Dudniąca muzyka, słyszę ja, słyszy on, słyszy każdy z nas, a mimo to menadżer ją podgłaśnia. Moje bębenki starają się nie wybuchnąć, a stopy nie spalić od ciągłęgo tarcia butami o klubową podłogę, jednak nie mogę narzekać, muszę przetrzymać. Zrobię przecież wszystko!
Między poruszającym się w rytm basu tłumem, dziewczyna niespodziewanie przemknęła, w krótkim czasie znajdując się przed kuchennym oknem. To stamtąd brała kolejne zamówienia pełne smażonych frytek i nader przyprawionych pizzowych placków, by następnie roznieść je po niemal całej sali. Był wtedy ostatni dzień miesiąca, akurat sobota, czyli najgorszy możliwy czas na posiadanie całonocnej zmiany. Mimo to uśmiech z jej twarzy nie miał zamiaru zniknąć, nastawiła się ona bowiem wtedy tylko na zysk. Nie mogła sobie pozwolić na żadne potknięcie, czy to dosłowne, czy też w przenośni.
Każdy kolejny stolik wydawał się przybliżać ją do wymarzonego celu. Nie zwracała uwagi na porozlewane drinki, których zawartość skutecznie tworzyła z powierzchni podłogi lepkie lodowisko, ani też na opryskliwych klientów, którzy standardowo uraczyli ją swoją obecnością. Niczym anioł zepchnięty w świat ludzi zabawiała ich swoim wdziękiem, by upewnić się, że będą oni na tyle zadowoleni, by zostawili jej choć piątaka napiwku. Naturalnie, nie każdy o tym pamiętał, czy to z nadmiaru procentów we krwi, czy też z braku wychowania.
Tym razem noc była wyjątkowo ciężka. Jak na złość ze wszystkich zakamarków miasta zjechały się grupy osób, które poszukiwały największej zabawy, a ona miała mieć miejsce właśnie w tym lokalu. Nic więc dziwnego, że nie starczyło czasu na chwilę wytchnienia. Za każdym razem, gdy dziewczyna skończyła czyścić jeden stolik, już musiała biec, by obsłużyć następny, a w trakcie zbierania zamówienia musiała przerwać, by posprzątać czyjeś zwrócone nie tą stroną pieczone ziemniaczki z sosem ziołowym. Gdy klękała wtedy na kolanach, by doszorować skażony obszar, czuła na sobie wzrok nietrzeźwych klientów, którzy śmiali się z jej upokorzenia. Jednak ona wciąż powtarzała sobie, że mimo wszystko warto.
Kiedy jednak nadszedł czas zamknięcia lokalu, pędziła jak nigdy dotąd. Jej zgrabne dłonie przecierały szmatką rozstawione krzesła, a następnie stawiały je w odpowiednich miejscach. Wraz z melodią nucącej pod nosem piosenki stukała piętami o drewniane panele, których powłoka była już starta. Oczy przymykały jej się ze zmęczenia, a z ust co parę chwil wyjawiało się ciche ziewnięcie. W głębi duszy cieszyła się, gdy finalnie odstawiła ostatnie z siedzisk, a następnie bez żadnych słów do pracującej z nią koleżanki, zwróciła się w stronę szatni.
W tamtą niedzielę przez cały dzień nie potrafiła skupić się na żadnym zadaniu. Każde z nich wydawało się na tyle irytujące, że musiała rozproszyć się ponownym sprawdzeniem telefonu, czy też spojrzeniem w zegar. Jednak żadna z tych czynności nie dawała jej satysfakcji. Wiedziała, kiedy ją otrzyma, jednak nie potrafiła się otrząsnąć. Jej marzenie kompletnie ją pochłonęło, nawet na tyle, że nie była skłonna do zabawy z ukochaną kotką, gdy ta błagalnymi miauknięciami prosiła ją o poświęcenie jej choć chwili uwagi. Niestety graniczyło to wtedy z cudem.
— Wiem, Gwiazdeczko, wiem, skarbulku, ale mamusia teraz nie może — mruknęła, nawet nie spoglądając się w stronę zwierzęcia.
Jej wzrok skupiony był na migoczącym ekranie laptopa, na którym wyświetlona była jakaś podejrzanie kolorowa strona. Odbijające się światło na jej twarzy uwidaczniało powagę sytuacji, której jednak towarzysz nie był świadomy. Dziewczyna natomiast wyglądała na wielce skupioną, analizowała zapewne ważne rachunki, dotyczące jutrzejszego planu akcji. Niemniej jednak komicznym widokiem był sposób, w jaki skonfundowany kot wpatrywał się w zamyśloną kobietę, która była tak bardzo przejęta czerwoną ikoną iksa podświetlającą się na komputerze.
Wraz z nastaniem poniedziałku, wszystko się zmieniło. Nagle jej twarz nabrała jakiegoś kolorytu, który straciła pod koniec tamtego tygodnia. Mimo to na niewiele się on zdawał, skoro wcale nie zamierzała opuścić mieszkania, a zostać w nim przez cały dzień. Zapewne tego poranka, o nieszczęsnej szóstej rano, słychać było w mieszkaniu na dole tupot kroków dziewczyny, jednak jej nie przeszło to wtedy nawet przez myśl. W jej głowie kłębiło się tylko jedno zdanie, a wszystkie inne myśli zostały kompletnie wypaczone na rzecz tej wybranej. Z charakterystycznym odgłosem wystukała kilka słów na klawiaturze, by następnie najechać myszką na wybrany link, który podświetlał się już na fioletowo. Oto i ona, magiczna strona. Wydając z siebie cichy pisk, prędko kliknęła w duży, czerwony przycisk, na którym widniała pewna treść, której litery zostały pogrubione i uwidocznione. Zaledwie kilka stuknięć w klawisze dzieliło ją od spełnienia swoich wszystkich marzeń, tak więc nie zwlekała. Shift, spacja, ENTER! Szare, kręcące się kółko szybko zawirowało kilkukrotnie, a następnie zamieniło się w zieloną ikonę, potwierdzającą zakup produktu.
— Udało się, udało się! — krzyknęła, niemalże zeskakując z kręcącego się krzesła, a następnie biorąc przerażonego sytuacją kota na ręce.
Powtarzając do niego niezrozumiałe słowa, pocałowała go w maleńką główkę, a następnie odstawiła na ziemię. Nie chciała bowiem, by z tego całego podekscytowania przypadkiem zrobiła mu jakąś krzywdę. Chociaż jak miałaby się niby pohamować? Przecież właśnie stała się właścicielką dziesięciotomowego wydania jej ulubionego komiksu o homoseksualnej chińskiej parze zakochanych, której zakazana miłość powoli przeradza się w niesamowitą siłę, doprowadzającą rzeczywistość do przeobrażenia się w piękną, baśniową krainę.
────
[822 słowa: Sylvie otrzymuje 8 Punktów Doświadczenia]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz