AMERYKA, ROK KTÓRYŚTAM
Młoda Laira z zawziętością godną jakiegoś durnia próbowała przetargać kilka opon naraz w warsztacie swojej ciotki, twierdząc, że nie będzie się wracać kilka razy, bo raz – nie chce jej się, a dwa – chce być silna jak te wszystkie rosyjskie babeczki z memów, co walczą z niedźwiedziami. Mary, jej ciotka, próbowała jednak wybić durne pomysły siostrzenicy z głowy, jednak na darmo. Ostatecznie Szkotka przetargała cztery opony, prawie wypluwając sobie płuca ale satysfakcja oraz duma, jaka z niej tryskała, były wręcz nie do opisania. Gdyby miała wąsy, to by je teraz triumfalnie zakręciła.
Życie układało jej się wręcz cudownie – matka wyrzuciła ją z chaty, ale na całe szczęście Julie, jej piękna, cudowna Julie, przygarnęła ją pod swój dach jak zbłąkanego szczeniaczka. No, może bardziej jak kota, bo w sumie miała tam głównie siedzieć cicho i wyglądać ładnie.
Laira nie narzekała – w końcu miała dach nad głową i kogoś, kto mówił, że ją kocha. Tyle że ta miłość miała w sobie coś dziwnego, trochę jak zepsuta skrzynia biegów w aucie – niby działa, ale przy każdej zmianie coś zgrzytało. Julie była ciepła, kochająca, dopóki Laira nie zrobiła czegoś „niedojrzałego” – czyli wszystkiego, co nie zgadzało się z wizją dorosłej, poważnej kobiety. Jednak to nic takiego strasznego, serio. To normalne przecież w związkach. Tak wygląda dorosła miłość, przecież musiała być wdzięczna za to wszystko, szczególnie kiedy przychodziła styrana po pracy i czekał na nią talerz spaghetti oraz dłonie delikatnie gładzące jej plecy. Było idealnie. A przynajmniej tak sobie powtarzała, gdy Julie podawała jej kolejną szklankę wina i mówiła, żeby się wyluzowała, przecież jest już dorosła. I przecież to normalne, że nie powinna rozmawiać z rówieśnikami – oni byli tacy dziecinni, tacy niedojrzali.
Nie to, co Julie.
Julie rozumiała.
Była przy niej, kiedy tego potrzebowała, więc co mogło być nie tak?
Tak czy siak, Laira dorabiała sobie trochę grosza w warsztacie, więc nie narzekała. Cóż, może narzekała, ale tylko na to, że Mary nie pozwoliła jej eksperymentować z palnikiem plazmowym. Jakby nie mogła raz w życiu po prostu zaufać jej ocenie sytuacji! No bo co mogłoby się stać? Najwyżej jakiś drobny pożar. A pożary były fajne.
Życie więc układało jej się całkiem całkiem, aż jednego dnia, po powrocie z pracy do domu natrafiła na zamknięte na cztery spusty drzwi, zmieniony zamek oraz rozwalone po okolicy jej rzeczy. Z początku zdębiała – myślała, że ktoś włamał się do ich domu, za wszelką cenę próbowała dodzwonić się więc do Julie, jednak numer nie odpowiadał, ba, nawet sygnału nie dostawała! Dopiero kiedy trafiła na wymiętą, niczym wyciągniętą z psiej dupy kartkę, dotarło do niej, co się właśnie stało.
Julie z nią zerwała, a ona miała wypierdalać w podskokach.
Zacisnęła zęby, próbując powstrzymać łzy, które cisnęły jej się do oczu zawzięcie, mimo iż walczyła z całej siły.
Ostatni raz spróbowała dodzwonić się do ukochanej. Krótki sygnał, dźwięk podnoszenia słuchawki i…
— Co ty, do kurwy nędzy, czytać nie umiesz? — nie sądziła, że kiedykolwiek usłyszy takie słowa z ust jej lubej. Jeszcze zeszłego wieczora mówiła, że ją kocha, kiedy razem… przełknęła ślinę. — Masz piętnaście minut, żeby zebrać swoje graty. Inaczej dzwonię po policję.
I tyle, rozłączyła się, zostawiając Lairę samą, bez dachu nad głową. Świetnie, jeszcze brakowało tylko, żeby zaczęło padać.
— Nosz kurwa!
Z całej siły kopnęła w balustradę, łamiąc i tak spróchniałe już drewno. No co jej pozostało? Nic. Zaczęła więc zbierać ubrania, których i tak swoją drogą miała niewiele, do plecaka. Może Mary ją przygarnie? Chociaż nie, za duże ryzyko, już i tak jej nawiedzona mamusia raczyła się ostatnio tam pojawić, grożąc siostrze, że pozwie ją za kradzież dziecka.
Wzięła głęboki wdech. Nie miała czasu na sentymenty. Plecak na ramię, głowa do góry. Szkołę już miała prawie za sobą, zostało jej niewiele, zresztą i tak jechała na ocenach, nie oszukujmy się, miernych.
AMERYKA, ROK PÓŹNIEJ
Jakoś dała sobie radę. Może i spała na zapleczu warsztatu, który jakimś cudem przyjął ją do roboty, może i jadła najtańsze świństwa, przeklinając życie. No ale przeżyła, tak?
To liczyło się najbardziej.
Szczerze mówiąc, to ruda myślała, że jej życie będzie tak wyglądało – pełna wegetacja, życie z dnia na dzień w trybie przetrwania, aż… niespodzianka. Jednego dnia, kiedy to szła na zakupy, jakieś dzikie monstrum próbowało urżnąć jej łeb.
Minotaur chyba.
Nie pamiętała wiele, za bardzo skupiona była na ucieczce i na tym, żeby bestia nie podzieliła jej na dwie części. Cóż, prawdę mówiąc, biedna dziewczyna naprawdę niewiele pamiętała z tego dnia. Ani momentu, kiedy zdołała uciec potworowi, ani kiedy trafiła do niejakiego Obozu Herosów, a już tym bardziej nie ogarniała, jak, kiedy i gdzie znalazła się przed typem z końskim zadem, który właśnie objaśniał jej zasady. I to takim tonem, jakby mówił do kogoś niespecjalnie bystrego o IQ małża.
Matka co prawda kiedyś wspominała, że jest dzieckiem Hefajstosa, jednak z początku myślała, że to pijackie paplanie. Uwierzyła w to dopiero, kiedy ciotka wszystko potwierdziła. Nie wiedziała jednak, że istnieją jakieś obozy dla takich dzieciaków, bo niemalże wszystko na świecie chce je pożreć.
— Erghm… — Chejron podrapał się po brodzie, marszcząc czoło. — No więc, Lairo, z racji, że jesteś nowa, przydzielę ci kogoś, kto oprowadzi cię po obozie — dodał zaraz, idąc wydeptaną ścieżką.
Laira szła za nim, nie bardzo wiedząc, co ma ze sobą zrobić. Było jej dziwnie, niekomfortowo i do tego nieswojo – paskudne uczucie.
Chejron, czy tam pan koniowaty, mamrotał coś pod nosem o jakimś Tobiasie, który jest zajęty i czegoś nie może.
Cóż, nie bardzo wiedziała, kim jest ten gość ani czego nie może, ale chyba niespecjalnie ją to obchodziło.
— A nie może mnie, nie wiem, ktoś po prostu pierwszy lepszy oprowadzić? — rzuciła, nie bardzo wiedząc, czy powinna w ogóle zaproponować swój genialny pomysł. No ale co, z koniem się kopać nie miała zamiaru.
Mężczyzna kiwnął głową, rozglądając się po obozie, po czym gestem ręki przywołał do siebie jakąś dziewczynę.
— Violet, oprowadzisz proszę nową koleżankę, zgoda? — jego ton brzmiał bardziej jak rozkaz niż prośba.
Dziewczyna skinęła głową grzecznie, tak że nim się obejrzała, zostały same. No, to co, teraz wystarczyło przeżyć oprowadzanie i miała święty spokój. Chyba…
— Laira. Laira Groft — wyciągnęła dłoń ku dziewczynie. — Chrupnożuj Hefajstosa. Miło mi cię poznać, Vi.
geju?
───
[1008 słów: Laira otrzymuje 10 Punktów Doświadczenia]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz