sobota, 22 marca 2025

Od Aye — „Pułapka na pisklaka” — część 1 [Walentynki]

Zawartość listu:
„DARMOWA WEJŚCIÓWKA DO POKOJU ZAGADEK KADECEUSZ
Zapraszam was, tak, właśnie waszą dwójkę, do wzięcia udziału w grze. Nie musicie posiadać żadnej wiedzy ani urządzeń. Wszystkiego dowiecie się na miejscu pod wskazanym, na odwrocie listu, adresem.
Bogowie patrzą, a sam Merkury ocenia. To wasza szansa, by zabłysnąć na Olimpie!
Adres: Karciana 4/20, piętro 5.”

Można powiedzieć, że spało im się bardzo dobrze do pewnego czasu. Głośne stukanie wybudziło Aye z przyjemnego snu i zmusiło, by podeszło do okna. To, co zobaczyło, z pewnością nie było normalne i wyglądało jak scena żywcem wyjęta z Harry’ego Pottera.
Mały, biały gołąb z listem dobijał się do okna Aye. Patrzył swoimi ciemnymi, przypominającymi dwa ziarenka, oczami i czekał, aż tamci raczą odebrać przesyłkę.
— Dzięki — wymamrotało, kiedy zabrało od zwierzęcia ładnie zapieczętowany list. Różowy stempel z sercem mówił tylko jedno i momentalnie przyprawiło Aye o ból głowy. Nienawidziło tych zabaw bogów. Nienawidziło, kiedy bawili się kosztem własnych dzieci.
Otworzyło delikatnie pismo i z grymasem zaczęło czytać jego treść. Każde kolejne słowo powodowało, że twarz dziecka Hefajstosa wykrzywiała się jeszcze bardziej. Trzęsącą dłonią odłożyło list na bok i wzięło głęboki wdech.
Pierdolony, kurwa, Merkury.
To nie było pierwsze wyzwisko, które cisnęło się na usta Aye. Właściwie chciało zwyzywać tego przeklętego boga i udawać, że wcale nie przyleciał do nich biały gołąb z listem; ale z drugiej strony wiedziało, czym groziło takie zlekceważenie i wolało nie wdawać się w utarczki z bóstwem.
Potrzebowało drugiej osoby, co już stanowiło problem, bo zazwyczaj nie miał dużo znajomych. Wróć, Aye nie miało żadnych znajomych. Ich najlepszym przyjacielem był pociąg i praca, gdzie mogło podziwiać widoki zza wagonowej szyby. Nie po drodze było im ze znajdowaniem sobie kolegów i przez to nie miało pomysłu, do kogo powinien się zwrócić.
Nie miało pomysłu, dopóki nie przypomniało sobie o jednym. O tym cholernym, denerwującym, synu Irys. Miało z nim nieprzyjemność rozmawiać podczas festiwalu dla miłośników kolei. Straszne doświadczenie, ale wychodziłoby na to, że nie miało nikogo innego. A tym bardziej nie miało innego PÓŁBOGA.

 
— Chait — westchnęło, kiedy udało im się spotkać pod jakimś obskurnym budynkiem, w którym, jak się okazało, dzieciak Irys sobie dorabiał. — Mam nietypową prośbę.
Dla kogoś pokroju Chaita prośba, o której wspomniało Aye, wcale nie była nietypowa. Całkiem normalna i koleżeńska, bo przecież przyjaciele często ze sobą gdzieś wychodzą. Szczególnie wtedy, kiedy zbliżały się walentynki.
Uśmiechnął się promiennie do Aye, które stało przed nim, jakby właśnie przeżył coś okropnego, bo ponury wyraz twarzy nie rozjaśnił się nawet o jeden ton.
— Chodzi o festiwal?
— Nie do końca…
Kiedy Chait usłyszał o zaproszeniu do pokoju gier, wyglądał, jak najszczęśliwsze dziecko na świecie; przeskakiwał z nogi na nogę, a uśmiech, nawet jeśli było to fizycznie niemożliwe, zrobił się jeszcze szerszy. Aye cofnęło się o krok, czując, że Chait zaczyna naruszać ich granicę osobistą.
Od razu tego pożałował — zaproszenia akurat jego i przyjęcia listu od gołębia. Mówiąc szczerze, żałował, że w ogóle miało za ojca Hefajstosa, bo gdyby nie te cyrki z bóstwem, to żyłoby im się znacznie lepiej. Na pewno nie miałoby na głowie szaleńca, którym był Chait.
— To co? Idziemy? — zapytał, chociaż nawet nie znał adresu, bo nie przeczytał listu, który wręczyło mu Aye, do końca. — To musi być blisko.
Nie było blisko. Aye mniej więcej orientowało się w ulicach Nowego Jorku i nie musiało nawet sprawdzać, czy ulica Karciana znajduję się gdzieś niedaleko, za rogiem, na przykład. Nie chciało jednak psuć radości Chaita, bo tego i tak nie powstrzymałoby racjonalnością, więc przytaknęło i pozwoliło się poprowadzić.
Chaita zatrzymało dopiero w dogodnym dla siebie punkcie i poprosiło, by skręcił w boczną uliczkę, co chłopak ochoczo zrobił. O nic nie pytał, tylko wciąż się uśmiechał, czy to z racji, że spędzi czas z Aye, czy przez to, że mógł urwać się z pracy.
Po pierwsze, dzieciak Hefajstosa czuło się, jakby wkraczało w najgorsze, najbardziej patologiczne, części Nowego Jorku. Wszędzie porozrzucane były śmieci, spod śmietników wybiegały szczury, a dwójka bezdomnych urządziła sobie obozowisko pod mokrą ścianą starego budynku. Nie mogło się jednak mylić — intuicja, jak i zdrowy rozsądek, mówiło im, że idą w dobrym kierunku.
— Na pewno dobrze idziemy? — zapytał Chait, jakby właśnie przeczytał każdą myśl oraz wątpliwość, rodzącą się w umyśle Aye. — Może chodziło o inną ulicę?
Aye pokręciło głową.
— Wszystko jest dobrze.
Chait wzruszył ramionami, jakby ufał znajomejmu bezgranicznie, co odrobinę zbijało Aye z tropu. Równie dobrze mogło go okłamać, wymyślić sobie ten cały list i zrobić dzieciakowi Irys krzywdę, ale ten najwidoczniej widział w niejmu całe dobro tego świata. Może to był powód, dlaczego Tajlandzcze nie interesowało się kontaktami międzyludzkimi.
Przeszli jeszcze parę kroków, aż w końcu zauważyli jedne, szczególnie drzwi. Nie trudno było ich nie zauważyć, chociaż półbogowie podejrzewali, że śmiertelnicy nie widzą tego samego; drzwi bowiem świeciły się na różowo, a przyozdobione dodatkowo zostały balonikami i śmiesznymi serpentynami.
Chait otworzył niepewnie drzwi, które ze skrzypnięciem i głupią melodyjką, zaprosiły ich do środka. W korytarzu na ładnych, białych komodach, stały koszyczki wypełnione cukierkami i lizakami w kształcie serca.
— Mam wrażenie, że jest zasadzka jakaś na nas — powiedziało i w tym samym momencie drzwi, którymi weszli, zamknęły się z hukiem.
Chait spróbował je otworzyć, ale te ani drgnęły.
— Czyli zasadzka — westchnęło, przecierając dłonią spocone czoło.
Na końcu korytarza znajdowały się drugie drzwi, jedyne, które jeszcze można było otworzyć. I kiedy tam weszli, to te także, jak wejściowe, zamknęły się z głośnym hukiem. Aye czuło się jak zwierzę zamknięte w pudełku do eksperymentów. Nie mogło trafić gorzej — każde bóstwo byłoby już lepsze od cholernego Merkurego.
Chait otwierał już usta, by coś powiedzieć, najprawdopodobniej głupiego, do Aye, ale wtedy wiszący na ścianie neonowy napis zaczął się świecić. Okropnie rażące w oczy żółte światło krzyczało: „hold my hand!”, a jeszcze inny napis, który nie zdążył się zaświecić, zdawał się piszczeć dziewczęcym głosem: „he’s the one!”.
Na stoliku, który Merkury musiał dla nich przygotować, leżały gry karciane oraz sudoku, a w rogu pokoju stało coś, co przypominało pistolety na wodę. Właściwie, całe pomieszczenie zostało zaprojektowane tak, by można było zagrać tutaj w różne gry i każda z nich miała coś „otworzyć”.
— Rozumiem, że mamy coś rozwiązać i wyjść, tak? — pytał Chait, oglądając leżące na stoliku atrybuty. Przewracał w dłoniach karty, później przyglądał się kartkom z sudoku, którego nie potrafił rozwiązać i jęknął coś rozgoryczony do siebie.
Aye nie zwracało na dzieciaka Irys szczególnej uwagi — próbowało wymyślić coś innego, co zapewniłoby im wolność; ale największym problemem był fakt, iż Merkury nie zostawił żadnych narzędzi, którymi można by było otworzyć zakluczone drzwi.
Konduktorcze chwilę pokręciło się przy drzwiach, podotykało zamka i w końcu odpuściło, zbyt zdenerwowane.
— Zagrajmy w coś — rzuciło w końcu, podchodząc do stolika i zabierając jedną kartkę z sudoku. Dawno tego nie rozwiązywało, ale nie mogło być to takie trudne? Być może rozwiązanie stanowi kod, którym można coś otworzyć.
— A nie możemy zagrać w butelkę
— Jak chcesz zagrać w butelkę, debilu? — burknęło, poirytowane. Ścisnęło w dłoni kartkę papieru, bo ani trochę nie było chętne na grę w butelkę. To nawet nie miało sensu, kiedy w pomieszczeniu znajdowała się tylko ich dwójka.
Chait udawał, że tego nie słyszał i sięgnął po puste naczynie, w którym kiedyś znajdowała się albo woda, albo coś mocniejszego.
— Chyba właśnie o to chodzi.
Szkoda, że byli zamknięci, jak dwie myszy laboratoryjne. Aye w tym momencie najprawdopodobniej by wyszło i nigdy nie wróciło.
— To najgłupsze, na co mogłeś wpaść — skomentowało tylko, ale pozwoliło, by Chait zakręcił butelką na białym stole. Nikt nie był nawet zdziwiony, kiedy szyjka skierowała się w stronę długowłosego dzieciaka Hefajstosa.
Aye podniosło brwi i spojrzało z wyczekiwaniem na Chaita.
— Czy gdybym był koniem, to…
— Nie. — Złapało butelkę, zaciskając palce na cienkiej szyjce i szybko zakręciło rzeczą, by wypadło tym razem na Chaita.
Nie mogło wymyślić żadnego pytania, które nie uruchomiłoby w chłopaku systemu wiecznego gadulstwa, nie mówiąc już o zywaniu, bo to skończyłoby się istną tragedią.
— Jaki jest twój ulubiony kolor? — Kiedy o to pytało, miało wrażenie, że język nie chce współpracować z głosem i jąka się z każdym kolejnym wypowiadanym słowem. Dawno nie czuło się aż tak zażenowane, bo w butelkę nigdy nie lubiło grać, a szczególną nienawiść do tej zabawy odczuwał, teraz gdy stało naprzeciwko denerwującego chłopaka.
— Różowy — powiedział, przeczesawszy włosy. — Dlatego mi się tutaj tak podoba.
Aye tego nie skomentowało, krzywiąc się jedynie i odwracając wzrok, by nie musieć patrzeć na ten irytujący wyszczerz.
— No, nie działa — mruknęło zamiast tego, znów przybierając ten swój typowy, naburmuszony wyraz twarzy. Przebiegło wzrokiem po pomieszczeniu, unikając głupich, neonowych napisów i westchnęło.
Nie miało ochoty na dalsze gry z Chaitem, chociaż ten wyglądał na bardzo podekscytowanego — chodził po pomieszczeniu, oglądał udostępnione dla nich rzeczy i pytał Aye, czy powinni spróbować tego, a może tamtego. Dzieciak Hefajstosa za każdym razem kręcił głową, starając się wymyślić coś innego, bo taka bezsensowna zabawa nie naprowadzała ich na nic.
Neonowe napisy być może coś zdradzały, ale równie dobrze wskazówką mogły być gry, leżące na stronie, bądź karty, które Chait zdążył rozsypać przez przypadek. Wskazówką mogło być dosłownie wszystko, ale też nic.
— Moi drodzy! Jeśli jesteście wystarczająco inteligentni, spostrzegawczy i przede wszystkim... wasza więź jest bardzo silna, to dacie radę. — Nieznajomy głos rozbrzmiał przez jeden, jedyny głośnik, wiszący w rogu sufitu. — To jak test na przyjaźń. Albo miłość. Cokolwiek jest między wami. I pamiętajcie, że czasem rozwiązanie jest tuż przed waszym nosem! Powodzenia, dostarczcie oglądającym (i mi) dobrej rozrywki. Liczę na to.
Aye skrzywił się bardziej niż dotychczas. Właściwe, to grymas schodził im na całe pięć sekund i zaraz pojawiał się ponownie, bo nie dość, że Chait był denerwujący, to teraz Merkury testował wytrzymałość nerwów półboża. 

 ♡ 
 [1519 słów: Aye otrzymuje 15+20 PD]
Kto by nie chciał przyjąć zaproszenia samego Merkurego do podejrzanego, dziwacznego, uroczo ozdobionego pokoju zagadek przypominającego dość bezsensowny, niemożliwy do pokonania Escape Room, na dodatek zapraszając do pokonania owej lokacji kogoś, kto wywołuje w tobie spazmy irytacji?
Brzmi to może zabawnie, ale tylko brzmi, bo rzeczywistość może okazać się przeciwna — szczególnie przez nacisk ze strony widowni, bo kamery rejestrują każde poruszenie waszego palca. A na dodatek ciężko wpaść na to, którą zagadkę Merkury uznał za kluczową do wydostania się z pokoju.
Wiecie, w najlepszymgorszym przypadku zostaniecie w tym pokoju na zawsze. Razem. Tak, w dwójkę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz