sobota, 15 marca 2025

Od Edel — „30 door key”

Edel budzi kaszel. Głośny, suchy kaszel, brzmiący tak, jak kaszel palacza albo kogoś, kto przed chwilą zadławił się ziemniakiem. Gwałtownie zrywa się z łóżka, jej bosa stopa zamiast w pantoflu ląduje na porzuconej na ziemi kostce do gry, dziewczyna trochę się krzywi, ale postanawia zignorować ból, który jest niczym w porównaniu do kiełkującego w jej wnętrzu przerażenia.
W salonie wita ją niezbyt ciekawy widok: wszędzie z jakiegoś powodu unosi się dym (albo to kurz? Trudno stwierdzić), jej ojciec usilnie próbuje się nie udusić, a gdzieś w tle słychać szloch Marie. Na bogów, Edel tak rzadko tutaj przyjeżdża, więc może mogliby odgrywać normalną rodzinę choć przez chwilę? Zdezorientowana mruży oczy, bo naprawdę nie ma pojęcia, co tu się dzieje, czy ktoś umiera, czy coś płonie, czy coś wybuchło? Stan rzeczy prezentuje się gorzej niż czasem w Jupiterze, gdy niektórzy stwierdzają, że przydałoby się trochę zamieszania.
Del na szybko układa w głowie jakiś plan, coś, co mogłoby jakkolwiek uspokoić sytuację, w gruncie rzeczy zrobić cokolwiek, żeby wszyscy wyszli z tego cało. Może zostało jej to z bycia centurionką, że potrafi tak dobrze zdusić w sobie panikę, niemal o niej zapomnieć, gdy wszyscy dookoła wyrywają sobie włosy z głowy i przestają trzeźwo myśleć. Na pozór pozostaje spokojna, w jej głowie jednak pędzą myśli, szukają najlepszego rozwiązania, które nie wymagałoby czyjejś śmierci (najlepiej, żeby nikt też nie został ranny, ale Edel czasem nie może mieć pewności, że to już się nie stało). Dziewczyna zaciska zęby, wstrzymuje oddech i, mrużąc oczy, wstępuje w dym, jej umysł dopiero co formułuje jakiś plan, a Edel nie do końca wie, co dokładnie chce zrobić, ale stanie w miejscu i zastanawianie się na pewno nie wyszłoby nikomu na dobre.
Zna układ swojego domu na pamięć, mimo że nie bywa tu zbyt często. Wbrew temu, co można by myśleć, nie kieruje się w stronę, z której dochodzi płacz jej siostry i kaszel ojca, przedziera się wręcz dalej od swojej rodziny. Dym gryzie ją w oczy, próbuje wedrzeć się do jej płuc, jej instynkt wciąż podpowiada jej, żeby nie podchodziła bliżej, żeby się ratowała albo zadzwoniła po jakąś straż pożarną, cokolwiek. Może i by zadzwoniła, gdyby nie była półboginią, której pomysł użycia telefonu przychodzi do głowy jako ostatni, gdy już nic innego nie działa (chociaż czasem nie zadziała również telefon. W każdym razie, nie łapie go jako pierwszej deski ratunku, bo jej umysł działa inaczej niż umysły innych dwudziestolatek w tych czasach).
Praktycznie po omacku chwyta klamkę okna, na moment zapomina, w którą stronę powinna ją ciągnąć, szarpie się bezsilnie z przedmiotem. Drapanie w gardle staje się nie do zniesienia, nie jest w stanie powstrzymać kaszlu. Okno staje przed nią otworem, dym wylatuje na zewnątrz, zapewne niepokojąc wszystkich sąsiadów i przechodniów, którzy są w stanie to zauważyć z ulicy. Może ktoś z nich wezwie potrzebne służby, ale Edel nie wydaje się to prawdopodobne. Przecież ludzie mają tendencję do myślenia, że ktoś inny już zadzwonił, a nawet jeśli nie, to ktoś inny zrobi to za nich, oni nie muszą się przejmować. Nie krzyczy się “Niech ktoś zadzwoni po karetkę!”, tylko: “Ty! Zadzwoń po karetkę!”. Wywołanie poczucia odpowiedzialności, bycia wybranym, zestresowanie kogoś, zmuszenie go do czynu, to będzie działało zawsze. Wiara w empatię i zaangażowanie w sytuację zbiorowości ludzi nigdy nie będzie aż tak skuteczna, wezwanie pomocy zajmie więcej czasu, ale nikt nie poniesie za to odpowiedzialności. I Edel, niestety, zna się na ludziach na tyle, żeby nie pokładać większej nadziei w nieznajomych, a już szczególnie w swoich sąsiadach, którzy w większości składają się z emerytów, których główną rozrywką jest ekscytująca obserwacja ludzi na ulicy i zaglądanie w okna najbliższych domów.
Edel otwiera drugie skrzydło okna, dym w pomieszczeniu trochę się przerzedza, ale dziewczyna nie wie nawet, co go wywołuje. Czy powinna zalać to wodą? Gdzie w ogóle jest źródło? Co się, na bogów, tutaj dzieje? Jedynym potwierdzeniem, że jej ojciec i siostra żyją, są wydawane przez nich dźwięki, widoczność nadal jest, łagodnie mówiąc, okropna. Edel westchnęłaby z rezygnacją, gdyby mogła swobodnie nabrać powietrza — zamiast tego w jej głowie kiełkuje kolejny zalążek planu, znacznie logiczniejszy niż ten, o którym najpierw pomyślała. Czemu najpierw nie przyszło jej do głowy to? Jaki był sens w otwieraniu okna, jak może być tak głupia i lekkomyślna, żeby wchodzić prosto w dym? Chyba jednak jest tylko pozornie dobra w powstrzymywaniu paniki i przerażenia.
Przedzierania się przez dym ciąg dalszy: Del łapie nadgarstek ojca, ciągnie go za sobą. Skoro Marie jest w stanie szlochać, musi być w miejscu, do którego dym nie dociera, więc można zająć się nią później. Edel kaszle w rękaw, łzy zasłaniają jej pole widzenia, gdy odklucza drzwi. Wypycha ojca na zewnątrz, a za nim udaje się dym, jak posłuszny piesek. Ulatuje w niebo, rozpływa się w powietrzu.
Dziewczyna wraca do mieszkania, otwiera kolejne drzwi, aż wreszcie płacz Marie staje się lepiej słyszalny. Porywa dziewczynkę w ramiona, ją też wynosi na zewnątrz i dopiero wtedy pozwala sobie rozkaszleć się na dobre. Jej płuca zdają się płonąć, nabieranie w nie powietrza piekielnie boli, a Edel czuje, jakby wszystko w jej ciele nagle wyschło. Dłuższa chwila mija, gdy tak stoją przed domem, z którego wnętrza wciąż wylatuje dym, aż wreszcie są w stanie oddychać normalnie.
— Gdzie Lyra? — pyta ojca zachrypniętym głosem, wydawanie dźwięków drażni ją w gardło.
— W pracy — szybko odpowiada, lekceważąco machając ręką. — Cholera, kto by pomyślał, że to się tak skończy…
Edel tylko posyła mu nieco zdziwione spojrzenie zaczerwienionych i załzawionych oczu. Czy była zainteresowana tym, co się wydarzyło? Może trochę.
Tylko że ich dom chyba płonie.
Do Alberta chyba to nie dociera, a przynajmniej nie dociera do niego szybko. Po wezwaniu straży pożarnej patrzy na dom jak człowiek w żałobie na grób i po chwili stwierdza:
— Chwilę pomieszkamy u dziadka.

 *

— Czyli mówisz — Johann widocznie próbuje nie wybuchnąć buzującą w nim złością; jego syn siedzi przed nim skulony na krześle jak małe dziecko, a nie jak poważny dorosły człowiek — że ta mała bestia — dźga powietrze w kierunku Marie — postanowiła sama rozniecić ogień w waszym ozdobnym kominku, który absolutnie nie jest przeznaczony do ogrzewania domu i jest pozbawiony systemu wentylacji? — Albert kiwa głową ze spuszczonym wzrokiem. — Dziecka nie potrafisz upilnować?
Przy stole zapada cisza, Edel grzebie widelcem w swoim obiedzie.
— To był wypadek — broni się Albert, choć wypada to bardzo… słabo.
Johann prycha pod nosem, mamrocze coś o jakiejś granicy lub szczycie wszystkiego, a Edel stwierdza, że spędzi następne parę miesięcy, może lat, w obozie. Jednym ciągiem. Bez niepotrzebnych wizyt w domu.

─── 
 [1065 słów: Edel otrzymuje 10 Punktów Doświadczenia]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz