sobota, 15 marca 2025

Od Judasa CD Havu — „Take me to church”

Poprzednie opowiadanie

ZIMA

Nadal czuł, zapamiętany przez jego mięśnie i odtworzony dokładnie przez umysł, rytm chaotycznych, niechlujnych ruchów i smak kwasu. Czuł, jak dolna warga pulsuje piekącym żarem, jak intensywny ból w jej prawym kąciku roznosi się po reszcie tej części ciała. Wskazówki zegara podążały swoim tempem, lecz jego mózg zignorował istnienie konceptu czasu i zatrzymał się w miejscu, nie będąc w stanie nadążyć za mijającymi sekundami.
Chciał w początkowym impulsie wstać i pójść za nim, ale nie miał pełnej możliwości, zarówno mentalnej jak i fizycznej. Widział wciąż przed sobą wyraz szmaragdowych, lisich oczu, skupionych na jego ustach. Energetyczne impulsy rozchodziły się mu po skórze, docierając do zakamarków wszystkich przewodów nerwowych, sprawiając, że nie czuł zupełnego połączenia ze swoimi kończynami, jakby zostały amputowane, a on nadal (choć był tego w pełni świadom!) próbował nimi poruszać, może w nikłej nadziei, że to wszystko jest tylko snem i obudzi się z nogami oraz rękoma na swoim miejscu.
Wstał gwałtownie z miejsca, gdy rudowłosy do niego wrócił, przewracając jedną ze szklanek, której pozostała zawartość rozlana została na niewielki stolik, i na początku głos utknął mu w gardle. Naczynie niebezpiecznie się poturlało, wydając szczebioczący odgłos, a resztka alkoholu oblepiła też podłogę. Zachłysnął się dusznym powietrzem, które miał wrażenie, że przestaje dostarczać do płuc tlen. Widok Havu sprawił, że miał problem ze skonstruowaniem jakiejkolwiek logicznej myśli, która nie byłaby potokiem bezsensownie łączących się znaków, tworzących coś w rodzaju zagmatwanego pobojowiska kłócących się ze sobą myśli.
— Hej, Hav… — Nie dokończył, ponieważ mężczyzna, nie słuchając jego słów, ruszył w stronę wyjścia. — Havu! — powiedział znacznie głośniej, ale stchórzył, gdy zwrócił tym na siebie uwagę paru innych osób.
Głęboko odetchnął, z jękiem goryczy. Ubranie dusiło go do tego stopnia, że czuł się, jakby zaraz miały wybuchnąć mu żyły spod skóry. Poszedł za nim, wpadając przy tym na kogoś, a nogi odmawiały mu posłuszeństwa, nie chcąc go dalej nieść, jak w jednym ze snów, gdzie próbuje się uciekać przed czymś, ale nie jest się w stanie tego psychicznie wykonać. Tylko że on nie uciekał.
Bardziej był tym, co goni uciekającego.
Kłujące w poliki powietrze na dworze nie było w stanie przywrócić go do przytomności, choć był w tamtym momencie najbardziej trzeźwy, jaki był kiedykolwiek w życiu. Do jego nozdrzy wyraźnie dochodził zapach spalin, wszystkie odcienie kolorów był w stanie rozróżnić z wyjątkową dokładnością, a stojący od niego niecały metr Havu był tak autentyczny, że mógł go dotknąć, lecz nie mógł się do tego przemóc.
— Jestem pijany — powiedział niespodziewanie, czekając, aż mężczyzna wpuści go do samochodu.
Mówiąc to, zapewne oczekiwał, że odwróci uwagę półboga od tej sytuacji i mogliby ją zreinterpretować na coś mającego zupełnie inne znaczenie, lecz Havu na tyle go znał, iż był świadomy, jak bardzo jest to niewykonalne. Rudowłosy spiął ramiona i spuścił głowę, a plecy, w które drugi się ciągle wpatrywał, skuliły się, nadając mu obronną, pasywną postawę.
— Nie jesteś.
Te słowa zatopiły się w gąszczu okrążającej ich atmosfery, sprawiając, że spowodowała jeszcze większy, rozdzierający od środka ciężar, nakładający się warstwowo na inne komponenty, które zdecydowanie nie były wygodne do poruszenia, ani też do stłumienia.
Havu odwrócił się do niego. Wargi, które niedawno były na ustach Judasa, teraz wyglądające na spierzchnięte i intensywnie czerwone, jak umalowane sokiem z granatu, wygięły się w nienaturalny, szeroki uśmiech, sprawiający, że u Judasa dokonał się kolejny przewrót w żołądku, mieszając jeszcze bardziej alkohol z poczuciem bezwładu.
— Możemy wrócić, czy mam zrzygać ci się na wycieraczki?

 
Co moment uciekał w stan nieświadomości, jakby ciągle się wybudzał i na nowo zasypiał, lecz wiedział, że wciąż jest na jawie i tak naprawdę nie zasnął ani na sekundę. Był o tym przekonany, bo gdy otwierał oczy, widział ciągle prawie tę samą godzinę na zegarze, która była przed chwilą — wskazówki poruszały się może o parę minut, a maksymalnie kwadrans, jak w zwolnionym tempie. Wsłuchiwał się do samego rana w regularny, płytki oddech śpiącego Havu, badając, czy również jak on walczy tak intensywnie z myślami, czy jednak potrafił puścić je w zapomnienie. W ciągu całej nocy nie zmienił swojej pozycji ani razu, a żadna jego kończyna ani drgnęła, jakby miał najlepszy sen w swoim życiu, pomimo że przeniósł się z łóżka na niewygodną podłogę, kładąc pod siebie tylko koc.
Światło prześwitywało przez białe rolety i przez to, mimo zasłonięcia ich do samego końca, nie czuł się jak w dobrych warunkach do spania. Cisza w pomieszczeniu (pomijając te cholernie irytujące, ciche tykanie zegara, budzące jeszcze większą chandrę) szumiała mu w uszach. Pragnął zasnąć, żeby poczuć, że coś oddzieli ten dzień od kolejnego. Zamiast tego, gdy miasto zaczęło na nowo żyć, dostarczając dźwięcznego akordeonu z zewnątrz, ostatnie paręnaście godzin miało skleić się w nieodłączną całość z nadchodzącą dobą.
Nie nastawiał nawet budzika. Nie mógł wyczuć momentu, w którym powinien już wstać i czy powinien zrobić to pierwszy. Nie był pewien, czy może, chociażby, patrzeć na Havu, bo nie odezwali się do siebie ani słowem po dotarciu do hotelu. Judas gryzł się boleśnie w język, zanim poruszał ten temat czy nawet z przyzwyczajenia rozpoczynał jakąkolwiek inną rozmowę — nigdy wcześniej między nimi nie było aż tak niezręcznej ciszy, która potrwała aż do momentu, gdy mieli wracać.
Rudowłosy spakował się, ani razu nie zwracając uwagi na mężczyznę, traktując go jak (a nawet gorzej niż) powietrze. Na śniadanie nic nie zjadł ani nie wypił. Z pustym wyrazem oczu narzucił na siebie bluzę i kurtkę, zarzucił torbę na ramię z rzeczami, po czym wyszedł pierwszy z hotelu, nie patrząc, czy idzie za nim. Wsiadł do samochodu, w którym założył ręce na pierś, zatapiając się na siedzeniu.
— Nie chcesz jakiejś… uhm. — Judas poczuł, że dławi się własną, gromadzącą się nadmiernie śliną, gdy Havu na niego spojrzał i wymusił na sobie głupi uśmiech. — Mogę ci kupić kawę. Albo czegoś innego. Mocha?
Nic na to nie odpowiedział i znowu skierował uwagę na widok za oknem.
— Dobrze się czujesz?
Gdy i na to wargi Havu ani nie drgnęły, wiedział, iż miało być najgorsze sześć godzin (kolejne) w jego życiu, szczególnie gdy ten podłączył swój telefon do głośników i puścił Angst Rammsteina z taką głośnością, której puszczenie na słuchawkach wywołałoby komunikat o możliwym uszkodzeniu bębenków usznych. Judas uchylił wargi w zdumieniu. Nie odpalił jeszcze samochodu i w bezruchu patrzył w tył głowy Havu, odczuwając mrowienie w klatce piersiowej, aż nie ściszył agresywnej muzyki.
— Możemy pogadać? — zapytał, spodziewając się kolejnego zbycia, jednak po paru sekundach Havu głośno westchnął i poprawił się na siedzeniu.
— O czym? O pogodzie? — fuknął. — Nie ma raczej o czym pogadać. Jak sam widzisz, cholernie pizga.
Po tych słowach podgłośnił z powrotem piosenkę. Była jeszcze głośniej niż poprzednio.
— Nie traktuj mnie jak idioty. — Mężczyzna z irytacją ją znowu przyciszył, krzywiąc się.
Rzucił Judasowi jednoznaczny wzrok spod zmarszczonych brwi i prychnął, patrząc mu prosto w oczy. Mięśnie na jego policzkach drżały, skroń pulsowała, a dłonie zaciskały się na rękawach, wbijając w nie paznokcie tak mocno, że wyglądało to aż na bolesne.
— Nie patrz tak na mnie, kurwa, doskonale wiem, co… — Nie dokończył, a drugi podkręcił głośność. — Możesz tego nie robić?
— Nie traktuję cię jak idioty. Ty nim jesteś.
Judas poddał się i zostawił Tilla w spokoju, który musiał wyjątkowo cierpieć przez bycie świadkiem ich wymiany zdań i z racji bycia na zmianę ściszanym i podgłaśnianym. Poddał się, gdy ruszyli z powrotem do San Francisco. Przez dyskomfort, jaki panował w samochodzie, miał ochotę wyskoczyć przez okno w trakcie jazdy. Jego dłonie ściskały kierownicę znacznie mocniej, niż jest potrzeba. Poddał się, nie pytając już o nic, nie naciskając, nie poruszając tematu tej chorej sytuacji. Najwyraźniej nie było o czym rozmawiać, a to, że go pocałował, nie było spowodowane absolutnie, kompletnie niczym. Poddał się, z próbowaniem wmówienia sobie, że sam będzie w stanie o tym zapomnieć i nie będzie analizował uczuć Havu — a doskonale wiedział, o co w tym wszystkim chodzi, bo nie był idiotą, za jakiego go uważał. Poddał się, bo co jakiś czas myślał o tym mrowiącym uczuciu na swoich wargach, które nie chciało odejść, niezależnie od tego, jak próbował odwrócić swoje myśli. Poddał się, gdy nagle zjechał na pobocze i zatrzymał się na środku kompletnej dziczy, gdzie już nie jeździł prawie żaden samochód. Rudowłosy nawet nie zareagował, obserwując pustą drogę. Zrobił to dopiero, gdy ksiądz ściszył muzykę, bo lecący już prawie dwie godziny Rammstein zaczynał go drażnić.
— Co ty robisz, do cholery?
— Możemy pogadać?
— Obawiam się, że nie możemy.
Nim bezczelnie podgłośnił Puppe, Judas złapał nagle jego nadgarstek, nawiązując kontakt wzrokowy z rudowłosym. Ten odwrócił głowę, a uszy mu poczerwieniały, gdy próbował wyszarpnąć się z uścisku, ale mężczyzna nie miał zamiaru go puszczać.
— Nie wkurwiaj mnie. Nie dam ci spokoju, rozumiesz? — warknął, nachylając się do niego. — Nie będę cię pytać, co to miało znaczyć, bo doskonale wiem, co to znaczyło. Masz mnie po prostu przestać, kurwa, ignorować.
— To co ode mnie innego chcesz? — zapytał szorstkim tonem. — Nie rozmawiajmy o tym, jasne? Cokolwiek to było, cokolwiek myślisz, że to znaczyło, mnie to pierdoli i masz nie poruszać tego tematu.
— Już raz kazałeś mi przestać poruszać podobny temat. Pamiętasz, co z tego wyszło?
Havu zamilkł. Przełknął ślinę tak głośno, że Judas to usłyszał.
— I właśnie go poruszyłeś. To był warunek tego, że będę się dalej z tobą zadawać, pamiętasz? — Uśmiechnął się cynicznie. — Wiesz, co może z tego zaraz wyjść?
— Jesteś pierdoloną, małą, manipulacyjną kurwą.
Wyszarpnął swoją dłoń. Niejasny wyraz, jaki wstąpił na twarz Havu, mężczyzna widział pierwszy raz i nie był pewien, co mu przekazuje, a był tego jeszcze mniej pewny, gdy ten złapał za klamkę drzwi i wyszedł z samochodu. W początkowej chwili myślał, że będzie miał zamiar iść do San Francisco z buta ponad trzysta kilometrów, co przecież jest niedorzeczne. Rudowłosy jednak, zamiast tego, okrążył pojazd i otworzył go ze strony Judasa.
— Wypad stąd.
— Huh? — wydusił z siebie.
— Mówię, wypad stąd.
— Ale co ty chcesz zrobić?
Złapał wyższego mężczyznę za rękaw i gwałtownie pociągnął, przez co omal nie wypadł z auta na ziemię, po czym zajął jego miejsce za kierownicą. Judas, wpatrując się w niego, stanął jak jakiś kołek.
— Jak zaraz nie wsiądziesz, to pojadę bez ciebie. 

  Havu? 
──── 
 [1646 słów: Judas otrzymuje 16 Punktów Doświadczenia]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz