To nie miało sensu. Nic właściwie nie miało sensu. Odkąd noga Edgara ponownie, po kilku miesiącach swoją drogą, postała na świeżo umytej barowej podłodze, Artem wiedział, że nie spotka go nic dobrego. Nie był osobą skłonną do rozmów. Właściwie, nienawidził dyskusji, nienawidził spokojnych wymian zdań w momencie, kiedy rozum odbierały mu szalejące emocje. Nie patrzył na Edgara w taki sam sposób, co kiedyś. Teraz widział w nim wroga, kogoś, na kogo nie da się patrzeć. I za nic w świecie nie chciał mieć nic wspólnego z całą tą sytuacją, która przydarzyła się niecały tydzień temu.
Nie przyszedł wtedy do pracy. Oddał zmianę, bo nie miał ochoty użerać się z klientami i chciał mieć wieczór dla siebie. Niedługo po tym, jak usiadł na kanapie, by pooglądać głupi serial, zaczęto do niego wydzwaniać. To nie tak, że otrzymał jeden czy dwa telefony. Smartfon wibrował nieustannie, jakby na Nowy Jork miała zaraz spaść bomba.
Może byłoby lepiej, gdyby była to tylko bomba; bo słuchanie o martwym dzieciaku, którego znaleźli w kącie, nie było najprzyjemniejsze. Marszczył się niesamowicie na twarzy, gdy roztrzęsiony współpracownik próbował wytłumaczyć, co się stało i że przez najbliższe dni mogą nie przychodzić do pracy. W tle słyszał krzyk wozów policyjnych, wyjące koguty zagłuszały wystraszonego mężczyznę, który dalej mówił do Artema, bo nie potrafił się uspokoić.
Myślał, że odciął się od tej sprawy, kiedy mógł spokojnie wrócić do pracy; ludzie jednak nie zapominali i często dopytywali barmanów, czy wiedzą coś na temat znalezionego dzieciaka. Kiedy z klientami dało się to obejść, tłumacząc, że sprawą zajmuje się policja, to pozbycie się Edgara należało do rzeczy niemożliwych. Przyszedł tutaj po zamknięciu, celowo, by nie mieć na karku świadków tej wymiany zdań. Celowo, by zdenerwować Artema i celowo, by skorzystać z boskich umiejętności.
Artem mógł tylko przestać się szarpać, bo wyrwanie się z metalowych kajdanek uszkodziłoby mu tylko nadgarstki. Przyspieszony oddech nie chciał długo zwolnić, tak samo, jak szaleńczo tłuczące się serce. Unikał wzroku drugiego, zaciskając zęby do bólu. Obita twarz zaczynała pulsować, z początku nieśmiało, delikatnie, aż w końcu nieprzyjemny ból rozlał się po karku mężczyzny, promieniując również do zmęczonych rąk. Wykrzywił się, przymykając podbite oko i pozwolił Edgarowi zrobić wszystko, na co miał ochotę. Pierwszy raz odpuścił.
Była późna noc, nikt nie przeprowadziłby przesłuchania o prawie czwartej na ranem, więc Artem mógł zobaczyć tymczasowy areszt od środka; czyste podłogi, wygodne krzesło z miękkimi poduszkami oraz łóżko, gdzie zapewne mogli przespać się nietrzeźwi. Każdy element wystroju nie wskazywał na to, że siedzi teraz za metalowymi kratami i poprosić może pilnującego policjanta co najwyżej o kromkę chleba lub szklankę wody.
Nie zmrużył oka nawet na minutę, zbyt podburzony i obolały. Myślał tylko o tym, by jak najszybciej stąd wyjść i by nie patrzeć więcej na Edgara. Kogoś, o kim wydawało mu się, że zapomniał, ale tak naprawdę zajmował zbyt ważne miejsce w pamięci, aby zniknąć. Nawet jeśli minęło pół roku. Cholerne pół roku.
— Wyłaź — usłyszał polecenie, kiedy jeden z pilnujących policjantów otworzył drzwi od celi. Metal zaskrzypiał przeraźliwie, jakby nie widział oleju od dobrych kilkunastu lat.
Uniósł niechętnie wzrok i skrzywił się na widok obcego mężczyzny. Policjant patrzył na podejrzanego wyniośle, nie przejmując się widokiem poranionej twarzy i umęczenia, którego ukryć się już nie dało.
— Wstajesz czy mam ci pomóc?
Zanim mężczyzna wszedł do celi, w której siedział Artem, ten powoli, z widocznym trudem, się podniósł. Oparł się o chłodną ścianę i rzucił wrogie spojrzenie policjantowi. Funkcjonariusz kiwnął tylko głową, zachęcając podejrzanego do wyjścia na korytarz. W ręce trzymał już przygotowane kajdanki, w które musiał od razu zakuć Artema. Był przecież potencjalnie niebezpiecznym mordercą, lubującym się w dzieciach. Tak powiedział Edgar, kiedy przyprowadził Rosjanina na komendę.
Kajdanki zagrzechotały, a później nieprzyjemnie strzyknęły, kiedy zacisnęły się ciasno na nadgarstkach Artema. Mężczyzna mógł tylko westchnąć, bo proszenie, aby funkcjonariusz poprawił zacisk, było bezsensowne.
— Do przodu. — Pchnął bruneta i naparł ręką na jego plecy, kiedy nie drgnął. — Ruszaj się, powiedziałem.
Traktował Artema jak psa, co działało mężczyźnie na nerwy. Skuty w kajdanki mógł tylko kląć pod nosem i wykonywać polecenia kogoś, kto kreował się na lepszego od innych.
Popchnął bruneta jeszcze kilka razy, mając radochę z tego, że dostał w końcu człowieka do męczenia. Mógł znęcać się nad podejrzanym, kiedy nikt nie patrzył i kiedy znaleźli się poza zasięgiem kamer. Chociaż sala przesłuchań nie znajdowała się daleko od tymczasowego aresztu, to nieznajomy mężczyzna korzystał z każdej sekundy, w której mógł obrażać Artema i traktować go jak odpad społeczeństwa.
Wprowadził Rosjanina do ciemnego pomieszczenia, gdzie na środku znajdował się tylko jeden stolik oraz dwa krzesła — jedno dla podejrzanego, a drugie dla policjanta, który będzie przeprowadzał przesłuchanie. Ściany obite zostały wygłuszającymi gąbkami.
— Powodzenia. — Przykuł Artema łańcuszkiem do specjalnego uchwytu, zamontowanego w stoliku. Naprzeciwko siedział Edgar, opierając się łokciami o jeden, jedyny mebel i patrząc na bruneta ze spokojem. Okulary zsunęły mu się z nosa, odsłaniając chłodne, niebieskie tęczówki.
Kiedy drzwi się zamknęły, Edgar westchnął i zebrał niechlujnie ułożone dokumenty w jedną kupkę. Postukał plikiem papieru o stolik, unikając męczącego wzroku Artema i zanim cokolwiek powiedział, spojrzał w stronę dużego okna, za którym siedziała grupka osób, nadzorujących tę rozmowę.
— Mam nadzieję, że wiesz, dlaczego tutaj jesteś — zaczął, wertując dokumenty. Nie szukał niczego szczególnego. Dyskomfort sprawiał, że koszula, którą miał na sobie, wydawała się teraz o dwa rozmiary za mała, a kołnierz naciskał niebezpiecznie na gardło, chociaż nigdy nie zapinał ostatniego guzika.
— Bo jesteś chujem?
Edgar mógł się spodziewać takiej odpowiedzi. Zaczął tę rozmowę od strony, od której nie powinien i teraz napawał się zirytowanym wzrokiem Artema. Poprawił się niespokojnie na siedzeniu, ignorując trzeszczenie umęczonego drewna i znów zaczął niepotrzebnie wertować paręnaście kartek. Szelest działał Artemowi na nerwy, coraz bardziej wykrzywiał się w złości i zaciskał dłonie w pięści. Zaczerwienione kłykcie wyglądały teraz na oblane krwistą farbą.
— Czego chcesz? — Przerwał Edgarowi przerzucanie kartek, które nikomu nie były potrzebne. — Chcesz się bawić w kotka i myszkę?
— To się nagrywa.
— Pierdoli mnie to, Edgar — warknął, nachylając się w stronę policjanta. Łańcuch, którym został przykuty, uniemożliwił mu dalsze ruchy. — Zostaw te pierdolone kartki i zacznij gadać.
Odłożyło stos dokumentów na bok i chwyciło szklankę z wodą. Susza, którą czuło teraz w gardle nie chciała zniknąć nawet po wypiciu połowy chłodnej cieczy.
— Chodzi o tego chłopca. — Odnalazł zdjęcie, wykonane przez techników i podsunął fotografię Artemowi pod nos. — Wiesz kto to?
Brunet prychnął śmiechem, nie patrząc dłużej niż parę sekund na nieznajomą twarz nastolatka.
— Nie jesteś głupi, żeby mnie podejrzewać. — Odchylił się na krześle. Głośne skrzypnięcie, idące w parze z chrząknięciem, dały im obydwóm znak, że nie warto bardziej męczyć tych mebli. — Czego chcesz ode mnie?
Edgar zabrał fotografię i schował je do teczki z innymi zdjęciami, które miał zamiar pokazywać Artemowi. Wiedział, że to bezcelowe, mężczyzna od początku nie chciał współpracować, a branie go za podejrzanego nie miało najmniejszego sensu.
— Morderca nie musi znać swojej ofiary — powiedział, idąc dalej w zaparte. Zignorował cichy śmiech i wyłożył na stół następne zdjęcia. Każde z nich ukazywały ofiarę z innej perspektywy. I na każdym wyglądał tak samo strasznie, jakby oprawcą nastolatka nie był człowiek, a coś znacznie gorszego.
— W co ty grasz, Edgar? — zapytał, naciskając szczególnie na imię, które wymówił z charakterystycznym akcentem, kiedy się denerwował. Przeciągnięte r mogło drgać Edgarowi w głowie przez najbliższe tygodnie, gdyby między nimi wciąż było tak samo, jak wcześniej. — Nie mam z tym nic wspólnego.
— Wiesz, że to nie wystarczy? — westchnął, zaciskając palce na teczce, w której trzymał dowody w postaci zdjęć. Pomalowane na czarno paznokcie połyskiwały w świetle białej, rażącej żarówki, samotnie zwisającej z sufitu. — Nie było cię wtedy w pracy i…
— Tak, kurwa, bo miałem wolne. — Pociągnął za łańcuch, który ze szczebiotaniem dał mu znak, że to nie ma sensu, a bolące nadgarstki nie są tego warte. — Myślisz, że mam czas bawić się w mordercę i zabijać jakiegoś gówniarza, którego widziałem pierwszy raz na oczy?
Przez chwilę się do siebie nie odzywali; Edgar ostatni raz szukał czegoś w stosie papieru, a Artem zdrapywał skórki przy paznokciach.
— Chcesz coś jeszcze powiedzieć? — zapytał, poprawiwszy okulary. Obojętność, która malowała się na twarzy Edgara odkąd rozpoczęli przesłuchanie, drażniła Artema do tego stopnia, że marzył, po prostu marzył o tym, by go uderzyć. Chciał zedrzeć z niego to wszystko, co widział i na miejsce tej chorej neutralności wstawić dawnego Edgara. Nienawidził go całym sobą.
— Tak, chciałbym powiedzieć, żebyś się pierdolił. — Uśmiechnął się złośliwie, ignorując ostry ból, który nasilał się z chwilą, kiedy napinał mięśnie twarzy.
Edgar odsunął się i wstał, patrząc z góry na przykutego do stołu Artema. Zza grubych szkieł wyglądał na kogoś obdarzonego wysoką inteligencją, kogoś, kogo Rosjanin mógłby się słuchać, gdyby nie był Edgarem i gdyby nie był skończonym dupkiem.
Artem uchylił usta, by coś powiedzieć, ale w tym samym momencie drzwi do pokoju przesłuchań otworzył ten denerwujący policjant, który go tutaj przyprowadził. Wszedł do środka z szerokim uśmiechem i z radością odpiął podejrzanego od specjalnego łańcucha.
— Wstawiaj. — Pociągnął mężczyznę do góry i pchnął, by wyprowadzić bruneta na zewnątrz. Artem chciał ostatni raz spojrzeć na Edgara, ale kiedy miał taką możliwość, to drugi funkcjonariusz zamknął z trzaskiem drzwi.
— Na co się gapisz? Jeszcze chwilę tu posiedzisz. — Pchnął Artema, zmuszając, by szedł do przodu i tym samym zabraniając odwracania się za siebie. Każdy, zdaniem mężczyzny, nieprzemyślany ruch traktował jak potencjalnie niebezpieczny i popychał bruneta, jakby był tylko szmacianą lalką dla dzieci.
— Odpierdol się. — Wyszarpnął się z uścisku obcego mężczyzny, który, zanim odkuł Artema, chciał jeszcze trochę pobawić się bycie ważnym.
Nie spodziewał się miłej, przepełnionej życzliwością, odpowiedzi. Nie oczekiwał od denerwującego policjanta niczego i też nie zaskoczył się, kiedy w odpowiedzi otrzymał personalnego plaskacza w policzek. Już i tak poobijany nie wiedział, co dokładnie go zabolało, ale nie chcąc nad tym dłużej myśleć, impulsywnie kopnął funkcjonariusza w krocze. Policjant zatoczył się do tyłu, przyciskając ręce do spodni i opadł na kolana, klnąc pod nosem i prawie wycierając twarz o brudną podłogę. Skulony jęczał, a Artem masował obolałe nadgarstki, bo za każdym razem, ten inteligentny stróż prawa, za mocno zaciskał mu kajdanki.
— Ty jebany… kurwa mać — stękał, ukrywając samotną łzę, spływającą z kącika oka. — Sprawię, że zdechniesz.
Artem prychnął i chciał obejść funkcjonariusza, by spokojnie wyjść, ale ktoś zdążył to zauważyć i wepchnął mężczyznę z powrotem do celi. Wystraszony młody policjant zakluczył drzwi, sprawdził kilka razy, czy na pewno są zamknięte i pomógł starszemu koledze, który wciąż nie mógł się podnieść po tym idealnie wymierzonym uderzeniu.
Najwyraźniej przesiedzi tutaj dłużej, niż zakładał.
— Zgłoszę to! — pisnął i pobiegł szukać, kogoś, kogo nazwał „prowadzącym sprawę”.
Drugi, wciąż na kolanach, zgięty w pół, jęczał do siebie przekleństwa i próbował się pozbierać, na co Artem musiał jeszcze chwilę patrzeć, bo musiał płaszczyć się akurat przed celą, w której tymczasowo zamieszkał.
Edgar?
────
[1752 słowa: Artem otrzymuje 17 Punktów Doświadczenia]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz