Piwniczaka, który jest niesamowicie zdeterminowany, by piwniczakiem pozostać przez całe swoje życie, zazwyczaj nic nie jest w stanie wyciągnąć z mieszkania (co dopiero z pokoju albo nawet z łóżka). Jest jednak kilka wyjątków, które nie wpisują się w tę regułę i jest to, dla przykładu, koncert ulubionego zespołu tegoż piwniczaka, ale to zdarza się naprawdę rzadko, bo najczęściej na taki koncert nie może się udać z… naprawdę wielu powodów, na cenie rozpoczynając, a kończąc na braku możliwości dostania się na miejsce wydarzenia. Posiadanie swojego samochodu jest naprawdę opłacalne, gdy nie ma się na tyle pieniędzy, żeby codziennie płacić za taksówkę, ale, jak to mówi Anastazy, jego samochód ,,się robi”. I tak się robi mniej więcej od ukończenia przez Anastazego lat szesnastu, kiedy to w Obozie Herosów wymyślił swój wspaniały plan stworzenia dla siebie samochodu rodem z filmów o Batmanie, którego wówczas był ogromnym fanem (i chyba nie przestał nim być dotąd). Oczywiście, nietrudno jest więc stwierdzić, że projekt owej maszyny spotkał się nie tylko z zaskoczeniem pozostałych obozowiczów, ale również z ich istnym przerażeniem (głównie ze strony rodzeństwa Anastazego, które już w momencie trafienia chłopca do obozu zmówiło się, że będzie podcinać mu skrzydła przy każdym projektowanym przez niego wynalazku). Ogromny, skomplikowany i zabazgrany niemożliwym do rozczytania pismem Anastazego (w większości złożonym z pętelek i innych zawijasów, a nie z liter) plan wylądował w śmietniku zaraz obok wszystkich innych projektów, które okazały się albo zbyt niewykonalne, albo były po prostu jakieś dziwne i Anastazy zawsze miał nadzieję, że jego dzieła lądowały w tej drugiej kategorii. Na pewno dało się je stworzyć, inni po prostu nie rozumieli jego geniuszu!
Otrząsając się ze wspomnień wspaniałych, obozowych czasów…
Anastazy właśnie trzyma w dłoniach swój bilet. Piękny, czytelny i, co najważniejsze, wydrukowany. Drukarką laserową, ponieważ Anastazy uznaje ich wyższość nad drukarkami na tusz. Może i ostatecznie wszystko, co drukuje, pozostaje w czerni i bieli, ale przynajmniej… nie musi co chwilę uzupełniać tuszu, a co za tym idzie: kupować tuszu, więc oszczędza trochę pieniędzy. Bycie przedsiębiorczym naprawdę zaczyna mu wychodzić (gdyby to była prawda może nie obliczałby, ile zleceń musi wykonać, żeby pozwolić sobie na pójście na koncert, który, swoją drogą, jest całkiem tanim koncertem dopiero rozwijającego się zespołu), więc Anastazy ma też powody, żeby trochę popuścić pasa, kupić masło zamiast margaryny i makaron z wyższej półki (co oczywiście jest nieprawdą, bo jednak jego wewnętrzna dusza dusigrosza nie pozwoliła mu na aż takie rozpustwo).
Raczej trudno jest wyobrazić sobie półboga na koncercie, gdzie nie znalazł się tylko dlatego, że chwilę temu do klubu wpadł minotaur i postanowił zabić wszystkich bawiących się tam ludzi. Zwłaszcza trudno jest wyobrazić sobie tam półboga takiego, jakim jest Anastazy. Mimo wszystkich wątpliwości i sceptycznych spojrzeń, jakie można byłoby mu w tej chwili rzucić, mężczyzna zarzuca na ramiona trochę przetartą, brązową kurtkę i bardzo chciałby włożyć martensy, ale musi się zadowolić wyrobem glanopodobnym (bogowie, on ma zamek), który służy mu już dobre kilka lat i trochę żal byłoby mu zastąpić go świeżutkimi oryginalnymi butami, skoro on mogą przetrwać z nim jeszcze trochę. Poza tym ma ważniejsze wydatki na głowie.
Tuż przed koncertem zahacza o stoisko z merchem zespołu, co gubi wszystkie jego myśli o ważniejszych wydatkach. Przez bardzo krótką chwilę skupia swój wzrok na naszywkach, naklejkach i przypinkach, zdecydowanie najtańszym sprzedawanym tutaj dobrem, ale jego oczy bardzo szybko wędrują w stronę koszulek i, cholera by to wzięła, bluz, które zdecydowanie są najdroższym sprzedawanym tutaj dobrem i które są naprawdę bardzo… ładne. Anastazy na szybko zagląda do portfela, do którego upchnął trochę swoich oszczędności przed wyjściem, i stwierdza, że jeśli już ma szaleć, to powinien szaleć na całego. Stwierdziwszy więc, że zawsze może trochę pożerować na Gabrielu (tylko wypadałoby się z nim bardziej zaprzyjaźnić, żeby w ogóle móc żerować), z uśmiechem zadowolonego z siebie skończonego idioty wręcza banknot kasjerowi, który z bardzo profesjonalnym uśmiechem wręcza mu kupioną przez niego koszulkę. Anastazy nie jest bowiem skończonym wariatem, żeby porywał się na kupno takiej oto bluzy, chociaż w sumie… przydałaby mu się jakaś nowa…
Z ogromnym wysiłkiem odwraca się od stoiska i chwilę później jego strój staje się być typowym strojem człowieka, który postanowił kupić merch zespołu na koncercie. Kurtka, a pod nią dwie koszulki, z czego wierzchnia krzyczy do świata: ,,PLACEBO”, co Anastazy zawsze uważał za bardzo kreatywną i miłą dla ucha nazwę.
Gdy przedziera się przez tłum, jego okulary niebezpiecznie przekrzywiają się na jego nosie i Anastazy nie wie, czy po prostu się zsunęły, czy też złamały. Szybko poprawia je automatycznym ruchem i postanawia się tym nie martwić, bo najwyżej potraktuje je taśmą klejącą i będą jak nowe. Ludzi jeszcze nie ma tak wielu, Anastazy jest więc w stanie zająć sobie nie do końca dogodne, ale wciąż bardzo pożądane przez fanów, miejsce w pierwszym rzędzie, tuż przy barierkach. Zadowolony z siebie opiera się o metalowe pręty, maślanym wzrokiem gapi się na scenę, na której jak na razie nie ma nikogo.
Kopnięcie tu, oblanie piwem tam, ktoś przewraca się tuż za nim, ale to się w tym momencie nie liczy. Liczy się to, że Anastazy zna wszystkie słowa piosenek, nawet tych mniej popularnych, i właśnie zdziera sobie gardło w tłumie ludzi, którzy, podobnie jak on, wydzierają się w niebogłosy, zagłuszając wokalistkę. W pewnym momencie, Anastazy… No, on nie do końca wie, co się dzieje, od tego trzeba zacząć. Nagle ktoś łapie go za ramię, odciąga od barierki. Wymieniają ze sobą spojrzenia: w oczach jednego widać zachętę, w drugiego — pytanie, potem zgodę. Chwyta go więcej rąk, klejąca się od niezidentyfikowanych substancji podłoga ucieka spod jego nóg. Czy jest szczęśliwy? Czy to tak wygląda sama esencja ekstazy, ta cała nirwana? (W tym momencie pyta sam siebie, czy przypadkiem czegoś nie wypił albo ktoś nie pożyczył mu skręta). Przez chwilę leci, ręce obcych ludzi zaciskają się na jego ubraniach i skórze, a potem…
Romantycznie ląduje w objęciach ochroniarza, krok za barierkami. Jego okulary spadają, a gdy je podnosi, umięśniony facet nie stoi już przed nim, a obok niego i w tej właśnie chwili Anastazy zdaje sobie sprawę, jak blisko swojej idolki się znalazł. Nie ma pewności, czy ona posyła mu spojrzenie, czy jej oczy, choć na ułamek sekundy się na nim skupiają, ale on i tak wesoło jej macha, tak jakby w tym krótkim machnięciu była w stanie odczytać wszystko, co chciałby jej przekazać.
Gdy jest wyprowadzany spod sceny, jego uszy w ogólnym zgiełku wyłapują ciche, ale bardzo zdenerwowane szepty nagłośnieniowców. Coś o problemie, o mikrofonach… Anastazy kątem oka zerka na trzymającego go za ramię ochroniarza, przez chwilę walczy sam ze sobą, aż wreszcie coś sprawia, że czuje przypływ odwagi, czegoś, czego nie czuł od… dawna. Nawet nie wie, dzięki czemu udaje mu się rzucić do nagłośnieniowców te parę słów naprawdę bardzo przekonującym tonem:
— Jakiś problem? Jestem profesjonalistą. I nie jestem pijany.
— Ale proszę pana, bez takich scen — jęczy ochroniarz, który wyprowadza sprzed sceny już piątego idiotę, którego przerzucono przez bramki. — Idziemy, proszę, idziemy…
— Czekaj pan! — sprzeciwia się jeden z nagłośnieniowców, spocony i najwyraźniej bardzo zdenerwowany. — Naprawdę za mało nam za to płacą, żebyśmy coś takiego naprawiali… Przecież jej w ogóle nie słychać, a jej ostatnie ,,słonko” brzmiało jak groźba, przysięgam. Ten szmelc się nas w ogóle nie słucha, to jest jakiś żart, już dwóch pijanych mężczyzn nam się włamało do budki ze skargami, że za cicho, że piszczy, że to, że tamto…
— Panowie, nie takie rzeczy się naprawiało — zapewnia ich Anastazy, strząsając z ramienia mokrą dłoń ochroniarza. Jego palce trzęsą się lekko, gdy kładzie je na tych wszystkich świecących się kontrolkach, które widzi pierwszy raz w życiu. Ma jedynie nadzieję, że problem nie leży w samym mikrofonie, wtedy to raczej się nie popisze. Ochroniarz przewraca oczami i krzyżuje ramiona na piersi, pewnie niejednego takiego cudotwórcę już widział i musiał wyprowadzać za drzwi.
Anastazy marszczy brwi, w myślach dziękuje swojemu ojcu za wszystkie moce, jakimi został obdarzony. Szybko przekręca coś tu i tam, przestawia parę pstryczków i nawet on nie do końca wie, co robi (bo w gruncie rzeczy robi to wszystko na pokaz), ale nagle głos Cerys rozlega się w klubie znacznie donośniej, głośniki przestają trzeszczeć i piszczeć, a nagłośnieniowcy oddychają z ulgą.
— Nie wiem, jak my się panu odwdzięczymy, napra…
— Wystarczy krótkie spotkanie z Cerys — wcina się Anastazy z poważną miną. Może to było zbyt odważne? Splata ze sobą śliskie palce, uśmiecha się jak najbardziej przekonująco, ale coś czuje, że szczęście zaczyna go opuszczać. Nagle czuje, że chyba coś mu się przekręca w żołądku, bo zrobiło się trochę niezręcznie i to przez niego.
— Hm, tego, ten — nagłośnieniowiec wymienia niepewne spojrzenie ze swoim kolegą — chyba… będzie się dało… coś załatwić. Ale proszę się nie nastawiać, bo ona jest bardzo zajęta zawsze i tak dalej. No.
— Proszę za mną. — Ochroniarz znowu chwyta ramię Anastazego, tak głupio uśmiechniętego i oszołomionego szczęściem mężczyznę, że teraz naprawdę można byłoby przypuszczać, że coś brał.
— Jeśli się uda to… zawołamy pana!
Jest bliski skakania ze szczęścia. Na tyle bliski, że gdy wraca do tłumu bawiących się ludzi (którzy nic nie wiedzą o tym, co go spotkało i jak wspaniałe to było), naprawdę zaczyna skakać ze szczęścia, mieszając się w tłumie osób skaczących ze wszystkich powodów, jakie tylko można wymyślić.
Cerys?
───
[1510 słów: Anastazy otrzymuje 15 Punktów Doświadczenia]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz