sobota, 22 marca 2025

Od Havu — „Rumour has it" — część 2 [Walentynki]

Zawartość listu:
„Ty również uważasz walentynki za beznadziejny, kiczowaty zwyczaj? Świetnie się składa!
Poszukuję dwójki chętnych, którzy skłonni są pomóc mi zniszczyć ten dzień choć jednej obrzydliwie w sobie zakochanej parze. A może odznaczacie się talentem większym niż przypuszczam i Wasza praca pozwoli na zebranie jeszcze większych plonów?
Na odwrocie tego listu znajdziecie dane rezerwacji do luksusowej restauracji, gdzie, przy pobliskim stole, wraz z dwoma innymi zaprzyjaźnionymi parami zasiądą wasze główne cele. Szepczcie w odpowiednie uszy, przekazujcie odpowiednie wiadomości i z odpowiednią finezją przekręcajcie prawdę.
Pamiętajcie, plotka jest jak płomień — czasem wystarczy mała iskra, by po chwili wszystkich pochłonęło morze ognia. Ale nie dajcie płomieniom się sparzyć, ponieważ konsekwencje mogą być srogie. Jeśli jednak odniesiecie sukces, sprawię, że Wasze imiona znajdą się na wszystkich językach i trafią we wszystkie uszy!
Fama”.
Nie był dobrym aktorem. Właściwie, to nigdy nie przypuszczał, że kiedykolwiek będzie musiał odgrywać scenki w miejscu publicznym i udawać kogoś, kim nie jest. Czuł się w tym położeniu bardzo niekomfortowo — przez wrzaski, kilka par oczu skierowało się prosto na jego osobę, obserwując każdy, nawet najmniejszy ruch.
Ktoś szepnął: „ale jaja!”, ktoś inny obmacywał się po kieszeniach garniturowych spodni i marynarki w poszukiwaniu telefonu. Ktoś głośno się zaśmiał, ktoś chrząknął, a inni, siedzący w odległych częściach restauracji nawet nie zwrócili uwagi na całe zajście, zbyt zajęci swoim jedzeniem.
Odchrząknął, by pozbyć się narastającej suchości w gardle i kontynuował, to co już zaczął:
— Gdybym wiedział… gdybym tylko wiedział, to wolałbym cię nigdy nie poznać! — jęknął przeraźliwie łamiącym się głosem. Wszystko, co wygadywał, brzmiało teraz prawdziwie, jakby opisywane przez Havu sytuacje naprawdę miały miejsce w przeszłości. — Po co ci kobieta?! Pedał zawsze będzie wyglądać na pedała!
Tak naprawdę nie wiedział, dlaczego powiedział to akurat w taki sposób, ale nie był już w stanie wymyślić niczego innego. Patrzył z grymasem na obcego mężczyznę, który poruszał się coraz bardziej niespokojnie na dużej, skórzanej kanapie. Aleks poprawił kilkukrotnie krawat, odpiął jeden guzik koszuli, a później zaczął szukać po kieszeniach pudełka z papierosami, zapewne po to, by móc wstać od stołu.
Siedząca obok kobieta siedziała z przyciśniętą dłonią do ust. W oczach Marii można było zauważyć zbierające się łzy, których nie miał kto otrzeć, bo reszta grupy była zajęcia procesowaniem słów, które wykrzyczał do nich Havu.
— To wszystko nie ma sensu — załkała, pociągając nosem. Makijaż spłynął kobiecie po policzkach czarnymi smugami. — Powiedz mi prawdę… — prosiła, ale mężczyzna, do którego mówiła, nie zareagował. Siedział z zaciśniętymi w wąską rurkę ustami, wpatrując się w jakiś punkt przed sobą. Nie reagował nawet wtedy, kiedy Maria delikatnie ścisnęła jego kolano, a później próbowała dotknąć również dłoni.
Havu uśmiechnął się głupio, nie wiedząc, czy powinien kontynuować tę scenę, czy powinien odpuścić i wrócić do swojego stolika. Sześcioosobowa grupa przypominała teraz dużą rodzinę, która właśnie wróciła z czyjegoś pogrzebu: ponure miny, łzy w oczach i rozmazane makijaże u kobiet tworzyły obraz nędzy oraz rozpaczy.
Jedna z kobiet wyciągnęła po cichu telefon, przejrzała się w odbiciu i poprawiła zniszczony makijaż. Nie widzia, żeby odzywała się wcześniej, czy to z szoku, czy z zażenowania. Na jej młodej, umalowanej twarzy malował się wyraz, którego nie potrafił odczytać; właśnie przez to, postanowił zwolnić i wycofał się z kolejnymi oskarżeniami. Wśród ich grupki działo się coś, o czym nie wiedzą oni oraz zapewne nawet bogini, która zleciła im tę paradę.
— Chyba musimy sobie coś wyjaśnić — odezwał się dotąd siedzący w ciszy mężczyzna. Ze smutkiem obejrzał się na swoją partnerkę, tę, która przed chwilą poprawiała rozmazane kreski i pudrowała nos, jakby wciąż było jej za mało kosmetyków. — Brooke…
Migdałowe oczy oderwały się od telefonu, którym kobieta najwyraźniej próbowała odwrócić swoją uwagę od tego cyrku. Patrzyła teraz ze spokojem młodemu mężczyźnie w oczy. Poprawiwszy pogniecioną spódnice, chwyciła jego rękę.
— O co chodzi? — zapytała, zaciskając krótkie palce na dużej dłoni. — Masz coś z tym wspólnego?
Callum, bo tak nazywał się ostatni z trójki mężczyzn, zawiesił smutno głowę. Przypominał zwierzaka, który zniszczył swojemu właścicielowi drogie sprzęty i teraz musiał przyznać się do winy.
— Wychodzi na to, że nie byłem jedyny.
Nie musiał nawet patrzeć na Aleksa, bo ten od razu poczerwieniał na twarzy. Złość mieszała się teraz z zawstydzeniem, niepewnością oraz niechęcią do kontynuowania tej rozmowy. Havu patrzył na tę scenę z zażenowaniem, chcąc odsunąć się na bok, ale zamiast tego złapał kieliszek szampana, który niósł na tacce przechodzący kelner. Skinął głową z podziękowaniem, chociaż napój nie był dla niego. Pracownik tylko odwrócił się, zlustrował rudowłosego wzrokiem i odszedł, zbyt skonsternowany, aby coś powiedzieć.
— Nie wiem o czym mówisz — wysilił się na jakiekolwiek słowa. Callum wciąż siedział ze zwieszoną głową, ciężko wzdychając, a Brooke, jego partnerka, robiła teraz za pocieszyciela. — Pamiętam, jak polecieliśmy na wspólne wakacje — zaczął, z widocznym trudem. — Byłem wtedy tylko ty i ja. Nikt więcej. — Poprawił zsuwające się okulary. — To, co razem przeżyliśmy, nie było fikcją, Aleks. Nie musisz dłużej udawać.
Callum uśmiechnął się słabo do mężczyzny, swojego byłego kochanka, który zaczerwienił się jeszcze bardziej (o ile to możliwe).
— Daj mi spokój — prychnął, odwracając wzrok.
Każde kolejne słowo z ust Calluma przywoływało zakopane w pamięci wspomnienia. Wakacje, Grecja, wspólne kąpiele w basenie morza śródziemnomorskiego. Okłamywał nie tylko siebie, ale także innych, bo związał się z Marią tylko po to, aby ukryć swoje prawdziwe ja.
Callum nie chciał odpuścić, dopowiadając kolejne historie, których z bólem musiał wysłuchiwać Havu; bo zrobiło się to na tyle ciekawe, że nie mógł ot tak wrócić do swojego stolika.
— Aleks, co to ma znaczyć?! — pisnęła, siedząca obok mężczyzny Maria. Chwyciła swojego partnera za rękę i delikatnie nią potrząsnęła. — Kochanie?
Ten jednak nie odważył się na żadne słowa, zaciskając zęby. Skronie mu pulsowały, tak samo, jak policzki, a ramiona widocznie się napięły. Przyjął pozycję obronną, ale jednocześnie taką, z której mógłby z łatwością zaatakować potencjalnego napastnika.
Maria przestała siłować się z kochankiem i załkała, nie otrzymując żadnego pocieszenia, bo Aleks był zbyt zajęty przetrawieniem słów, które rzucił mu w twarz Callum.
— Callum, ja też mam ci coś do powiedzenia — ciszę przerwała Brooke. — Ja i Emily…
Dłonią powędrowała na odsłonięte udo innej kobiety. Blondynka zaczerwieniła się i delikatnie uśmiechnęła, uciekając wzrokiem od Kennetha, bo to z nim tutaj przyszła.
Brooke wydawała się najmniej zażenowana całą sytuacją — ze spokojem gładziła kciukiem gładką skórę partnerki i nie przejmowała się tym, co zaszło między Callumem a Aleksem.
— Kiedy pojechaliśmy na święta do Szwajcarii, to ja i Emily, cóż… — Zawiesiła się, nie wiedząc, od której strony powinna wziąć się za tłumaczenie. — Już wtedy byłyśmy parą.
Callum pokiwał powolnie głową, wzdychając, a Kenneth złapał się za głowę, bo jako jedyny z całej szóstki nie miał nic do powiedzenia. Został oszukany tego wieczora kilkukrotnie. W ustach miał już tylko Saharę, której nie zwilżało nawet wino, stojące na ich dużym stole.
— Przepraszam, Kenneth. — Emily przysunęła się do swojej prawdziwej drugiej połówki, zostawiając mężczyznę samego w kącie kanapy. — Powinnam była ci powiedzieć o tym wszystkim wcześniej.
— Zdradziłaś mnie — sapnął, załamany. Dłonie przyciskał do skroni, starając się uspokoić szalejące w piersi serce. — Dlaczego?
— Moja matka zawsze chciała, bym wyszła za mąż. Nie akceptowała mojej… inności — mruknęła. — Sprawiłam ci dużo przykrości. Przepraszam.
To, co mówiła, było szczere, przepełnione bólem oraz wstydem. Była już dorosłą kobietą, a zachowała się dziecinnie i niedorzecznie. Zdradzając Kennetha, nie rozwiązała problemu z matką, bo ta wciąż nie akceptowała córki. Nie mogła nawet przedstawić rodzicielce Brooke.
Kenneth wstał, nie mogąc wytrzymać w tym towarzystwie, narzucił na ramię marynarkę i wyszedł. Nie obejrzał się ani razu, zostawiając w tyle pozostałą piątkę.
Brooke pocieszała Emily, szepcząc kobiecie do ucha coś, czego już nie można było usłyszeć. Maria za to wciąż płakała, starając się zwrócić na siebie uwagę wszystkich, ale przecież nie była bez winy — w domu czekała na nią siostra bliźniaczką, z którą wspólnie oszukiwała mężczyzn.
Czerwony jak burak Aleks siedział w ciszy, ze skrzyżowanymi rękoma na piersi, nie chcąc rozmawiać z Callumem, który najwyraźniej nie potrafił tego uszanować, bo wciąż coś do niego mówił. Liczył, że wrócą do siebie i ich związek na nowo stanie się rzeczywistością, a nie tylko marnym, krótkim snem.
Havu odwrócił się do Judasa, który chyba już trzeci raz w przeciągu pół godziny wyszedł na papierosa i wrócił. Smród dymu był na tyle wyczuwalny, że rudowłosy nie mógł ukryć grymasu i momentalnie tego pożałował, gdy syn Formido zaczął wypytywać, czy coś się stało.
— Następnym razem się nie zgodzę — powiedział, usiadłszy do stolika. Poprawił pognieciony obrus, krzywo ułożone sztućce, chyba z nerwów, bo nigdy nie zwraca uwagi na takie szczegóły i kiedy skończył, spojrzał na niedojedzonego homara.
— Chyba będziesz musiał.
Uśmiechał się w głupi, denerwujący sposób, na co Havu mógł tylko westchnąć i dokończyć jedzenie, nim wystygnie. Czasem spoglądał w stronę dużego stolika, przy którym wcześniej siedziała sześcioosobowa grupa; nawet po takiej kłótni siedzieli na jednej kanapie, pewnie, dlatego że nakupowali za dużo jedzenia i szkoda byłoby to marnować.
Ukroił kawałek białego mięsa, które w smaku przypominało krewetki, ale trochę zbyt słone i kwaśne jednocześnie. Chociaż nie był fanem owoców morza (pomijając wspomniane małe skorupiaki), to smakowało mu to bardziej, niż się spodziewał; głupio było jednak przyznać to Judasowi, bo za wszelką cenę próbował ignorować te niebieskie, wpatrujące się w jego twarz, oczy.
— To rozumiem, że możemy już iść? — zapytał, odkładając widelec na bok. Zrobili to, co mieli zrobić i zapowiadało się, że mógłby się w końcu uwolnić.
— Poczekaj chwilę.
— Co znowu? — jęknął, zrezygnowany.
Zmęczenie zaczynało go dobijać i nie miał nawet siły, by zaprotestować, kiedy Judas kazał mu siedzieć na dupie i się nie ruszać. Czekali na coś, co miało zaraz przyjść; i kiedy kelner położył im na stolik po kokilce wypełnionej słodkim francuskim deserem, nawet nie pomyślał o wyjściu.
— To też jadłeś codziennie w domu? — zadrwił, przebijając się łyżeczką przez karmelizowany cukier.
— Przecież to nie jest nawet wykwintny deser. — Widocznie się obruszył, kiedy Havu zaczął wytykać mu wcześniejsze komentarze, dotyczące homara.
— Aha, to co takiego wykwintnego w domu jadłeś na deser? — Skosztował słodkości. Chyba jeszcze nigdy nie było dane mu spróbować crème brûlée.
— Pączki.
Havu uniósł brwi, spojrzał na swój deser, a później na Judasa.
— To nazywasz wykwintnym?
— To były specjalne pączki.
— Przestań wymyślać. — Przewrócił oczami. — Skończ to jeść lepiej.
Całe szczęście słodki krem jadło się z łatwością i szybkością, więc po niecałych dwóch minutach Havu mógł tylko wygrzebywać resztki słodyczy z kokilki. Zbyt zajęty dojedzeniem do końca (wylizaniem, można powiedzieć) deseru nie zwrócił uwagi, jak Judas się do niego niebezpiecznie przybliżył. Dopiero poczuwszy na swoich policzkach powiew wiatru, a do nosa dotarł śmierdzący zapach papierosów, zrozumiał, że ktoś znalazł się przesadnie blisko jego twarzy.
— Co ty… — Nie dokończył, bo Judas bez pytania dotknął kącika ust Havu i starł kciukiem trochę kremu, którym się ubrudził.
— Ubrudziłeś się — powiedział tylko, uśmiechając się niewinnie, jakby wcale nie zrobił czegoś, za co mógłby dostać albo w mordę, albo kopa w jaja.
Syn Morsa zbyt zszokowany tym, co się właśnie stało, nic nie powiedział. Zawiesił się nad pustym naczyniem i ostrożnie odłożył łyżeczką, którą wciąż próbował znaleźć resztki słodkiego kremu.
— Zabiję cię za to — wydusił, czerwieniąc się na nosie i policzkach. — Przysięgam, jak stąd wyjdę, to cię zamorduję.
— Już byś to zrobił.
— Pierdol się — warknął, odwracając wzrok. Momentalnie atmosfera zrobiła się ciężka, jakby ktoś włączył ogrzewanie na najwyższy poziom i nie chciał wyłączyć palących grzejników. — Płać za to, Panie bogaty i stąd wychodzimy.

 ♡ 
[1711 słów: Havu otrzymuje 17+20 PD]
Gej na geju i gejem pogania...
Paczka znajomych prawdopodobnie już nigdy nie będzie tak zżyta, jak dotychczas, ale być może przynajmniej nauczą się szczerości. Kto wie, może Havu i Judas pewnego pięknego dnia może nauczą się rozmawiać o swoich uczuciach... A tymczasem z restauracji wychodzą bogatsi o nową anegdotkę do opowiadania innym i dobrą sławę, którą szerzyć zaczęła sama bogini plotek, zachwycona tą walentynkową telenowelą.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz