Nieważne, jak bardzo dziecinnie teraz brzmiał i wyglądał, to nie chciał z nim rozmawiać. Nie chciał też się powtarzać, kiedy siedział na nie swoim miejscu i wpatrywał się tępo w pustą drogę. Nie chciał też dłużej patrzeć na wyższego mężczyznę, który skołowany nie wie, co powinien zrobić i czy w ogóle wypada cokolwiek powiedzieć.
Postukał palcami o kierownicę i przełknął ślinę, której nazbierał w ustach tyle, że mogłoby to stanowić połowę zalecanej ilości wypijanych płynów. Westchnął głośno poirytowany, godząc się w myślach z faktem, że, niestety, będzie musiał się powtórzyć; i kiedy otwierał usta, z wyraźnym skrzywieniem, Judas w końcu zebrał się w sobie, by usiąść na miejscu pasażera.
Kątem oka widział, że mężczyzna chce coś powiedzieć. Najpewniej zapytać się, dlaczego zajął jego miejsce i dlaczego trzyma jego kierownicę. Nigdy przecież nie widział, by prowadził jakikolwiek pojazd i żeby kiedykolwiek wspominał, chociażby o prawie jazdy. Sam nie czuł się komfortowo w tym położeniu, ale nie wyobrażał sobie stania ani minuty dłużej w dziczy, na poboczu przy drodze, po której nic nie jeździ.
— Tak, umiem prowadzić samochód — bąknął tylko, wyprzedzając spodziewane pytania Judasa i bez słowa ruszył z nadzieją, że się rozbiją na pierwszym lepszym zakręcie i nie będzie musiał myśleć o tamtym wieczorze. Najchętniej zniknąłby z tego świata, zasnął, jak zwierzęta przed zimą i udawał, że się nic nie stało; nie był jednak głupi i był już na tyle dorosły, aby wiedzieć, że takich rzeczy się nie zapomina. I nie zapomni o tym żaden z nich, a najbardziej udupiony był teraz on sam.
Przez całą drogę czuł na sobie natrętny, nieznośny wzrok, którego nie mógł się pozbyć, bo z własnej woli wziął się za prowadzenie pojazdu, którego nie prowadził od lat, przez to, że był zbyt biedny, aby kupić sobie swój własny. Podgłaśnianie muzyki na nic się nie zdawało, bo ilekroć próbował coś podgłaśniać, to Judas irytująco wszystko przyciszał. Musiał siedzieć z nim w ciasnej puszce i udawać, że wszystko jest w jak najlepszym porządku wszechświata.
Dojechanie do domu kosztowało go wiele cierpliwości i nerwów, które kotłowały się w nim, jak wrząca woda w garnku. To, ile razy Judas próbował nawiązać kontakt, pytając o bezsensowne rzeczy albo próbując wrócić do urwanego w bezczelny sposób tematu, nie mieściło się w głowie.
Pozwolił sobie podjechać pod budynek, w którym mieściło się jego mieszkanie. Nie musiał pytać, uznał, że mężczyzna i tak by się na to zgodził.
— Cześć — rzucił niedbale, kiedy wysiadł i zaczerpnął świeżego (tak trochę, bo smród spalin nie należał do najprzyjemniejszych zapachów) powietrza.
Nie odwrócił się już więcej, ale wiedział, że mężczyzna wciąż na niego patrzy, właściwie, odprowadza go wzrokiem do drzwi wejściowych i być może nawet do mieszkania, czego przecież nie mógł już widzieć.
WIOSNA
Nie pamięta, kiedy ostatni raz robił dla kogoś prezent. Szczególnie taki personalny, idealnie dobrany i tworzony z czystej dobroci serca. Każda myśl, że mogłoby coś nie wyjść powodowała stres, co ciągnęło za sobą nieznośne ściskanie żołądka, drżenie dłoni i strużki potu, spływającego po czole.
Większość decyzji podejmował sam bądź po konsultacjach z Mią, która była zbyt oczarowana pomysłem, by nie zostać pomocniczką numer jeden. Kobieta wygrzebała nawet stronę, gdzie ludzie zajmowali się tworzeniem personalnych winyli i rozkazała Havu wybierać coś stamtąd. Zrobiła jeszcze dokładny kosztorys, bo z jakiegoś powodu Mia bardzo lubiła bawić się cyferkami i przeliczać nieznaczące wartości.
— Można nawet wybrać okładkę — mówiła, kiedy siedząc na podłodze w salonie u rudowłosego z laptopem na kolanach, przeglądając stronę ze wspomnianymi winylami.
Havu mruknął coś w odpowiedzi zbyt zajęty grzebaniem po internecie w poszukiwaniu czegoś jeszcze. Urządzenie, z którego korzystał wyglądało, jakby miało zaraz umrzeć, bo nie wyłączał sprzętu od dobrych kilkunastu godzin.
— Co jak się to nie spodoba? — zagaiła Mia, zadając specjalnie takie pytanie, przez które Havu momentalnie zwróci na nią uwagę; bo nie odzywał się do niej od godziny i zaczynało ją to drażnić.
— To będzie musiało — odpowiedział, unosząc wzrok znad ekranu laptopa i uśmiechnął się do kobiety. Ta patrzyła na niego z rozbawionym wyrazem twarzy, pokręciła głową i wróciła do poszukiwań.
— W skali od jeden do dziesięć jak bardzo jesteś z tym w dupie?
— Z czym?
— Nie mówię o prezencie — poprawiła się, spoglądając na klatkę ze szczurami, które akurat położyły się do spania na hamakach.
— To jedenaście.
Mia nic nie powiedziała, uśmiechając się jedyne współczująco do siedzącego na kanapie Havu. Mogła się tego spodziewać po tym, jak rudowłosy pewnego dnia złapał ją w pokoju socjalnym w pracy i zaczął opowiadać o prezencie na urodziny dla kogoś, nieważne, dla kogo i prosił, by pomogła mu coś wybrać.
— W takim razie musi to być coś wyjątkowego.
Przez cały wieczór i pół nocy wspólnie wybierali ten jeden, szczególny prezent, na który Havu wydał o wiele za dużo pieniędzy. Nie był na tyle bogaty, by kupować coś lepszego, wartościowszego, ale wciąż bardzo się nad tym napracował. Właściwie proces wybierania, decydowania między jednym a drugim, spędzał mu sen z powiek i wyciskał całą wodę z organizmu, bo nigdy się wcześniej tak nie spocił, jak tego dnia.
Mistrzem pakowania prezentów nie był, ale zrobił wszystko, co mógł: kupił ładne, czerwone opakowanie, które obwiązał pasującą, jedwabną wstążeczką. Zażenował się samym sobą, kiedy wszystko przygotował, bo kolejny raz pomyślał, że jest w niesamowicie głębokiej dupie. Tak głębokiej, że mógłby dokopać się do wnętrza Ziemi.
Nie zadzwonił, bo już zbyt zestresowany siedział od samego rana. Jakieś milion różnych myśli urządzało sobie w jego głowie wyścigi i nie pozwalały funkcjonować normalnie; bo Havu zapomniał nawet wrzucić do wrzątku torebki z herbatą i wypił później ciepłą wodę, zapomniał także o grzankach, które robił sobie na patelni, więc musiał czyścić wszystko ze spalenizny o godzinie dziewiątej trzydzieści. Zrobił dzisiaj tyle głupich, niedorzecznych rzeczy, że brakłoby na to słów.
Przyjdź do mnie o 19
Napisał tylko tyle i obawiał się, że zaraz zostanie zasypany pytaniami po co albo dlaczego, ale po niecałej pół godzinie odczytał bardzo radosną wiadomość, gdzie Judas wyraził zgodę (właściwie, to brzmiał jak najszczęśliwsze dziecko na świece), żeby przyjść dzisiaj do niego do domu.
I kiedy miał to załatwione, mógł tylko czekać, stukać palcami o kuchenny blat, później leżeć na kanapie oraz na łóżku; bo nie znalazł dla siebie żadnego miejsca, gdzie poczułby się spokojny. Szalejące w piersi serce w niczym nie pomagało, a to wszystko za sprawą głupiego prezentu, na którym bardzo mu zależało, by okazał się trafiony.
Dzwonek do drzwi wystraszył rudowłosego na tyle, że krzyknął jak mała dziewczynka na cały głos i pędem pognał, by otworzyć, przy okazji potykając się o własne buty, stojące w korytarzu i przywracając parę innych rzeczy, które zaraz będzie musiał pozbierać.
— Okej, więc… — powiedział tylko na wstępie, ale zaciął się, kiedy zobaczył Judasa ubranego w elegancką, czarną koszulę i równie czarne, garniturowe spodnie. — Wejdź po prostu.
Przełknął po cichu ślinę, która momentalnie nazbierała się w jego ustach i uciekał wzrokiem, by nie patrzeć na mężczyznę, ubranego akurat w taki, a nie inny sposób. Czarna koszula idealnie podkreślała te aroganckie, niebieskie oczy, przez co jeszcze ciężej było utrzymać z nim kontakt wzrokowy.
Poszedł do kuchni, gdzie zostawił jednego pączka, w którego wbił głupią świeczkę i przyniósł jedzenie do salonu. Judas już siedział na kanapie, prawie tak, jakby był u siebie.
— Wszystkiego najlepszego, stary debilu — mruknął, podając mężczyźnie słodycz na małym talerzyku we wzór piesków. Intencjonalnie wybrał akurat to naczynie, pamiętając, że Judas ma jakąś niezdrową obsesję z tymi czworonogami.
— Skąd wiesz kiedy mam urodziny?
— Masz to dosłownie ustawione wszędzie. Na każdym profilu.
Judas wyglądał na skoncentrowanego albo bardziej przytłoczonego, bo nie wiedział, co ma zrobić z pączkiem i świeczką, której Havu zapomniał odpalić przez to, że był zbyt zestresowany całą sytuacją. Zauważył, że czegoś brakuje w momencie, kiedy spostrzegł brak ognia.
— Pomyśl sobie życzenie, czy coś tam. — Przyłożył zapaloną zapalniczkę do świeczki i poczekał, aż płomień rozświetli niewielkie pomieszczenie.
Nie patrzył na niego długo, zbyt rozproszony tą cholerną koszulą, więc by wrócić myślami na właściwie tory, sięgnął po czerwone pudełeczko, z którym rano się siłował.
— Nie wiem, czy to trafione, czy nie, ale mimo wszystko… — Podał mężczyźnie prezent, uciekając wzrokiem na boki. Organizm Havu nie był w stanie teraz rozróżnić momentu bycia gonionym przez lewa a dawaniem upominku Judasowi. — I poczekaj, bo, kurwa, no… — jęknął zestresowany, poprawiając kołnierz czarnej koszulki, która nagle, akurat teraz, wydawała się zbyt ciasna i drażniąca. — To winyl — powiedział od razu, kiedy Judas odpakował swój prezent, wyciągnął ładne, czerwone opakowanie i zaczął się jemu przyglądać.
— Skąd wiesz, że…
— Jak mi to dasz… — Wyciągnął rękę. — Mam gramofon. — Wskazał palcem na niewielkie urządzenie stojące na komodzie w salonie. — Jak usiądziesz sobie na kanapie i nie będziesz się ruszać, to ci coś pokażę.
— Ale…
— Daj mi to po prostu. — Wziął od niego płytę, jakby wcale przed chwilą nie dawał mu tej rzeczy na prezent i podszedł do gramofonu, by spokojnie odtworzyć winyl.
Jak wszystko przygotował, wziął gitarę, tę, którą Judas przypadkiem zobaczył, kiedy Vincent ją wygrzebał skądś, skąd nie powinien i usiadł obok na kanapie. Sprawdził, czy wszystko odpowiednio podłączył, poprawił nastrojenie, nie będąc pewien swoich wcześniejszych ustawień i zaczął grać coś, co ćwiczył przez długi czas.
Don’t cry od Guns N’ Roses rozbrzmiała w pomieszczeniu, wybudzając dwójkę szczurów ze snu. Havu od początku stresował się każdym pociągnięciem struny, że wypadnie mu kostka i wszystko zepsuje, że pomyli akordy, które ćwiczył, że zapomni jakiegoś chwytu, że tak naprawdę źle nastroił gitarę albo że nie podłączył nagłośnienia.
Chociaż grał idealnie w rytm puszczanej piosenki, to nie pozbył się tych natrętnych myśli, które towarzyszyły mu do ostatniej nuty.
— Miało wyjść lepiej — powiedział, odłożywszy gitarę na kolana. — Chyba pomyliłem kilka akordów i może nie było to idealnie w rytm. Coś jeszcze mi nie pasowało, ale teraz nie jestem w stanie stwierdzić, co — mówił, zbyt zestresowany, by usiedzieć w ciszy. — No, może też źle ją nastroiłem albo sam nie wiem, co nie wyszło i chyba… — przerwał, czując, że ta gadka nie ma najmniejszego sensu dla kogoś, kto nie gra na gitarze.
Wszystkiego najlepszego, pedale
────
[1622 słowa: Havu otrzymuje 16 Punktów Doświadczenia]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz