Zawartość listu:
„Potrzebujemy kogoś, kto przetestuje naszą najnowszą terapeutkę w Dialogu Serca. Musimy mieć pewność, że poradzi sobie nawet w najbardziej beznadziejnej sytuacji. Kto sprawdzi się w tym lepiej niż półbóg? Terapia umówiona jest na przyszłą środę, o 12, reszta danych na odwrocie.
Aha, jest tylko jedna sprawa. Test zakłada terapię dla par. I lepiej dla was, żeby terapeutka nie zorientowała się, że jednak nie jesteście parą. Nie martwcie się na zapas, przecież was nie rozszarpie, jeśli pozna prawdę. Mówię tylko tak na wszelki wypadek”.
Zmiąć, rozszarpać, potargać na kawałki, poszatkować, pogryźć, kompletnie zniszczyć, zetrzeć z powierzchni Ziemi i… i… co najważniejsze, natychmiast zapomnieć o wszystkim, co przed chwilą przeczytało, pójść w swoją stronę i traktować ten dzień jak każdy inny, normalny dzień, dokładnie taki sam jak wszystkie inne dni i nieróżniący się od nich w żadnym, najmniejszym stopniu.
Na całe szczęście, nawet Vex ma w sobie akurat wystarczająco dużo (choć ogólnie ma jej stosunkowo mało) samokontroli, żeby zignorować szaleńcze bicie serca, gorące wypieki na policzkach i nagłą, obezwładniającą chęć mordu, które najprawdopodobniej bardzo szybko doprowadziłyby jągo do śmierci albo zamiany w żałosne, fioletowe źdźbło trawy z rąk niezadowolonych bogów. Zaciska palce na skrawku durnowatego, ozdobnego papieru w serduszka, niemal rozrywając list na pół. Już jakimś sposobem wymiętą kartkę wpycha do kieszeni, z irytacją poprawia wąsy tlenowe, bo z niewiadomego powodu nagle trudniej jejmu się oddycha, i postanawia… właściwie to nie ma pojęcia, co postanawia, bo w jejgo głowie bieganina myśli prowadzi ze sobą wojnę domową, mgła owiewa jejgo umysł i jakiekolwiek próby racjonalnego myślenia zostają natychmiast obrócone wniwecz. Brwi marszczą się nad oczami przepełnionymi gniewem, tworząc głębokie zmarszczki pomiędzy nimi, gdy przemierza obóz nadzwyczaj szybkim krokiem i jejgo płuca desperacko próbują za niąnim nadążyć, a butla z tlenem rytmicznie podskakuje na jejgo plecach. Vex nie ma najmniejszego pojęcia, gdzie idzie, bo prawdopodobnie nie zmierza nigdzie, a raczej bezsensownie stawia kolejne kroki, żeby zamiast wyładowywać swoją złość na liście (który bądź co bądź może się jeszcze przydać) albo na jakimś niewinnym legioniście (zaczęło trochę obawiać się tego, jakie kary potrafi wymyślić Cherry), wypuścić ją z siebie głośnym tupaniem. Tupaniem podbitych gwoździami grubych podeszw znoszonych martensów, które jakimś cudem chyba zaczynają jągo obcierać. Tutaj nie zadziała odliczanie od dziesięciu do zera (ani na odwrót), liczenie oddechów czy przeskakujących przez płoty owiec. Vex znajdzie ukojenie jedynie w potraktowaniu rur w latrynie jak tarczy strzelniczej i ono samo nie jest w stanie powiedzieć, skąd to wie. Po prostu to wie i wszyscy doskonale zdajemy sobie sprawę z tego, jak może tę wiedzę wykorzystać.
Już prawie bierze do rąk swój gastrafetes, ale w ostatniej chwili niespodziewanie zmienia zdanie (nie dlatego, że jejgo czyn byłby moralnie niepoprawny i złamałby milion zasad panujących w obozie oraz mógłby kogoś przypadkowo zabić, ale dlatego, że jejgo zaćmiony gniewem umysł wyparł informację pozwalającą jejmu na poprawne osadzenie bełtu na jego miejscu) i zamiast terroryzowania łazienek, kończy zdzierając sobie gardło wrzaskiem w poduszkę. Długim, pełnym gniewu, zachrypniętym wrzaskiem, perfekcyjnie i w dodatku bez słów wyrażającym zdanie Vex o tej całej idiotycznej misji i kompletnie… spartaczonym upodobaniu bogów w obserwowaniu cierpienia połączonego z bezsensownymi i bezcelowymi staraniami półbogów.
Z trudem łapie oddech, z powrotem zakłada wąsy tlenowe i bierze kilka głębokich, nieco świszczących wdechów. Pomogło tylko trochę. Pozbieranie się po czymś takim, w jejgo obecnym stanie, prawdopodobnie zajęłoby jejmu kilka dni, ale tutaj trzeba działać szybko, nie wahając się ani chwilę i rozważnie planując swoje następne kroki. Czyli wszystko, w czym Vex nie jest najlepsze, bo zazwyczaj nie wychodzi jejmu nawet działanie szybko. Impulsywnie, owszem, ale jeśli chodzi o prędkość, to niestety ma skłonności do bardzo szybkiego łapania zadyszki i charczenia jak siwiuteńki dziadek w kapeluszu na ławeczce w parku.
Zlecenie ma być wykonane przez parę. Oczywiście, to przecież walentynki, czego innego mogło się, kurwa, spodziewać? Wznosi wzrok ku niebu (a raczej sufitowi pustego baraku) w wyrazie całkowitej rezygnacji, poddania się, czegokolwiek, co mogłoby w tej chwili jągo uratować i to chyba jasne, że nic jejgo nie ratuje. Jeszcze tego brakowało, żeby musiało robić coś tak niesamowicie frustrującego z drugą osobą, która pewnie tylko doleje swoje kilka kropel do niezmierzonej czary przelewającego się przez jej krawędzie gniewu Vex.
Lista osób, które byłyby chętne do udania się na taką misję z niąnim jest niesamowicie krótka i równie niepewna. Ostatecznie, metodą agresywnego wykreślania nabazgranych na kartce imion, a właściwie to rozrywania kartki długopisem tam, gdzie były nabazgrane imiona, zostaje jedna osoba, której Vex może nie ufa na tyle, żeby powierzyć jej swoje życie, ale przynajmniej nie ma ochoty jej pobić, gdy tylko słyszy jej głos.
Bez zbędnych słów wstępu, w milczeniu wpycha jej w dłonie wymiętą kartkę. Serduszka wyglądają teraz tak żałośnie, że aż korci narysować pogiętą linię między dwoma połówkami każdego z nich. Alma zdezorientowana patrzy to na kartkę, to na Vex, zanim wreszcie dociera do niej, że musi to przeczytać, co okazuje się nie być takie łatwe, bo tusz trochę się rozmazał i przetarł w szczególnie pogiętych miejscach. Vex nerwowo bębni palcami o własne uda, wygrywając na nich szaleńczo szybki rytm.
Alma, bo nie da się tego ładniej ująć w słowa, jest totalnie, kompletnie zszokowana i musi przejechać po tekście wzrokiem dobre kilka razy, a do tego trzy razy sprawdzić drugą stronę kartki, żeby zamaskować swoje zdezorientowanie. Stalowe spojrzenie Vex zdaje się przeszywać ją na wskroś, a ona naprawdę nie wie, co może powiedzieć, zwłaszcza że ono nie pofatygowało się na tyle, żeby cokolwiek jej wytłumaczyć. Nie mówiąc już o przekazaniu jej, czego dokładnie od niej oczekuje, czemu do niej z tym przyszło i, co poniekąd stanowi dla Almy iście nierealny koncept, czy przypadkiem nie chce, żeby to ona towarzyszyła jejmu w wykonywaniu tego zlecenia. Nie potrafi też do końca określić, czy aby na pewno chce to zrobić, ale patrząc na zaistniałe okoliczności, prawdopodobnie nie będzie miała wyjścia. Co, swoją drogą, również jej się nie podoba, bo zdecydowanie woli, gdy to ona ma sytuację pod kontrolą, a nie sytuacja ma kontrolę nad nią.
— To… — Przez chwilę szuka odpowiednich słów, które nie zirytowałyby Vex jeszcze bardziej. — Okej, Kryształowa, ee, 110/113. Terapia dla par. Zapowiada się… bosko.
— Czyli wchodzisz w to czy nie? — warczy niepotrzebnie agresywnym tonem. Alma postanawia nie wziąć tego do siebie i potraktować to jako normalne, prawie miłe, pytanie.
— A mam jakiś wybór? — pyta markotnie, ale na widok miny legioniszcza dodaje: — Tak, tak, jasne. Wchodzę w to.
Udawanie pary z Vex. Udawanie pary z Vex. To może okazać się znacznie trudniejsze niż rzeczywiste bycie z niąnim w związku. Alma czuje w kościach, że w tym specyficznym przypadku nawet jej umiejętności odziedziczone po Wenus mogą nie okazać się wystarczająco pomocne.
Kompletnie zrezygnowana spogląda w oczy Vex, doskonale wiedząc, że nie może oczekiwać po niejnim choćby krztyny współpracy. Przynajmniej w tym momencie, w którym naprawdę bardzo dobrze byłoby, żeby jednak pracowali razem, bo taki właśnie jest cel ich zadania. Niestety, bogowie trafili na złe osoby albo po prostu złe połączenie osób, choć wybranie Vex do czegokolwiek, co trzeba zrobić w grupie większej niż jeden półbóg, stanowi coś niespodziewanego, niekonwencjonalnego i z pewnością przy okazji mogącego spowodować zagładę świata.
— Skoro jesteśmy parą w kryzysie — zaczyna Alma, przekonana że Vex nie poświęciło temu tematowi ani jednej myśli — to, no wiesz, potrzebujemy kryzysu.
— No — potakuje, a rytm wygrywany przez niągo na jejgo udach tylko przyspiesza. — Nie masz dla mnie w ogóle czasu, bo jesteś uzależniona od tych swoich wszystkich instagramów i tiktoków i tak dalej. Jesteś jebaną egocentryczką i mam cię dość.
Almie chwilę zajmuje uświadomienie sobie, że Vex wcale jej nie wyzywa i to nadal jest ich wymyślony, nieprawdziwy problem w równie nieprawdziwym związku. Chociaż jejgo słowa wydają się być dziwnie przemyślane i nieprzyjemnie… trafne jako określenia opisujące jej osobę. W zamian za to, postanawia odwdzięczyć się czymś równie uszczypliwym, choć z pewnością nie aż tak rozwiniętym jak wypowiedź Vex, nad którą, niestety, najwyraźniej myślało dłużej niż przez pięć sekund. Co stanowi dość spore zaskoczenie, patrząc na jejgo stosunek do powierzonego im zadania.
— A ty mnie zdradzasz — z uśmieszkiem stwierdza Alma, celując palcem w klatkę piersiową legioniszcza. — I masz problemy z nerwami.
W odpowiedzi Vex tylko prycha pod nosem, jakby wcale nie słyszało tych słów po raz setny w swoim życiu.
Problemy, jak to problemy, zaczynają się całkowicie niespodziewanie (można z tym polemizować) i oczywiście wybierają sobie do tego idealny moment, akurat taki, w którym nikt się ich nie spodziewa. I chociaż dotarcie na miejsce jest dla nich bułką z masłem, to w ich głowach ciągle tańczy myśl o pewnie nadciągających kłopotach, gotowych jak sztorm na morzu zawirować całym misternym oszustwem, które próbują zrealizować.
Po drodze Vex trochę marudzi, czasem powłóczy nogami bardziej, niż to przystoi, ścierając przy tym już i tak zdartą skórę na noskach sfatygowanych martensów i z pewnością nie wygląda jak szczęśliwa osoba, która razem ze swoją dziewczyną postanowiła udać się na randkę w ten jakże wspaniały dzień święta miłości, gdy wszędzie aż roi się od innych par, słodko różowych serduszek i innych, równie przesłodzonych dekoracji. Tak właściwie, to Vex właśnie próbuje nie zwymiotować. Po pierwsze ze złości, po drugie ze stresu, a po trzecie z powodu tych wszystkich obrzydliwych ozdóbek, od których aż kręci się w głowie i robi się ciemno przed oczyma. Trudno jest sobie wyobrazić, jak ogromną ulgę odczuło, gdy wreszcie weszli w obskurny, trochę zaśmiecony zaułek, w ciemną uliczkę, która wygląda jak idealne miejsce na szybkiego papierosa po wyjściu z pracy albo na porwanie, zabójstwo lub jakiekolwiek inne przestępstwo i w dodatku pachnie dokładnie tak, jak można wyobrazić sobie zapach takiego miejsca. Alma nie wygląda na choć trochę tak zadowoloną jak Vex, nerwowo poprawia włosy i wygładza prawie niewidoczne zmarszczki na swoich ubraniach. Gdy zbliżają się do bramy, dziewczyna chwyta dłoń Vex, bez żadnej zapowiedzi, żadnego słowa wyjaśnienia. Naturalnym odruchem legioniszcza jest wzdrygnięcie się i ostatkiem sił powstrzymana próba wyrwania ręki z delikatnego uchwytu palców Almy (swoją drogą, jej skóra okazuje się być bardzo miękka i gładka, chociaż czego można by się spodziewać po osobie, która na samą pielęgnację dłoni poświęca więcej czasu niż przeciętny człowiek na odświętną, kilkugodzinną kąpiel w wannie). Milczenie między nimi nagle staje się jeszcze gęstsze niż przedtem, bo tak jak wcześniej oboje pogrążeni byli we własnych, skomplikowanych procesach myślowych, to teraz w wyniku nagłego przywrócenia do rzeczywistości tracą resztki pewności siebie i jakiegokolwiek poczucia komfortu podczas wspólnego przebywania w tym miejscu. W dodatku Alma najwyraźniej wykrzesuje z siebie niespodziewanie ogromne pokłady determinacji, dzięki którym chce doprowadzić do jak najskuteczniejszego udawania zakochanych w sobie gołąbeczków. Vex naprawdę, naprawdę bardzo stara się podzielać jej… oddanie do tego iście fantastycznego zlecenia, ale chyba nie zostało do tego stworzone. Z ogromną dozą niechęci posłusznie splata swoje palce z jej palcami, z całych sił starając się oddalić od siebie myśl o spoconych wnętrzach jejgo dłoni i niekontrolowanie rumieniących się policzkach.
Wszystkie zegarki donośnie oznajmiają, że zostało im tylko niecałe pięć minut do dwunastej. Czyli, na ich szczęście, jeszcze się nie spóźnili.
— Ty dzwonisz? — niepewnie pyta Alma, unikając wzroku Vex.
— To ty mówisz — decyduje za ich dwójkę, po czym gwałtownym, silnym gestem naciska przycisk. Alma z przerażeniem kręci głową, a Vex zachęcająco nią kiwa, gdy słyszą kilka trzasków, trochę szumu, aż wreszcie dociera do nich trochę zniekształcony, skrzeczący głos, z trudem przebijający się przez gąszcza zakłóceń starej instalacji domofonowej.
— Witamy w centrum terapeutycznym “Dialog Serc” — trzask, trzask, szmer, szur, trzask, klikliklik, cisza.
Alma odkaszluje nerwowo.
— Dzień dobry, jesteśmy, jesteśmy umówieni na tera-
Zanim udaje jej się skończyć zdanie, brama staje przed nimi otworem. Vex zaciska usta w prostą linię i wzrusza ramionami, jakby nic się nie wydarzyło, a jejgo serce wcale nie próbowało wydostać się z jejgo klatki piersiowej i z bardzo cienkim piskiem uciec w przeciwną stronę, niż jego właścicielcze postanawia się udać. Przy tym Vex trochę ciągnie za sobą oszołomioną i nieco zirytowaną Almę, dla której niedopuszczenie jej do dokończenia swojej wypowiedzi jest równoważne ze zniewagą wymagającą co najmniej wyzwania na pojedynek.
— Ogólnie ustalmy sobie jedno: to ty będziesz mówić. Głównie — mówi Vex zanim przekraczają próg recepcji.
— A czemu niby? — pyta Alma, jej głos przesiąknięty jadem.
— Bo po dwóch słowach pierdolnę jakąś głupotą i udupię nas oboje, pewnie też zabiję — mruczy Vex, gdy recepcjonistka uśmiecha się do nich miło. Bardzo wymuszonym i na siłę miłym uśmiechem, ale liczą się chęci.
Alma najwyraźniej akceptuje swój los, jedynie, z czystej złośliwości, na sekundę wbija paznokcie w skórę Vex i gdy ono wydaje z siebie bardzo cichy, ale równie bardzo satysfakcjonujący dla dziewczyny zaskoczony syk, na jej twarzy pojawia się wyćwiczony uśmiech. Tak dobrze wyćwiczony, że prawie nie widać tego, jak bardzo jest wymuszony, a Alma naprawdę nie ma aktualnie ochoty na zgrywanie pociesznej, szeroko uśmiechniętej dziewczynki. W głowie szybko wertuje treść listu, którą próbowała wykuć na pamięć, żeby uniknąć jak największej ilości problemów. Coś tam o numerze pokoju, godzinie, specjalnym programie, nie patrzeniu recepcjonistce w oczy…
Natychmiast wbija wzrok w ścianę tuż za uchem tej przemiłej i szybko peszącej się pani, czuje, że zaschło jej w ustach. Znacząco ściska dłoń Vex dwa razy, w nadziei, że zrozumie to, co próbuje jejmu przekazać, że próbuje przekazać jejmu, że powinno o czymś pamiętać, jeżeli jeszcze sobie o tym nie przypomniało, a jeżeli o tym zapomniało, to ma sobie o tym teraz przypomnieć, bo inaczej oboje pewnie zostaną spaleni na popiół, poddani przerażająco bolesnym torturom lub coś w tym rodzaju. Vex, niewprawione w odczytywaniu subtelnych znaków, nie ma pojęcia, o co jej chodzi, bo chyba nigdy wcześniej nie porozumiewali się kodem Morse’a. Marszczy brwi, bo nie jest w stanie połączyć tego gestu z czymkolwiek, czego kiedykolwiek doświadczyło, więc lekko zdezorientowane też ściska dłoń Almy, żeby, samo nie wie, przekazać jej, że chyba dotarło, chociaż tak właściwie to nic nie dotarło.
— Dzień dobry! — wesoło zaczyna Alma. — Byliśmy umówieni na… tego, “specjalną terapię dla par w… yy… w kryzysie” — jąka się, bo zdaje sobie sprawę, że nie wie, czy to na pewno tak się nazywało. Na pewno coś przekręciła. O, bogowie, tylko nie mówcie, że czymś takim wszystko zepsuła! Szybko kontynuuje, próbując zatuszować swoje chwilowe zawahanie: — Na dwunastą. Umówieni na dwunastą.
Recepcjonistka nerwowo zaczesuje włosy za ucho (zdążyła to zrobić już kilka razy, podczas gdy Alma próbowała się wysłowić) i ucieka wzrokiem gdzieś w swoje papiery, przejeżdżając koniuszkiem języka po spierzchniętych wargach.
— Ta-tak, tak, mm, już, sekundeczkę. — Chichocze zdenerwowana, grzebie w dokumentach. Drżącymi dłońmi wykłada przed naszą parą coś w rodzaju oświadczenia, sformatowanego tak, jak te wszystkie koszmarne zgody na wycieczki szkolne. Tak, dokładnie te, w których nauczyciele zapominają o funkcji “enter” oraz “wyrównania do prawej”, więc posługują się miliardem spacji i każdy, kto otwiera ten cudowny dokument w akurat innej aplikacji niż pisząca go pokraczna podróbka nauczyciela informatyki, musi sobie jakoś radzić (co najwyraźniej nie jest już kwalifikowane jako problem grona pedagogicznego). — Tutaj, o, tutaj, proszę… się podpisać. — Biedaczce trochę załamuje się głos, a Alma zaczyna czuć wiejący od niej stres, dobrze widoczny w jej rozbieganych oczach. — To będzie w, mmm, w gabinecie numer, numer — pospiesznie zerka na swój nadgarstek — numer cztery.
Posłusznie podpisują papiery tam, gdzie mają się podpisać (trochę koślawo, ale nie wygląda to tragicznie). Vex przejeżdża wzrokiem po gęstych akapitach, ale nie jest w stanie przyswoić ani słowa ze znajdującego się tam tekstu. Ciężar niepokoju związanego z wiecznymi przestrogami o niepodpisywaniu czegoś, czego się dokładnie nie przeczytało, zalega w jejgo piersi, opada na jejgo ramiona, a ono ma wrażenie, że zaczyna jejmu się kręcić w głowie.
Alma chyba radzi sobie lepiej. Troszkę zbyt piskliwym jak na nią głosem dziękuje recepcjonistce i tym razem łapie Vex pod ramię (tymczasem ono piekielnie bardzo stara się nie zacząć jej wyzywać). Gdy odchodzą w głąb korytarza, lekko zadzierając głowę, syczy jejmu prosto do ucha:
— Mieliśmy nie patrzeć jej w oczy.
— Dlatego patrzyłom na jej brwi — nonszalancko odpowiada Vex i wzrusza przy tym ramionami.
Wkurzone spojrzenie Almy nie jest w stanie dotrzeć do jejgo oczu, ląduje więc na jejgo skroni, bo Vex nie okazuje się być na tyle miłe, żeby odwrócić głowę i przyznać jej słuszność w tym, że przestrogi otrzymywane od bogów nie są czymś, co można z taką łatwością bagatelizować. Dziewczyna prycha z irytacją, w nadziei, że to wystarczy na udowodnienie Vex tego, że jejgo sposoby nie zawsze są najinteligentniejszymi metodami na świecie.
Spodziewali się tego, co widzą w gabinecie, ale dla przeciętnego półboga co najmniej niecodziennym jest ujrzenie harpii w okularach z doczepionym łańcuszkiem wijącym się wokół jej szyi, w dodatku siedzącej na obrotowym (chyba nawet gamingowym) krześle za biurkiem, na którego blacie leżą książki o tytułach pokroju “Bliskość od środka — uzdrawianie relacji partnerskich”. Naprzeciwko niej stoją dwa brudnozielone fotele, które wyglądają na niesamowicie stare i… na takie, które potrafią leżeć dwa tygodnie przy blaszanym garażu na śmietniki na blokowisku, aż jakiś starszy pan nie stwierdzi, że idealnie pasują do wystroju jego salonu i postanowi wspaniałomyślnie je stamtąd zabrać. Widać, że Alma ma pewne opory przed zajęciem swojego miejsca, ale zmusza ją do tego zarówno obecność harpii, jak i stanowcza ręka Vex, które widząc jej wahanie, postanawia nieszczególnie delikatnie popchnąć ją na fotel.
— Witam serdecznie! — Harpia wydaje się być piekielnie zadowolona z pojawienia się w jej gabinecie zapewne długo wyczekiwanych klientów. Jej oczy iskrzą radością, gdy mruży je za szkłami prostokątnych okularów. — Cudownie, wręcz przecudownie. Mam szczerą nadzieję, że wasz związek nie jest przemocowy, bo gdy przyjmuję do siebie ofiary przemocy domowej… rozumienie, nie jestem w stanie nie brać tego do serca, nawet jako doświadczona terapeutka. To po prostu… druzgocące. No, ale lepiej po prostu zacznijmy. — Posyła im przerażająco szeroki uśmiech, szponem poprawia swoje okulary. Palce Vex bębnią w podłokietnik fotela, gdy próbuje jak najbardziej dokładnie odtworzyć “Radetzky-Marsch” i skupienie się na tym wychodzi jejmu znacznie lepiej niż jakakolwiek próba koncentracji na sesji terapeutycznej. — Na początku, żeby lepiej nakreślić waszą sytuację — zatacza wokół nich ogromne kółko swoim długopisem — chcę tylko zapytać, jak się poznaliście? Parę rutynowych pytanek na dobry początek.
Tego nie omówili. Zresztą, wszystko omówili raczej bardzo pobieżnie, nie przejmując się niedomówieniami i drobnymi (większymi też) szczegółami. Najwyraźniej wyjdą na parę z ogromnym problemem z komunikacją, co ostatecznie pewnie nie okaże się być jakoś bardzo destrukcyjne w skutkach. Może nawet pomoże w dokładniejszym określeniu ich kryzysowej sytuacji…?
— Jak się cieszę, że pani zapytała! — mówi Alma z udawanym zachwytem. Zimny pot spływa jej po karku, gdy Vex wcale nie wygląda na tak samo entuzjastyczne, raczej sprawia wrażenie ucznia, który został wezwany do szkolnego pedagoga i nie wierzy w ani jedno słowo o obietnicach otrzymania w tym gabinecie jakiejkolwiek pomocy albo chociaż pożytecznej rady. — To jedno z moich ulubionych wspomnień, naprawdę — zapewnia harpię, przyjmując sposób bycia zakochanej po uszy nastolatki, która nie widzi świata poza swoją osobą partnerską.
— Ta, było… szczególnie przyjemnie — mruczy Vex, co wcale a wcale nie pomaga, bo jejgo ton głosu za nic nie wskazuje na to, że wspomina choćby troszeczkę przyjemne wydarzenie. Ich teraputka notuje coś w swoim zeszycie, ze skupieniem obserwując ich oboje, a jej twarz co chwilę zmienia się pod wpływem emocji, które wywołują w niej słowa półbogów (o ile one mogą wywoływać w kimkolwiek jakiekolwiek emocje).
— No, nie bądź takie — kontynuuje Alma, inspirując się wszystkimi żonami, które bacznie śledziła we wszystkich telenowelach i innych serialach oglądanych po nocach, odcinek po odcinku, godzina za godziną. — Muszę pani powiedzieć, to było coś naprawdę… głęboko zapadającego w pamięć. Od razu wiedziałam, że to ta właściwa osoba! — wzdycha, z rozmarzeniem wpatrując się w pochlapany farbą kącik parapetu okna.
— Przechodząc do konkretów — wtrąca się Vex, które z każdą mijającą sekundą coraz bardziej się niecierpliwi — poznaliśmy się na urodzinach naszego przyjaciela. Jak mu tam… Steve’a. W pewnym momencie po prostu spojrzałom jej w oczy i… — waha się, urywa na moment. Mówienie o czymś takim sprawia, że Vex ma ochotę zwrócić śniadanie, nawet jeśli jest to najbardziej fikcyjna sytuacja ze wszystkich fikcyjnych sytuacji.
— I ja też jejmu spojrzałam w oczy — ratuje jągo Alma, opierając podbródek na dłoni i robiąc maślane oczy do Vex — i już wiedziałam. To było… jak jakiś wybuch w mojej głowie, dziwna świadomość. Zeszliśmy się niedługo po tym, jakiś… miesiąc? Najwyżej dwa, nie do końca pamiętam. — Słodko uśmiecha się do uważnie przysłuchującej się im harpii. Czy to aby na pewno krótki czas na przejście od nieznajomych do kochającej się pary? Może powinna była inaczej to określić? Ich terapeutka nie zdradza po sobie wiele, po prostu zasłania połowę swojej twarzy zeszycikiem i na szybko coś w nim gryzmoli, aż wreszcie lekko mruży oczy i skupia wzrok na Vex. Najwyraźniej stwierdza, że coś w jejgo części opowieści było podejrzane, więc przyszła pora na pociągnięcie jejgo za język.
— A tak właściwie, jak to się stało, że jesteście parą?
— Eee, to było trochę… trudno to opisać — bełkocze Vex, gubi rytm w piosence, jejgo palce zatrzymują się na ułamek sekundy. Pytanie harpii, skierowane specyficznie do niejgo, dodaje jeszcze więcej stresu do jejgo przeciążonego zdenerwowaniem umysłu, bo Alma teraz już nie będzie mogła go z tego wyciągnąć, dodać czegoś od siebie i odwrócić opisywaną przez niejgo sytuację w coś bardziej korzystnego dla ogólnego obrazu ich związku. — To znaczy… to był raczej, wie pani, raczej płynny proces. Bardzo… bardzo szybko znaleźliśmy wspólny język, wszystkie rozmowy się kleiły i… i potem wytworzyła się między nami jakaś taka, taka bliskość, która… przyciągnęła nas do siebie jeszcze bardziej. — Vex plącze się i jąka, towarzyszy jejmu poczucie bycia przepytywanym przy tablicy, gdy poprawna odpowiedź jest tylko jedna, a ono nie ma pojęcia, jaka ona może być. — To nie jest… łatwe do opisania. W pewnym momencie zdałom sobie sprawę z tego, że chyba… chyba czuję do Almy coś więcej. — Głos jejmu się łamie, przerywa, żeby odkaszleć. Drapie jągo w gardle, brakuje jejmu tlenu, a w ustach jest sucho. — Ale moje wyznanie miłości było raczej… impulsywne — mamrocze niepewnie, wbijając wzrok w sznurówki swoich martensów. Ostatecznie chyba nie poszło jejmu aż tak źle, jak mogło pójść (w końcu nie zaczęło wyklinać harpii w środku zdania ani bluźnić bogom za skazanie jejgo na mękę uczestniczenia w sesji terapeutycznej), ale zbyt obawia się rzucenia Almie choćby jednego, porozumiewawczego spojrzenia, dzięki któremu mogłoby upewnić się, że wszystkiego nie zepsuło. Jedynym znakiem, który dostaje od świata jest dźwięk szybkiego przesuwania długopisem po kartce papieru, prawie tak, jak gdyby był to nóż skrobiący po tablicy szkolnej. Nieprzyjemne działający na nerwy, dźgający masywny niepokój schowany w klatce piersiowej Vex, a odczuwane przez niągo napięcie tylko rośnie, rośnie rośnie…
— Tak? — Ciekawskie spojrzenie harpii błądzi między Almą i Vex, co dziewczyna traktuje jako pozwolenie na odezwanie się.
— Tak, pierwsze “kocham cię” usłyszałam, gdy było pijane. — Chichocze na tyle szczerze, że można uwierzyć w istnienie tego wspomnienia. Jednak w tym przypadku jej śmiech jest bardziej reakcją jej organizmu na stres, niż przejawem rozbawienia, rozbawienia, na które nie byłaby w stanie się zdobyć w tym momencie.
Vex niespokojnie wierci się w fotelu, ledwo powstrzymuje się od zamordowania Almy wzrokiem, bo to zburzyłoby lichą fasadę ich bardzo kochającego się (ale przechodzącego kryzys) związku. Na szybko odlicza od dziesięciu do zera, ale to wcale nie pomaga jejmu ukoić swojej irytacji (jak się zresztą spodziewało).
— Już nie piję — mruczy drżącym głosem. Kłamstwo, które jakkolwiek implikuje spożywanie przez niągo alkoholu przychodzi Vex niespodziewanie trudno. — A wtedy byłom co najwyżej wstawione — dopowiada szybko na swoją obronę, ale w jejgo głosie słychać całkowicie prawdziwą złość. Nawet jeśli to tylko głupia zabawa w udawanki, wpychanie czegoś takiego w jejgo usta… opanowanie się i nierzucenie żadnym wyzwiskiem do Almy nadweręża siły Vex. Terapeutka gryzmoli coś w zeszycie. Cholera. To chyba znaczy, że jest źle?
— Mhmm, dobrze, dobrze, wrócimy do tego później — mamrocze pod nosem, raczej do siebie, niż do nich. — Jak długo już ze sobą jesteście? — Vex jest niemal zaskoczone jej przeskoczeniem z jednego tematu na drugi, kompletniego nieprzejmowania się chaotycznością ich rozmowy.
— Niedawno obchodziliśmy drugą rocznicę — oznajmia Alma z anielskim uśmiechem na twarzy. Wyciąga dłoń, żeby delikatnie objąć i unieruchomić ciągle stukające w podłokietnik palce Vex.
— Ta. Dwa lata i miesiąc — precyzuje, starając się jak najbardziej naturalnie oddać uścisk Almy. Jejgo głos przesiąknięty jest emocjami, których nie potrafi w sobie schować, a które z uporem pchają się na jejgo wargi, próbują wydostać się z jejgo rozedrganego ciała. Jedna z jejgo nóg zaczyna podskakiwać, prezentuje sobą bardzo czysty i nietrudny do przejrzenia obraz osoby o niesamowicie zszarganych nerwach. Alma wciąż stara się zachować spokój, uśmiecha się miło i nonszalancko zakłada nogę na nogę. Dwa różne obrazy, oddzielone od siebie czterdziestoma centymetrami podłogi i dwoma podłokietnikami foteli.
— To widzę, że to jeszcze całkiem świeża sprawa — harpia mierzy ich oceniającym wzrokiem od stóp do głów — ale jesteście jeszcze młodzi. Dla was dwa lata to jak dla nas dwadzieścia! — Szczerzy do nich swoje zęby, a Vex naprawdę bardzo stara się doszukać w nich uśmiechu. — To teraz, po tym krótkim wstępie… w którym, mam nadzieję, że trochę się rozgrzaliśmy i poznaliśmy, a już szczególnie ja was, przejdziemy do konkretów. — Na podkreślenie swoich słów, dwa razy pstryka długopisem i przewraca stronę w swoim zeszycie.
Vex wbija w terapuetkę spojrzenie pełne… desperackiej chęci ucieczki, kompletnej frustracji i poddania się, ona odwzajemnia się przesiąkniętym ciekawością spojrzeniem. To dopiero wstęp, a ono już ma dość, tak bardzo dość, że naprawdę zaczyna rozważać wyskoczenie przez zakurzone, pokryte zaciekami okno.
♡
[4039 słów: Vex otrzymuje 40+20 PD]
[4039 słów: Vex otrzymuje 40+20 PD]
Po niesamowicie niezręcznej pierwszej serii pytań, przychodzi kolej na następną. W przeciwieństwie do półbogów, terapeutka zdecydowanie jest w swoim żywiole.
Kiedy zaczyna poruszać jeszcze bardziej niezręczne i dużo bardziej osobiste pytania, Vex i Alma muszą podjąć decyzję, jak chcą z tego wybrnąć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz