czwartek, 20 marca 2025

Od Quinn — „Picasso z aliexpress"

Kolejna sesja szorowania sraczy zapowiadała się wręcz fenomenalnie. Szczerze mówiąc, Quinn wraz z Ash byli już niemalże stałą ekipą do tegoż zadania. Zapewne ich umiejętności sprzątania rosły proporcjonalnie do liczby wyszorowanych klozetów. Nie żeby któreś z nich skakało z radości z tej jakże niepowtarzalnej okazji – mówiąc szczerze, na zmianę to z ust Quinn, to z ust Ash leciały kurwy jaśniste i inne słodkie, urocze oraz miłe dla uszu słówka.
Legionistka zastanawiała się, czy ci wszyscy, którzy w teorii mieli pilnować, by ich dupa nie skończyła jako śniadanie sfinksa czy minotaura, zdawali sobie sprawę, że takie kary gówno dają, skoro oboje wracali tutaj jak jebany bumerang.
— Pierdolę, nie robię — mruknęła, siekając szczoteczką do zębów najdalej, jak tylko mogła, prawie trafiając w Ash.
Dziecię Aresa podniosło sfrustrowane wzrok, wzdychając ciężko. Jeno włosy były zmierzwione i posklejane od potu – w końcu było duszno jak cholera – a niezadowolony grymas, który chyba na dobre usiadł na twarzy, jasno mówił, że Ash chce mieć to za sobą.
— Ale masz minę. Wiesz, że jak sobie stąd pójdziemy, to nikt nie zauważy?
— Zauważy, nie pierdol głupot. Dobrze wiesz, jak było ostatnim razem.
Quinn wywrócili oczami, wręcz kładąc się na kawałku czystej podłogi w łazience. Wydając przy tym niezadowolone stęknięcia niczym zarzynane prosię, zastanawiali się, czy jest jakiś sposób, żeby Ash dało sobie spokój i razem z nimi poszło robić coś fajniejszego.
— Ale–
— Żadnych "ale", bo dostaniesz kopa w dupę — zagroziło.
No tak. Właściwie to gdyby olali sprawę, Ash miałoby bardziej przesrane niż Quinn, dlatego też blondyn w miarę rozumiał jeno obawy. Eh, mówi się trudno.
Rozglądając się dookoła, wpadli na wręcz genialny pomysł – zupełnie zapomnieli, że mieli przy sobie czarny marker. Mogli więc puścić wodze fantazji i walnąć jakiś żenujący podpis pokroju "Twoja stara" czy inne dziadostwo. W taki sposób zrodził się genialny plan legionisty, który w podskokach rozpoczął wspinaczkę na drzwi kabiny.
— Co ty, do kurwy nędzy, robisz, Quinn?
Dziecko Kloacyny złapało równowagę, siadając sobie wygodnie na boku kabiny. Wstrząsnęli przy okazji markerem, który wyjęli z kieszeni, po czym zębami zdjęli z niego zatyczkę.
— Chuja — odparli, przymierzając się do narysowania największego arcydzieła w swoim życiu, niczym Da Vinci albo inny Van Gogh. — Rysuję chuja — dodali zaraz, mamrocząc lekko niewyraźnie przez trzymaną w ustach zatyczkę.
No i faktycznie – na ścianie pojawił się mały, ledwie widoczny nieodpowiedni rysunek.
— Jak cię złapią… sam będziesz malować ściany, baranie jeden — syknęło Ash, ani trochę nie popierając pomysłu swojego przyjaciela.
Quinn wyciągnęło jedynie marker w ich stronę, wytykając język.
— Dawaj, narysuj mu kolegę, żeby nie był samotny. Chyba że wielkie dziecię Aresa jest tchórzliwym kurakiem. 

***
 
Quinn uśmiechnęli się smutno, miętosząc w palcach róg kołdry. W domku było ciemno jak w dupie, a oni znowu, zamiast spać, wracali myślami do Ash, za którymi tęsknili jak porzucony w lesie pies.
Drażnił ich ten stan rzeczy – zarówno to, że nie mogli się spotkać z dzieckiem Aresa, jak i to głupie uczucie pustki, które znikało choć na moment, gdy wspominali ich dzikie akcje.
— Ale z ciebie debil, Quinn — uśmiechnęli się do siebie pod nosem, pocierając twarz.
Przypomnieli sobie, jak kiedyś mieli sprytny plan, żeby przemycić Ash do Obozu Jupiter w worku jutowym, jednak ostatecznie nigdy się tym pomysłem nie podzielili. Pozostało im tylko czekać, aż znowu się zobaczą… i utopią komuś łeb w kiblu.

───
 [537 słów: Quinn otrzymuje 5 Punktów Doświadczenia]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz