniem na ludzi, przypominających małe kropki na mapie i zażarcie o czymś myślała. Biła się z myślami. Z chęcią powrotu.
— Kiedyś trzeba wrócić — mruknąłem, chociaż wolałem ją zatrzymać. Stała się poniekąd moją przyjaciółką.
— Wiem. — Westchnęła, a jej głos niebezpiecznie się załamał. Zabrzmiała, jakby od dziesięciu lat nie zaczerpnęła świeżego powietrza i ta myśl uderzyła we mnie znacznie bardziej. Raya nie żyła. Musiała wrócić do miejsca, do którego ja sam musiałem ją odesłać. — Ale czy to konieczne? Dlaczego czuję, że chcę tam wracać?
Znałem Raye już bardzo dobrze. Wiedziałem, że miała rodzinę. Matkę, ojca oraz starszego brata. Cała trójka już nie żyła. Minęło wiele lat odkąd Raya ostatni raz dotknęła trawy żywą ręką, kiedy ostatni raz była normalnym człowiekiem.
— Pewnie za kimś tęsknisz. — Podszedłem do okna i dotknąłem delikatnie ramienia dziewczynki. Zawsze dziwiło mnie, dlaczego moja dłoń przez nich nie przenikała, a pod palcami czułem najprawdziwszą skórę. Prawie tak, jakbym dotykał żywego.
Raya nic nie powiedziała. Uniosła rękę, obejrzała każdy z palców po kolei i się odwróciła. Patrzyła prosto w moją twarz, w oczy, uśmiechając się niewinnie, tak, jak zawsze.
— Proszę, zaprowadź mnie tam.
Jak dotąd uśmiechałem się z czystej życzliwości i z radości, tak teraz wynikało to tylko z bezsilności. Mogłem tylko się zgodzić, tak, jak przystawałem na wszystkie inne propozycje.
Pokiwałem niepewnie głową. Jeszcze nie wiedziałem, że będzie to gorsze, niż sobie wyobrażałem.
Cmentarz mieścił się na odludziu, z dala od hałaśliwych dróg, dlatego mogłem w spokoju zebrać w głowie wszystkie myśli. Nie wiem, skąd wiedziałem gdzie leży ciało Rai. To wspomnienie pojawiło się w mojej głowie nagle. Tak samo wiedziałem, że dziewczynka miała rodzinę, która za nią tęskniła, że zginęła razem z nimi w wypadku samochodowym, ale oni trafili do tamtego świata, a ona z jakiegoś powodu została tutaj. Błąkała się od miesięcy, zapewne szukając rodziców, o których śmieci nie wiedziała, bo wszystkie wspomnienia zostały wytarte z jej pamięci.
Stanęliśmy przed dużą, metalową bramą. Jasne włosy dziewczynki falowały na wietrze, tak samo, jak jej płaszczyk. Było lato, a ona wciąż nosiła to samo. Ubrania, w których po raz ostatni widziano ją żywą.
Spojrzałem na Rayę, uśmiechnąłem się i zapytałem, czy jest gotowa. Kiedy pokiwała głową, złapałem za chłodną klamkę (co było dziwne, bo powtarzam, było lato) i otworzyłem bramkę, która zaprosiła nas do środka z duszącym skrzypnięciem.
— To dziwne, że tylko ty mnie widzisz — powiedziała nagle, chociaż już niejednokrotnie próbowałem wytłumaczyć, dlaczego tak jest. Pytała pewnie dlatego, bo nie znosiła ciszy, a nie odzywaliśmy się do siebie zbyt długo.
— Mówiłem ci o tym.
— Wiem, ale dalej jest to dziwne.
— Zawsze będę przeklęty.
Wtedy usłyszałem, jak się śmieje. Ten jedyny w swoim rodzaju śmiech. Melodyjny, dziecinny oraz niewinny. Coś, czego nie słyszałem od dawna, bo w Obozie otaczałem się osobami, które nie chciały pozwolić sobie na odrobinę luzu. Zawsze spięci, zajęci tym, by stać się lepszym. Przeklęci przez bogów, którzy nie mogli zająć się sobą, a musieli wkręcić się w ludzkie życie. Walczyli o życie i nie chcieli zostać zjedzeni przez coś obrzydliwego, wielkiego, pozbawionego skrupułów.
Raya śmiała się dużo, wprowadzając do mojego życia trochę szczęścia, bo szczęściem raczej nie nazwę tego, co działo się wokół mnie.
— Nie uważam, żebyś był przeklęty. — Miałem wrażenie, że jej policzki się zaczerwieniły. Pewnie tylko mi się wydawało. — Według mnie to dar.
— Dar? — Uniosłem brwi w geście rozbawienia. Jeszcze nie słyszałem, by ktokolwiek nazywał moje przekleństwo darem.
— Widzisz nie tylko ludzi, ale też i nas. Dla mnie to dar — zachichotała, a jej blond włosy podskakiwały w rytm śmiechu.
Pokręciłem głową, zrezygnowany, chociaż niesamowicie urzekły mnie te słowa. Nie byłem najlepszy w okazywaniu emocji, więc najwięcej, co mogłem zrobić, to położyć rękę na czubku głowy Rai i się uśmiechnąć. Z jakiegoś powodu ona zawsze rozumiała, co czuję i co tak naprawdę myślę. Jakby czytała w moich myślach, mieszkała w mojej głowie i może była mną.
Potruchtała do przodu, specjalnie mnie wymijając i zaczęła kręcić się wokół kamiennych nagrobków. Przyglądała się wyrytym napisom i wracała do mnie, by powiedzieć, kto leży w tamtym albo w innym miejscu.
Grób Rai nie był daleko. Czułem, że się do niego zbliżamy i z każdym krokiem coraz ciężej mi się szło. Czułem się, jak więzień, któremu przymocowano do kostki ciężką, metalową kulę obciążeniową. Raya za to biegała wokół, śmiejąc się do siebie, jakbym wcale nie prowadził ją do miejsce, gdzie ją pochowano.
Zatrzymałem się przy jednej z alejek i czekałem, aż sama do mnie podejdzie.
— To tutaj? — zapytała, chowając się za moimi plecami. — Na pewno?
— Tak, chodź, nie bój się. — Pozwoliłem, by wyszła do przodu i położyłem wtedy dłoń na jej kościstym ramieniu. Już nie czułem ciepła, ale drażniące zimno. — Zaraz wszystko ci pokażę.
Raya z przejęciem szurała tuż obok mnie, walcząc sama ze sobą, czy na pewno chce zobaczyć własne imię i nazwisko wyryte w kamiennym klocku.
Raya Edwards, urodzona 5 maja 2000, zmarła 12 grudnia 2012
Nic nie powiedziała. Patrzyła ze mną w ten sam kamień, w te same napisy i zaciskała dłonie w pięści. Widząc rok urodzenia pomyślałem, że byłaby ode mnie młodsza o niecałe cztery lata. Tylko cztery lata.
— Co teraz? — zapytała, przerywając wiszącą nad nami ciszę. — Musisz coś zrobić prawda?
— Poniekąd.
Chciałem odpowiedzieć, że nie należy to do moich kompetencji, że tak naprawdę nic nie potrafię. Nie mógłbym jednak okłamać kogoś, kto mi zaufał.
— Boję się.
Złapałem ją za rękę. Mała, chłodna dłoń zacisnęła się na mojej. Poczułem, że robi mi się słabo. Patrzyłem na ten cholerny napis, a wtem spoglądałem na stojącą obok Raye. Czułem się chory.
— Obiecasz mi coś?
— Hm? — mruknąłem, nie mogąc wysilić się na żadne słowa. W moim gardle pojawiła się dusząca gula. Nie potrafiłem mówić.
— Obiecaj, że nie będziesz płakać.
Wykrzywiłem się, zbyt zbity z tropu i wytrącony z równowagi. Dłoń Rai wciąż zaciskała się na mojej. Wciąż staliśmy przed nagrobkiem, przed grobem, który należał do niej. Wciąż byłem żywy, wciąż musiałem zrobić coś, czego będę oczywiście żałował; a ona, jak to miała w zwyczaju, wbija się w pomiędzy szalejące myśli w mojej głowie, powodując jeszcze większy chaos.
— Nie będę.
Uśmiechnęła się i pokiwała głową. Jasne kosmyki zasłoniły na chwilę jej twarz, które zaraz zgrabnie odgarnęła i założyła sobie za ucho.
— Chcę wrócić.
I wróciła. Pamiętam, jak jej dłoń stawała się coraz lżejsza, jak nikła w mojej. Pamiętam, jak ostatni raz patrzyła na mnie, uśmiechając się szeroko i śmiejąc się tak, jakby wcale nie znikała. Pamiętam, jak w końcu przestałem ją widzieć.
Miałem nie płakać. Obiecałem.
A jednak ta jedna cholerna łza musiała spłynąć po moim policzku, kiedy pustym wzrokiem patrzyłem na kamienny kamień z wyrytym imieniem i nazwiskiem: Raya Edwards.
— To nie jest dar, Raya — kląłem do siebie, bo niczego tak bardzo nienawidziłem w swoim życiu, jak właśnie tego.
Gdyby był to dar, to mógłbym sprawić, by żyła i nie wracała do świata umarłych.
───
[1604 słowa: Havu otrzymuje 16 Punktów Doświadczenia]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz