ZIMA
W głowie Ricky’ego został odznaczony punkt “Kuźma”. Następne punkty na liście, każdy zapisany mniej wyraźnie od poprzedniego i innym narzędziem prezentowały się następująco: torba chłodząca, pęseta, skalpel (z dopiskiem “scyzoryk - ten czerwony - jeśli nie znajdziesz skalpela”), bluza, bla bla bla… a na końcu zakreślone parę razy różnymi kolorami “KASK” i “LATARKA!!”.
Młody chemik wyciągnął swój plecak spod łóżka. Coś z niego wyciekało. Powąchał, potarł dłonią - nie oparzył się ani nie zemdlał, wytarł więc wilgoć z podłogi stertą brudnych skarpetek (przed wyruszeniem odda je do prania, oby…). Chciał wytrząsnąć zawartość na łóżko, ale zobaczył, że w środku jest biografia Marii Skłodowskiej-Curie, więc przejrzał, co ma w plecaku. Parę rzeczy wrzucił do szuflady, parę z niej wyciągnął. Znalazł skalpel, ale scyzoryk też wziął. Na wszelki wypadek. Wybór padł na bluzę z napisem “In lab, it’s called chemistry. In garage it’s called felony”. Przynajmniej kiedyś ten napis tak wyglądał, obecnie wszystkie słowa były pokryte plamami albo wypalone. Jedyne, co dało się jeszcze odczytać to “chemistry felony”. Może wziąć drugą?
Upewnił się, że na wierzchu plecaka jest kask i latarka czołowa. Po chwili namysłu, wyjął je lekko drżącą ręką i założył od razu na głowę. Zapiął ciasno pod szyją pasek kasku, nie chciał dopuścić do możliwości poluzowania go. W puste miejsce wrzucił zwój liny, upewnił się wcześniej, że nie była przetarta ani nadpalona ani nic w ogóle, nic absolutnie, wszystko było z nią w porządku. Tak samo milion razy sprawdził, czy latarka ma baterie i zabrał z sześć zapasowych. Na ten szlachetny cel poświęciły się budziki kolegów z baraku. Cóż, i tak nie musieli ich używać - Ricky zawsze znajdował sposób, żeby rano skutecznie ich obudzić. Kask został przetestowany, a także dla bezpieczeństwa każde zadrapanie zostało obklejone plasterkami. Choć było ich wiele - w kotki, pierwiastki, nawet jeden z Walterem Whitem - chłopak używał ich w takiej ilości, że dokończył robotę za pomocą taśmy klejącej. Pierwotny, zielony plastik zniknął pod przynajmniej na centymetr grubą warstwą ochronną.
Zarzucił plecak na ramię - nie ma co się dłużej ociągać - choć z żalem patrzył na swoje łóżko (i książkę na nim), kiedy wychodził.
Kuźma czekała w pobliżu baraku. Spojrzała na Rickiego i uniosła brwi.
— Czemu masz na sobie takie dziwne szelki?
— A czemu ty nie? Nie martw się, wziąłem dla ciebie też, na wszelki wypadek.
Kuźma miała wiele pytań, ale Ricky jeszcze nie skończył mówić.
— Jeśli wyruszymy zaraz, powinniśmy tam dotrzeć za około pół godziny. Po drodze możemy wziąć sok i kanapki z stołówki. Lubisz pomarańczowy? A może jabłkowy? Ja najbardziej lubię wieloowocowy.
— A gdzie wyruszymy? Nic mi nie wytłumaczyłeś, tylko bardziej mieszasz! Chyba lepiej poradziłbyś sobie w pojedynkę, skoro nie potrafisz jasno przedstawić czego ode mnie chcesz!
Ricky zmieszał się i zaciął. Był to jeden z naprawdę nielicznych momentów kiedy nie wiedział co powiedzieć. Bardziej nie chciał tłumaczyć, dlaczego chciał, żeby Kuźma z nim poszła i miał nadzieję że nie będzie musiał tego robić, jak sama zobaczy, o co chodzi na miejscu.
— Czy może być to niespodzianka?
Kuźma?
───
[487 słów: Ricky otrzymuje 4 Punkty Doświadczenia]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz