sobota, 22 marca 2025

Od Arisu — „I nie opuszczę aż do gry w golfa" — część 2 [Walentynki]

Zawartość listu:
„Moi Drodzy półbogowie,
Z okazji dnia zakochanych, chciałabym poprosić was o pewną przysługę.
Na polu golfowym schowały się dusze zakochanych, które za nic w świecie nie chcą wrócić do podziemi; są jednak skłonni powrócić pod jednym warunkiem — dziecko boga musi wygrać z nimi w golfa.
Nie musicie się bać. Zjawy nie szkodzą żywym.
Zapraszam waszą dwójkę pod adres: Szczypiorkowa 6/9. Pamiętajcie, by przed wejściem wziąć jeden kij golfowy.
Zimne uściski, Psyche”.
Dlaczego się na to zgodziła? Dlaczego, jak ostatnia idiotka, się na to zgodziła?! Nie musiała tego robić, były tysiące innych sposobów, by na powrót wkupić się w łaski centurionek, zresztą, jeśli Walker zginąłby na tej cholernej misji, to problem po części rozwiązałby się sam! Nie byłoby to rozwiązanie profesjonalne, nie mogłaby też cieszyć się ze zwycięstwa nad tym gamoniem… Ale jednak było to rozwiązanie.
Niestety, pomijając nawet potrzebę odzyskania własnego honoru i niezdrową satysfakcję, Arisu od jakiegoś czasu żyła w przekonaniu, że jeśli Walker ma zginąć – to ma zginąć z jej ręki. Nie z powodu walentynkowego kaprysu bogini i bezpośrednich konsekwencji jego własnego durnego zachowania. Dzięki temu przynajmniej jedna rzecz, którą dzisiaj powiedział, na pewno była prawdą.
Może też zrobiło się jej go żal, gdy spanikowany przyszedł prosić o pomoc.
Jeśli faktycznie tak było, to w tej chwili żałowała tej decyzji bardziej niż wielu innych rzeczy w swoim krótkim życiu. Oczywiście dotarło to do niej, kiedy było już za późno, by się wycofać.
Chociaż równocześnie nie była pewna, czy w ogóle chciała się wycofać. Teraz to nie Walker był jej największym problemem. Spojrzała krótko, kątem oka, na ich dalej splecione dłonie i niepewnie wzięła jeden, głębszy oddech. Jej chęci i tak były tutaj bez znaczenia.
Jeszcze raz przeanalizowała w głowie treść listu, który przed wyruszeniem czytała tak wiele razy, że teraz znała go na pamięć. Dziecko boga musi wygrać z nimi w golfa.
Widziała dwa związane z tym problemy. To, że nigdy nie grali w golfa, było tym mniejszym, w sumie to nieistotnym. Mieli różne inne metody zwycięstwa. Przynajmniej ten durny dzieciak Merkurego mógł w końcu się na coś przydać.
– Och, tak, takie codzienne sprawy, sprzeczki i wspólny czas to też część prawdziwej miłości… To przychodzi z czasem, zaczynasz to rozumieć i potem nagle za tym tęsknisz.
Poczuła, że robi jej się niedobrze, a po plecach przeszły jej ciarki. Teraz była pewna, że to po prostu ciarki żenady. Tak, ich przeciwnicy byli zdecydowanie największym z ich problemów. Nawet gdy ignorowała lęk, który w niej wywoływali, samo ich zachowanie skutecznie dekoncentrowało. Widziała to też po Walkerze.
Wymieniła z Walkerem ukradkowe spojrzenia i odkaszlnęła delikatnie.
– To… z pewnością…
Elokwencja nie była dzisiaj ich mocną stroną. Z czystym sumieniem obwiniała o to duchy: Jaden i Gord przysunęli się do siebie jeszcze bardziej, a do tej pory Arisu nie sądziła nawet, że to w ogóle jest możliwe.
– Wisienko, pamiętasz nasz pierwszy mecz jako para? Tak miło będzie w końcu znów zagrać z innymi zakochanymi…
Nie chciała na to patrzeć. Taktownie odwróciła głowę w stronę Walkera. Nie potrafiła ocenić, czy chłopak jest bardziej zażenowany, czy jednak bardziej walczy ze śmiechem.
– Chyba możemy zacząć grę, prawda, moja ty sarenko?
Żołądek przekręcił jej się na drugą stronę z zażenowania.
Gord spojrzał na półbogów i Arisu odniosła wrażenie, że przez krótką chwilę wydawał się czymś rozczarowany. Czy znowu zachowywali się za mało jak para? Na wszelki wypadek przysunęła krzesło precyzyjne dwa milimetry bliżej krzesła Walkera.
– Masz rację, kochany – odpowiedział Jadenowi. – Marzy nam się zagranie z wami match play.
Nie musiała patrzeć w stronę Walkera, by wiedzieć, że on też nie ma zielonego pojęcia, o czym duch mówi.
– Wydaje mi się, że najprzyjemniejszy byłby format naprzemienny? – Gord kontynuował, nieświadom ich braku zrozumienia. Odniosła wrażenie, że i tak mówi bardziej do Jadena, niż do nich.
Może to przez to, że znowu gapili się sobie wzajemnie w oczy, jakby tak naprawdę dwójka siedzących przed nimi półbogów nie istniała, a w najlepszym przypadku była po prostu marną dekoracją pola golfowego.
– Nie jesteście profesjonalistami, prawda? – Dopiero Jaden zwrócił się do nich, patrząc w ich stronę, ale układając dłoń zdecydowanie zbyt wysoko na udzie Gorda.
– My…
– To prawda, jeszcze wielu rzeczy nie potrafimy – przerwała Walkerowi, zanim zdążył dokończyć.
Zabrnęli za daleko i musieli kłamać, że są parą. Nie zamierzała udawać przy tym specjalistki od tego cholernego sportu.
Jaden pokiwał ze zrozumieniem głową.
– Macie jeszcze tak wiele czasu na naukę. W waszym wieku to żaden wstyd, tak samo jak wstydem nie jest okazywanie sobie uczuć.
Arisu wbiła Walkerowi paznokcie w rękę. To przecież też forma okazywania sobie uczuć. Po prostu… Nieco innych niż te, których oczekiwały duchy. Im szybciej skończą gadać, tym szybciej zaczną grać. A im szybciej zaczną grać, tym szybciej całe to piekło się skończy.
– Zasady w uderzaniu naprzemiennym, to jest, foursome, są właściwie takie same jak w grze pojedynczej – kontynuował mężczyzna, śledząc uważnie każdy ich ruch. Znowu zaczynała się denerwować.
Zapytanie, jakie zasady są w grze pojedynczej, mogło być już przesadą.
– Zagramy pełną rundę – wtrącił się znowu Gord. – Osiemnaście dołków.
Nie miała pojęcia, że można zagrać niepełną rundę. Teraz, kiedy się o tym dowiedziała, zdecydowanie wolałaby zagrać mniejszą partię.
– Piłkę w obrębie pary uderzamy naprzemiennie, i z tee też zaczynamy na zmianę.
Ledwo wstali, a Jaden już trzymał Gorda pod ramię. Ich bliskość przekraczała granicę „uroczej” i robiła się nieco niekomfortowa. No, przynajmniej na pewno była niekomfortowa dla Arisu. Chociaż może bardziej niekomfortowa była sama ich obecność, kropka.
Ona i Walker również się podnieśli i dopiero teraz odsunęła się od niego na trochę bardziej bezpieczną dla niej odległość, udając, że musi się przeciągnąć.
– Zgaduję, że nie wiesz czym jest tee?
Walker mówił dość cicho, pochylił się trochę w jej stronę, i ona też chciała mieć pewność, że duchy ich nie usłyszą.
– Mówisz tak, jakbyś ty wiedział, kretynie.
Drgnęła nerwowo, czując na sobie spojrzenie któregoś z zakochańców. Tak naprawdę, to nawet nie do końca ich rozróżniała.
– Niech oni zaczną – mruknęła. – Zobaczymy, jak mamy grać.
 
***
 
Faktycznie pozwolili duchom zacząć. Właściwie to musieli uprzeć się, żeby to duchy zaczęły; to pozwalało im obserwować i decydować, co sami powinni zrobić. Arisu nie wiązała z tym większych nadziei, nawet jeśli był to jej własny pomysł.
– To było świetne uderzenie, mój ty skarbie – Jaden objął Gorda ramionami po kolejnym celnym uderzeniu, dzięki któremu ich piłka wpadła do dołka. – Dalej pamiętasz, jak to się robi.
Mówił tak śpiewnym i przesiąkniętym słodyczą głosem, że znowu zrobiło jej się niedobrze.
Nie musieli być specjalistami od golfa, żeby widzieć, że ich dwójka jest w zdecydowanie gorszej pozycji. Poprzednie uderzenie Walkera prawie wyrzuciło piłkę na aut. Arisu podeszła do niej, ściskając w dłoniach kij tak mocno, że zbielały jej palce. Nie potrafiła dobrać odpowiedniego chwytu i czuła, że narzędzie niesamowicie jej ciąży.
Miała nadzieję, że te durne duchy nie zorientują się, że po raz pierwszy w życiu trzyma w dłoniach kij golfowy. Poprzednie dwa dołki – które, mówiąc tak przy okazji, były dla Walkera i Arisu kompletną porażką, powodem ośmieszenia się i w ogóle pretekstem do zabicia się na miejscu – nie sprawiły, że magicznie zaczęła sobie radzić z tą cholerną grą.
Wbiła wzrok w oznaczoną toksycznie niebieskim „X” piłkę. Ta druga też była oznaczona, chyba na pomarańczowo. To ona wybrała kolor; durne zakochane duchy zachwycały się jej decyzją, dorzucając do tego jakąś swoją ideologię o miłości.
Prawda była dużo prostsza.
Po prostu wyobrażała sobie, że tak naprawdę to głowa Walkera.
Wzięła głęboki oddech i uniosła delikatnie kij. Starała się ignorować stojącego kawałek od niej partnera i duchy, które nagle znowu zainteresowały się czymś innym niż gapienie się sobie w oczy.
– Hmm, naprawdę powinniście trochę bardziej się do siebie zbliżyć.
Kij uciekł jej z rąk i prawie poślizgnęła się na trawie. Piłka odtoczyła się marnie, zdecydowanie zbyt słabo, by trafić do dołka.
Spojrzała ze złością na duchy, które jednak zdawały się tego nie zauważać.
– Jejku, zaraz nie zmieścicie się w par
– Och, skarbie, ważne, by dali radę wygrać więcej dołków od nas. Może potrzebują się rozgrzać. Nie każdy może sobie pozwolić na przebywanie wspólnie na polu tak cały czas…
Ich twarze były niebezpiecznie blisko siebie i Arisu odwróciła wzrok, nie mając ochoty ani zamiaru oglądać całujących się duchów.
– Wiem, mój drogi, ale spójrz na nich. Tacy młodzi, a tak brakuje im tej bliskości. Nie chcę, by czuli się skrępowani i odsunęli od siebie.
Mocniej zacisnęła dłonie na kiju. Zastanawiała się, ile siły potrzeba, by go złamać, i czy byłaby w stanie to zrobić.
Zamiast próbować, wcisnęła go w ręce Walkerowi, warcząc pod nosem.
– I to na moje uderzenia narzekałaś?
Z pełną premedytacją nadepnęła mu na stopę jeszcze zanim dobrze skończył zadawać pytanie.
Wszystkiemu winne były te cholerne duchy!
I najwyraźniej postanowiły poczekać, aż Arisu i Walker skończą ten dołek, dalej uważnie im się przyglądając.
– Mówiłaś, że jesteście parą od miesiąca?
Prawie się zamachnęła, zaskoczona. Jaden znalazł się tuż obok niej i przez chwilę nie mogła złapać oddechu.
Przytaknęła szybko, słabo, próbując skupić wzrok na przymierzającym się do uderzenia Walkerze.
– Początki związku to piękna sprawa.
Była pewna, że dla tego zakochanego półgłówka wszystko, co jakkolwiek dotyczyło związku, było piękną sprawą. Włącznie z tą niespłukaną, ohydną wodą w toalecie.
I znowu zrobiło jej się słabo, dla odmiany z obrzydzenia.
– To moment, w którym powinniście się docierać.
Jedyne, na co miała ochotę, to wetrzeć mu tę paskudną buźkę w trawnik.
– Naprawdę, Arisu. Podejdź do niego, złap go za dłoń.
Mówiąc to, sam zbliżył się do Walkera i Arisu odniosła wrażenie, że chłopakowi włosy stają dęba.
Duchy powinny mieć przy sobie jakiś stale wyjący alarm, ostrzegający o tym, że podchodzą zbyt blisko.
Piłka odbiła się, potoczyła dużo dalej, niż po uderzeniu Arisu, i zatrzymała się tuż na granicy z piaskiem.
– Twój chłopak ma trochę szczęścia.
Miała ochotę wykrzyczeć, że ten pofarbowany debil nie jest jej chłopakiem. I że nigdy nim nie będzie. I że szczęście zdecydowanie im dzisiaj nie towarzyszy. I że prędzej go zabije gołymi rękami, żeby dołączył do Jadena i Gorda na wieki na polu golfowym.
Dobra, tego ostatniego jednak mu nie życzyła. Nawet Walker na to nie zasłużył.
– Masz jeszcze coś do powiedzenia na temat swoich uderzeń? – syknęła na chłopaka, kiedy mijali się i wymieniali kijami.
Nie była pewna, dlaczego korzystali z jednego kija, ale zakochańce robiły to samo.
 
***
 
Przegrali też kolejny dołek. I następny. Jeśli Arisu dobrze liczyła (a jednak ta matematyka na razie była całkiem prosta), to przy aktualnym wyniku musieli zacząć kombinować, żeby ich szanse na zwycięstwo nie spadły do zera.
– Jeśli nie wygramy nic do dziesiątego dołka, to automatycznie przegrywamy – mruknęła do Walkera, kiedy Jaden przymierzał się do swojego uderzenia, cały czas obłapiany przez Gorda. Starała się ignorować wszelkie misiaczki, kotki, pszczółki i inne zwierzątka, które co chwila padały z ich ust.
Z dwojga złego wolała, jak zajmowali się sobą.
– Nie uda nam się zdobyć więcej dołków od nich – dodała, jeszcze zanim zadał jakieś głupie pytanie, które na pewno właśnie cisnęło mu się na usta. Przecież wszystko, co mówił, było głupie.
– Nie miałaś być córką bogini zwycięstwa?
Bez zastanowienia kopnęła go w piszczel.
– Nie chwaliłeś się, że jesteś bachorem Merkurego?
Odwrócili się od siebie, urażeni.
– Jesteś naprawdę niesamowity, skarbie.
– To wszystko dzięki tobie, dziubasku.
Po chwili zastanowienia, z powrotem spojrzeli na siebie. Każdy widok był lepszy. Arisu popchnęła Walkera w stronę ich piłki, wbijając mu kij w ręce. Tym razem jej własne dłonie nawet nie zadrżały.
– Postaraj się teraz nie zepsuć uderzenia, farbusie – fuknęła na niego. Na wszelki wypadek też podeszła na miejsce, starając się ignorować ciekawskie spojrzenia drugiego zespołu i pyskującego jej bółboga.
Obserwowała uważnie, jak debil przymierza się do uderzenia, i jak w dalszym ciągu źle trzyma kij – tak jakby nie miał wystarczająco czasu, by podpatrzeć jak to się robi. Chociaż uderzył mocno i sprawnie, co niechętnie musiała mu przyznać, to piłka i tak zatrzymała się przed dołkiem.
– No i widzisz, rybko? Widocznie musieli się tylko rozgrzać. Teraz z putting green ten dołek na pewno pójdzie im dobrze.
Słyszała, że mówią, ale zdecydowanie starała się nie słuchać, co mówią.
– Jak zawsze miałeś rację, pchełko.
Teraz nie chciała już nawet słyszeć.
– Ha, spróbuj przebić to uderzenie.
Spojrzała na Walkera i nie mogła nic poradzić na niechęć, która pojawiła się na jej twarzy. Ciężko było jej zaakceptować, że woli słyszeć jego głos.
– Jakbyś jeszcze miał czym się chwalić – mruknęła. – Nie udało ci się nawet trafić do dołka.
Tobie też się to nie udało.
Fuknęła wściekle i wyszarpnęła mu kij z dłoni, jeszcze dodatkowo go popychając.
– Jesteśmy tu przez ciebie, więc przynajmniej się zachowuj – syknęła.
Dotarło do nich głębokie westchnięcie któregoś z duchów. Spojrzeli czujnie w ich kierunku.
– Młodość… Jak miło widzieć, że w końcu powoli się przełamują.
– Widzisz, jak blisko siebie są? To urocze.
 
***
 
Arisu nie mogła uwierzyć, że naprawdę zaczęli wygrywać. Jeszcze bardziej nie mogła uwierzyć w to, że duchy chyba się nie zorientowały. Cały czas czuła na sobie ich rozmarzone, nieprzytomne spojrzenia. Nie rozumiała przyczyny ich zachwytu, samej marząc tylko o tym, by zatłuc ich i Walkera tym durnym kijem.
Byli na szesnastym dołku. Sprawdziła jeszcze raz kartę wyników, żeby upewnić się co do swoich obliczeń.
Przegrali pierwszych pięć dołków. Jaden i Gord przy każdym mieścili się w par – teraz już wiedziała, co to właściwie jest – podczas gdy półbogowie wbijali wartości, za które naprawdę powinno być im wstyd. Jej, jako córce bogini zwycięstwa, na pewno było wstyd, nawet jeśli ten wynik nie miał aż takiego znaczenia. Potem udało im się zremisować, a następne dołki były już jakieś łatwiejsze.
Nigdy nie sądziła, że ich szarpaniny i kłótnie okażą się dla zakochanych staruchów aż taką rozrywką. Nie chciała przyznać tego nawet przed samą sobą, ale w pewnym momencie zrobiło się to nawet zabawne.
Udało im się wyrównać wynik kilka dołków wcześniej i od tego czasu szli jak burza. Przeliczyła jeszcze raz punkty i spojrzała na rozmieszczenie piłek na polu.
Gord musiałby wykorzystać jakieś niesamowite, nadnaturalne umiejętności, żeby trafić do dołka jednym uderzeniem. To znaczyło jedno. Jeśli Walker w tej chwili trafi, to zdobędą przewagę, której duchy nie będą mogły już nadrobić.
Zdała sobie sprawę, że ich sukces leży w rękach tego cholernego, farbowanego, głupiego kretyna.
Nie spieprz tego Walker. Nie spieprz tego. Błagam cię, nie spieprz tego.
– Czy to nie urocze?
Dopiero teraz zdała sobie sprawę z tego, że ma mocno zaciśnięte powieki.
– Och, teraz naprawdę przypominają mi nas, kiedy byliśmy młodzi. Pamiętasz, pomarańczko? Też tak trzymałeś za mnie kciuki na tamtym four-ballu, kiedy…
Zignorowała ich i zredukowała do mniej groźnego szumu tła, szukając wzrokiem piłki. Skupiona na niebieskim kawałku plastiku, ledwie zauważyła, że Walker stanął obok niej.
– Nie trafiłeś.
Nie mogła znaleźć piłki, ale to było jedyne logiczne wyjście.
Walker żachnął się, jakby właśnie powiedziała mu, że jego kolor włosów jest brzydki, a słodycze niedobre.
– Zazdrościsz mi idealnego uderzenia.
– Nawet sobie ze mnie nie kpij!
Gord przymierzył się do uderzenia i, tak jak Arisu przewidziała, nie trafił. Jak gdyby nigdy nic przekazał kij Jadenowi.
– …Chwila. Naprawdę trafiłeś?
Farbowany debil żachnął się jeszcze bardziej. Dopiero teraz poczuła, jak mocno splatała palce, przez cały ten czas niemal modląc się, żeby mu się udało.
Prychnęła, oburzona.
– Masz szczęście.
Że też musiała tak poświęcać się dla dobra ich przymusowego zespołu.
– To talent.
Spojrzała na niego z powątpiewaniem.
– Nie trafili. Już nie dadzą rady nas dogonić. Czemu dalej grają?
Znowu w panice spojrzała na punktację.
– Pewnie się gdzieś pomyliłaś. Daj mi to.
Nie, nie, nie. Nie mogła się pomylić. Chwilę szarpali się z kartką, prawie tak zajadle, jak kilka godzin wcześniej walczyli o mapę. W końcu pozwoliła ją sobie wyrwać, zrezygnowana.
Chociaż było lepiej, to dalej była zestresowana. Może faktycznie gdzieś się pomyliła? Może tak naprawdę to oni już dawno przegrali i tego nie zauważyli, a duchy po prostu chciały jeszcze dobrze się bawić.
Potrząsnęła głową. Takie roztrząsanie nie było w jej stylu.
Walker w końcu oddał jej kartkę, wzruszając ramionami. Czyli jednak się nie pomyliła.
Któryś z duchów zaśmiał się. Spojrzeli w ich stronę tylko po to, by znowu być świadkami ich dotykania się, mruczenia i zbliżania do siebie w sposób, który nie byłby właściwy w towarzystwie osób nieletnich.
– Wróbelku…!
Zadrżała gwałtownie i przysunęła się bliżej Atlasa, prawie się za nim chowając. Nie skomentował tego i gdyby nie uważała go za debila, to byłaby mu za to wdzięczna.
Zorientowanie się, że mecz dobiegł końca, zajęło im kolejne uderzenie Jadena i trzy serie obrzydliwie miłych słówek. Arisu już nawet nie patrzyła w ich kierunku.
– Czyli jednak młodzi mają w sobie to coś… – Jaden westchnął głęboko, z wyraźnym żalem w głosie. I czymś jeszcze, czymś, co bardzo przypominało tęsknotę.
Ile czasu właściwie byli już martwi?
– To jednak wspaniałe, przegrać z tak kochającą się młodą parą.
Powstrzymała się od wywrócenia oczami.
– Tak, naprawdę. To była świetna gra. Gratuluję wam.
Gord jako pierwszy wyciągnął w ich stronę dłoń i nie zdążyła powstrzymać Atlasa przed wykonaniem tego samego gestu.
Tym razem jednak ręka chłopaka spotkała opór. Patrzyła, jak ściskają sobie dłonie, jakby byli jakimiś profesjonalistami, albo przynajmniej czymś więcej niż duchem i zmuszonym do gry półbogiem.
Wstrzymała oddech, kiedy Jaden wyciągnął dłoń do niej, i na jednym wdechu, bardzo słabo odwzajemniła uścisk.
– Cieszę się, że byliście naszymi przeciwnikami, naprawdę.
Gord i Jaden ruszyli przodem w kierunku, z którego zaczynali grę. Ich dłonie znowu się ze sobą splotły. Arisu poczekała, aż Atlas pójdzie za nimi pierwszy, i uparcie trzymała się odrobinę za nim, bliżej chłopaka i jak najdalej od duchów.
– Przez chwilę na boisku znowu czułem się jak młodzian.
– Ale nosku, dla mnie zawsze będziesz tym samym młodzianem.
Blech.
– No wiem, wiem, ty też zawsze będziesz moim słoneczkiem. Ale te dni młodości, niczym zapach świeżej cytryny w słońcu…
Atlas wyglądał, jakby miał zaraz wybuchnąć śmiechem. Albo płaczem. Najprawdopodobniej płaczem ze śmiechu. Odkaszlnęła i zasłoniła oczy dłonią, żeby samej się nie roześmiać.
– Wasza miłość jest jeszcze bardzo świeża.
Prawie dotarli do stolików piknikowych. Niemal przyspieszyła kroku, mając nadzieję, że jak już tam dotrą, to wszystko się skończy.
– Chyba nawet sami jeszcze nie do końca to rozumiecie…
Stanęła w miejscu. Atlas też.
Przejrzeli ich? Rozejrzała się czujnie, badając środowisko, gdyby zaraz mieli ich zaatakować.
Jaden zaśmiał się nagle, w ciepły i uroczy sposób. Tak uroczy, że szło dostać mdłości.
– Ojejku, Gord, chyba nie powinieneś tak tego mówić. Są młodzi. Jeszcze przekonają się, jak bardzo są sobie przeznaczeni. Nie pamiętasz, jacy byliśmy na początku?
Odetchnęła. Nie podejrzewali nic.
Chwila, przeznaczeni?
Na myśl, że jej przeznaczeniem ma być Atlas, coś przekręciło jej się w żołądku. Nawet nie chciała myśleć, ile kłopotów by na nią sprowadził, ani jak bardzo nieznośne musiałoby być pomaganie mu w wybrnięciu z nich.
Była pewna, że Atlas też uznał to za bzdurę i kłopot. Nie znosili się.
– Pamiętajcie, żeby nie tracić za wiele czasu. Nie wiecie, kiedy wam go zabraknie.
– Jesteśmy półbogami, naprawdę wiemy, że musimy się spieszyć.
Dźgnęła go łokciem w żebra. Nie powinni wdawać się w zbędne dyskusje.
Na stoliku, do którego podeszli, stał duży kosz. Była pewna, że nie było go tam wcześniej. Był wypchany słodyczami i kwiatami – rozróżniała tylko róże, jakieś dwie odmiany tulipanów i kojarzyła te duże, białe pąki. Nie na tyle, by wiedzieć jak się nazywają.
– Ceńcie każdą wspólną chwilę. I nie bójcie się okazywać sobie uczuć. Byliście uroczy, kiedy w końcu się przełamaliście.
Zanim zdążyła zmienić zdanie i rzucić w nich kijem golfowym, pomachali im, odchodząc kilka kroków.
– Na nas już pora. Dziękujemy za grę. Dbajcie o siebie.
Zniknęli, rozpływając się w powietrzu równie nagle, jak nagle się pojawili.
Nie zdążyli odetchnąć.
Arisu nie odskoczyła chyba tylko dlatego, że już nie miała na to siły. Atlas przybrał gotową do walki postawę. Ciekawe, czy ich umiejętności w ogóle by się do czegokolwiek przydały.
Różowa, brokatowa chmura piany, która mogła być niewiele groźniejsza od piłek golfowych, opadła powoli, brudząc dwójkę stojących zbyt blisko herosów.
Kiss me.
O nie, tego było już za dużo. Mruknęła z irytacją na niewyraźny napis.
– Powinniśmy się zbierać.
Atlas jednak zignorował ją, pochylając się nad koszem.
– Serio? Pluszaki?
Dopiero teraz zwróciła na nie uwagę.
Były to dwa misie, trzymające serduszka. Podejrzewała, że taki szajs można dostać w każdym sklepie już dwa tygodnie przed walentynkami. Czekała tylko, aż jednemu z nich odpadnie oko.
Atlas złapał kilka cukierków.
– Zostaw to. Ściągniesz kolejne duchy.
Dla pewności rozejrzała się, czy aby na pewno nic więcej na nich nie czyha.
Wyglądało na to, że są bezpieczni.
Na wszelki wypadek jednak postanowiła się nie ociągać. Złapała Atlasa za rękaw i pociągnęła w stronę bramy.
– Ty naprawdę masz więcej szczęścia niż rozumu – fuknęła na niego.
– Pamiętaj, że to mój dołek zadecydował o wygranej.
– Tak, przez ciebie też się tu znaleźliśmy.
Przystanęli, kiedy na chodniku przed nimi przeszedł szary gołąb.
Gołębie też mogła obwiniać. Nawet powinna.
– Ej. Może te boskie gołębie to tak naprawdę drony.
Spojrzała na niego z konsternacją i niezrozumieniem.
– No pomyśl. Latają po obozie, ale jakoś nigdzie nie ma młodych. I są na każde zawołanie bogów i dzieciaków Wenus.
– Dalej jesteś takim samym debilem.
– Wygrałem rundę.
– Mówiłam ci już. Wmawiaj sobie.
A jednak uśmiechnęła się, kiedy na niego spojrzała. Chociaż dalej był to słaby, zmęczony uśmiech, to przynajmniej naprawdę był szczery.
– Mam nadzieję, że pomyślałeś o tym jak wrócimy do obozu, geniuszu?
Nie pomyślał. I ona też nie pomyślała.
Westchnęła, sięgając po schowaną za paskiem mapę.

 ♡ 
[3400 słów: Arisu otrzymuje 34+20 PD]
To była zdecydowanie najgorsza gra w golfa, w której uczestniczyć musiała Arisu razem z denerwującym Atlasem. Kiedy jednak udamy, że nie widzieliśmy tych żenujących dialogów, to misję możemy uznać za zakończoną pomyślnie. Brawo, półbogowie, mam nadzieję, że cukierki wam smakowały, a pluszowe misie umilą najbliższe dni.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz