niedziela, 30 marca 2025

Od Dantego — „Aiming at my head"

Zrobiło mi się ciemno przed oczami. W pierwszej chwili pomyślałem, że umieram. Że właśnie jedną nogą jestem na tamtym świecie. Że już nigdy nie obudzę się w swoim wygodnym łóżku. Było tyle rzeczy, które jeszcze chciałem zrobić, ale jednocześnie marzyłem o tym, by zniknąć. Uśmiechnąłem się na tę myśl. Mogłem wyparować. Nie istnieć.
I wtedy poczułem piekący ból, który powędrował na całą moją twarz. Otworzyłem oczy i jęknąłem głośno, boleśnie, bo nie myślałem, że mogę zostać tak potraktowany. Czerwony ślad nie zejdzie przez najbliższe kilka dni. Będę musiał to czymś zapudrować; a przez to, że byłem dosyć blady, to nie posiadałem tak mocno kryjących korektorów czy podkładów.
Przewróciłem się na bok i zacząłem kaszleć. Nie czułem się, jakbym żył. Suchość w moim gardle była na tyle uciążliwa, że nie potrafiłem oddychać. Nie kontrolowałem siebie. Myślałem, że ktoś wsypał mi do ust piach i nie pozwalał tego wypluć.
— No, już, już — usłyszałem cyniczny głos. — Znowu przesadziłeś. — Czyjaś duża dłoń zacisnęła się na moim ramieniu, kiedy próbowałem podnieść się do siadu. Leżałem na brudnej podłodze, cholera, moje ubrania będą śmierdzieć.
Zachwiałem się, ale zaraz odzyskałem świeżość umysłu (pozornie, próbowałem udawać silnego). Usiadłem po turecku, wziąłem kilka głębszych wdechów i spojrzałem na mężczyznę, który kucał tuż obok mnie. Jego długie, ciemne włosy opadały na czoło, zasłaniając oczy, przez co z przerażeniem pomyślałem, że rozmawiam z jakimś duchem.
— Co mi dałeś? — zapytałem, oskarżycielsko, bo nie było nawet takiej możliwości, bym sam wziął tak mocną substancję. Miałem swoje doświadczenie, przecież nie odcięłoby mnie tak szybko.
— Ja? — prychnął i odgarnął ciemne włosy. Wcisnął ciemne kosmyki za ucho, przez co mogłem teraz patrzeć mężczyźnie w oczy. Miał niesamowicie rozszerzone źrenice. Jak monety.
— A kto? — Chwyciłem się jego ramienia, by dźwignąć się na proste nogi. Zakręciło mi się w głowie od razu, jak tylko odzyskałem pion. Dawno nie czułem się aż tak źle.
— To był twój pomysł. — Wzruszył ramionami. — Już nie pamiętasz?
Zacisnąłem zęby. Nie wierzyłem w to. Nawet nie wiedziałem, jak się nazywa i to nie dlatego, że zapominam imion, ale dlatego, że mi się nie przedstawił. Był dla mnie obcym facetem, takim samym, jak inni, którzy teraz zajmowali parkiet, bo poleciała jedna z tych piosenek.
Poprawiłem pogniecione ubrania, przeczesałem palcami włosy i odwróciłem się na pięcie. Nie odezwałem się już słowem do obcego mężczyzny, tylko odszedłem w swoją stronę, prosząc w myślach, by nie zaczął mnie śledzić; ale przez cały czas czułem na sobie ten zażarty wzrok. Jakbym był zwierzęciem, jakąś antylopą, obserwowaną przez wygłodniałego lwa.
Przełknąłem ślinę, poprawiłem ściskający gardło choker i usiadłem przy pierwszym lepszym stoliku. Jedyne wolne miejsce.
— Co tam? — zagaiłem do dwóch obcych kobiet. Patrzyły na mnie takim wzrokiem, jakbym właśnie planował zrobić im krzywdę.
Poprawiłem się na krześle, zarzuciłem nogę na nogę i przetarłem dłonią spocone czoło. Może przerażał ich mój wzrok? Pewnie dalej miałem rozszerzone źrenice, jak obrzydliwy ćpun. Nie, żebym takim nie był. Zapewne byłem.
Chrząknąłem, kiedy nie odpowiedziały i się rozejrzałem, sprawdzając, czy tamten facet nie postanowił mnie śledzić; ale pewnie już to zrobił i siedział gdzieś w pobliżu, czekając, aż wstanę.
— Ładna sukienka — powiedziałem, uśmiechając się delikatnie. — Gdzie kupiłaś?
— W sklepie — odpowiedziała niechętnie, ale zaraz przestała tak spinać ramiona. Rozluźniła się szybciej niż jej koleżanka. — Zawsze się tak przysiadasz do obcych ludzi?
Zaśmiałem się nerwowo, bo zazwyczaj nie robię tego bez uprzedzenia. Staram się pytać, czy miejsce jest wolne i czy mogę się dosiąść. To była sytuacja kryzysowa. Gdyby nie ten obcy oblech, najpewniej dałbym im spokój i nawet nie pomyślał, by akurat im zawracać tego wieczora dupę.
— Szukałem znajomych — skłamałem, znowu pocierając dłonią czoło. Pociłem się tutaj bardziej niż zazwyczaj. Czułem się przez to brudny, a nie mogłem wstać i pójść do łazienki. Zapewne spotkałbym tam jego.
— Akurat miałyśmy wychodzić, prawda, Holly? — Spojrzała na koleżankę, która tylko pokiwała głową. Unikała mojego wzroku.
Krople potu zaczynały ściekać po moim ramieniu. Czułem, jak ze mnie leci, jakbym przed chwilą wyszedł spod prysznica.
Uśmiechnąłem się słabo, naprawdę słabo i rozłożyłem ręce w geście rezygnacji. Chciałbym je jakoś zatrzymać bez robienia scen, ale chyba było to niemożliwe.
— No… — zaśmiałem się niezręcznie. — Ale przecież jeszcze wczesna godzina.
Kobieta wyciągnęła telefon, spojrzała na wyświetlacz i westchnęła. Najwidoczniej to ja nie miałem poczucia czasu; albo też je straciłem w momencie, kiedy całowałem się z brudną podłogą.
— Jest druga w nocy.
— Och.
— Wybacz. — Zaczęła się podnosić, ale wtedy impulsywnie złapałem ją za nadgarstek. Kobieta drgnęła, wystraszona i otwierała usta, by zacząć krzyczeć. Przycisnąłem palec wskazujący do ust, prosząc, aby się z tym powstrzymała.
— Poczekaj, poczekaj. — Próbowałem je zatrzymać, ale wszystkie moje próby były nadaremne. — Postawię wam drinka, okej?
Wtedy wyrwała swoją rękę, bo głupi musiałem poluzować ucisk. Złapała swoją koleżanką i odbiegła od stolika, pozostawiając po sobie tylko cichnący w tłumie stukot szpilek oraz puste szklanki, z których nie mogłem nawet wygrzebać choć jednego łyka.
 
Poszedłem do łazienki. Nie wytrzymałbym minuty dłużej z poczuciem, że właśnie pocę się jak świnia i nawet nie poprawię swojego zapachu perfumami. Przecież mogłem śmierdzieć i nie zwrócić na to uwagi, bo za wszelką cenę starałem się uniknąć tamtego faceta. Tragedia.
Stanąłem przed lustrem i wygrzebałem z torebki mały flakonik z ulubionymi perfumami. Na całe szczęście byłem sam, co w sumie nie zdarzało się zbyt często, bo klub dalej był obładowany ludźmi.
Spryskałem się kilka razy po szyi, rękach oraz klatce piersiowej. Kiedy poczułem przyjemny, kokosowy zapach, od razu zaznałem spokoju. Teraz nie ma opcji, że będę śmierdzieć. Nie ma opcji, że ktokolwiek poczuje ode mnie jakąkolwiek nieprzyjemną woń.
Pochowałem do torebki wszystkie rzeczy, które zdążyłem powyjmować, jakbym był u siebie w domu i kiedy się odwróciłem zobaczyłem tego faceta. Ciemne włosy miał już ładnie ułożone i żaden kosmyk nie zasłaniał jego oczu.
— Czego chcesz? — syknąłem. — Nic nie mam, rozumiesz? Nie dam ci niczego, bo tego nie mam.
Podszedł bliżej. Niebezpiecznie blisko. Chciałem się wycofać, ale nie miałem dokąd uciec.
— Chciałem tylko porozmawiać.
— O, świetnie, a tak się składa, że ja nie. — Uśmiechnąłem się krzywo i próbowałem go wyminąć, ale wtedy złapał mnie za ramię. — Puszczaj.
— Posłuchaj…
— Nie będę niczego słuchać.
— Nie chciałbyś wyjść na kawę?
— Co?
Uśmiech od razu zszedł z mojej twarzy, bo to nie było coś, czego się spodziewałem. Na pewno nie od niego.
Mężczyzna patrzył na mnie w taki sposób, jakby miał zaraz zapaść się pod ziemię z zażenowania, a ja, nie wiedząc co powiedzieć, próbowałem wykombinować, jak mogę wyjść z łazienki. W końcu staliśmy przy lustrach, plecami naciskałem na umywalki, a on stał niebezpiecznie blisko ściany, przez co jedynym wyjściem było przeciśnięcie mu się między nogami. Żałosne.
— Wiesz co, mhm, pewnie. Nie ma problemu. Podaj swój numer.
Poddałem się i wziąłem od niego ciąg cyfr, którego nigdy do niczego nie wykorzystam, bo nie odbiorę żadnego telefonu oraz nie odpiszę na żadnego smsa.
Dopiero wtedy dał mi spokój i pozwolił wyjść z łazienki. Spociłem się na nowo, a chwilę temu poprawiałem cały swój wygląd, by jeszcze jakoś wyglądać. Może tak naprawdę nienawidzę mężczyzn. Zawsze wszystko psują.
I on. On też wszystko psuje. Ten pierdolony, skrzydlaty koń, który znowu na mnie patrzył.

──── 
 [1155 słów: Dante otrzymuje 11 Punktów Doświadczenia]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz