środa, 26 marca 2025

Od Violet CD Lairy — „Live Love Laugh Lobotomy"

Poprzednie opowiadanie

Życie półboga jest pełne niepisanych zasad. Zasad dosyć oczywistych, ale jednocześnie będące kwintesencją brutalnego zderzenia się z rzeczywistością. Elektronika jest zła — tak, tak, żyjemy w średniowieczu, żeby potwory nas nie dopadły. Przy okazji, nie wiesz, jak wytłumaczyć śmiertelnikowi, dlaczego nie zadzwoni do ciebie, jeśli nie przyjdziesz do pracy. Albo to, iż nie bez powodu Pan D. pije dietetyczną colę i pod żadnym pozorem nie zgadzajcie się na przemyt wina, choćby prosił o najtańszego jabola bez smaku.
I najważniejsze — twój boski rodzic ma cię w głębokim poważaniu. Odezwie się dopiero, kiedy sam będzie coś chciał, co i tak jest niezwykle rzadkim wydarzeniem, a twoje wołanie o pomoc ma głęboko w swoim boskim nosie.
Violet odczuwała zmęczenie ciągłym przyciąganiem uwagi do siebie. Mimo że każdego dnia oddawała cześć Hekate, wciąż czuła się osamotniona. Miała kilku przyjaciół, ale w jej sercu wciąż tkwiła ogromna pustka, której nie potrafiła wypełnić. To były wspaniałe osoby, lecz żadna z nich nie zacieśniła więzi w ich relacji. Może tak naprawdę miała jedynie znajomych, a nie prawdziwych przyjaciół? Jeśli to prawda, nie mogła liczyć na to, że pojawi się ktoś, kto pomoże jej wyleczyć złamane serce po odrzuceniu ze strony Audrey — jedynej współpracowniczki, z którą czuła odpowiednie połączenie, jednakże bez odwzajemnienia jej uczuć.
Te oczy nie potrafiły wyrzucić z siebie więcej łez, zostawiając ją z męczącym przygnębieniem. Najchętniej zostałaby w domu, odtwarzając we wspomnieniach wieczór z ogniska integracyjnego, który był dla niej gwoździem do trumny -szczególnie scenę, która przyległa do niej, niczym wrzód na tyłku, ale doskonale wiedziała, że ma pewne obowiązki do wykonania.
Wyruszyła z domku Hekate, trzymając w rękach potężny tom notatek z matematyki. Kroczyła w kierunku świątyni Afrodyty — czarodziejka chodziła na te same zajęcia, co Eleanor i obiecała jej streścić lekcje, która ją ominęła z powodu choroby.
W drodze powrotnej do siebie, natknęła się na Chejrona. Zawołał ją do siebie, jakby wybierał widza potrzebnego do sceny improwizacyjnej jakieś kiepskiego stand-upu. Obok centaura stała wysoka dziewczyna o budowie córki drwala i podobnie była ubrana w koszule w kratke oraz t-shirt przylegający do ciała.
— Violet, oprowadzisz proszę nową koleżankę, zgoda? — Kierownik obozu wskazał ręką na rudowłosą i zostawił je, zanim padła odpowiedź “zgoda”.
— Laira. Laira Groft — Wyciągnęła potężną dłoń ku niej.— Chrupkożuj Hefajstosa. Miło mi cię poznać, Vi.
Czarownica wzięła głęboki oddech, aby tylko nie wybuchnąć. Gdyby tylko przez ostatnie miesiące nie panowała nad nią totalna apatia, wybaczyłaby użycie skrótu jej imienia i skręt kiszek po usłyszeniu nazewnictwa na dziecko boga. Ale jednak naszło ją jakieś złe przeczucie, co to tej dziewczyny. Postanowiła sobie, że spełni oczekiwanie Chejrona, choć niechętnie, lecz dla świętego spokoju. Swoją drogą, zauważyła, że jej nazwisko brzmi prawie, jak Lara Croft, bohaterki serii gier, w którą zagrywała się za dzieciaka. Postać, która obudziła jej orientację. Cóż, ale to tylko zabawny szczegół, na który machnęła ręką. Przynajmniej póki co…
— Violet Sanderson. Violet, nie Vi. Córka Hekate — ochoczo chciała dodać “tej, co udaje, że nie istnieje”, lecz powstrzymała się. — No więc… mam cię poprowadzić. To co widzisz teraz to osiedle dwudziestu trzech świątyń boskich, gdzie mieszkają wszystkie dzieciaki danego boga, zebrane w tym obozie. Ten co wygląda jak mała kuźnia na wschód od nas to właśnie domek Hefajstosa. Wrócimy tam później. Może zaczniemy od areny.
— To prowadź — Laira zareagowała, jakby wiedziała, że arena będzie jej ulubionym miejscem w tym przeklętym miejscu. 

 ***
 
Między strzelnicą, a stajnią znajdują się ruiny amfiteatru, które teraz służą jako idealne miejsce do ćwiczeń. W rogach upchane są stojaki na broń, zaś między manekinami, które przypominają ser szwajcarski od wszystkich cięć mieczem i po wbijaniu z nich strzał, znalazło się sporo przestrzeni do wykonywania manewrów samotnie bądź z partnerem.
Violet podeszła do jednego ze stojaków. Ochoczo wzięła do ręki krótkie Parazonium. Może i jako córka bogini od magii powinna polegać właśnie na zdolnościach magicznych, jednak było coś w krótkich broniach, co sprawiało jej radość. Taki sztylet umożliwia jej szybkie ataki, acz wciąż pracowała nad zwinnością, która powinna stworzyć styl walki, polegający na tanecznych unikach i błyskawicznych cięciach - bo zwycięża się nie tylko siłą.
Właściwie, mając ten skromny kawałek niebiańskiego spiżu w dłoni przyszła jej do głowy jedna rzecz, zmotywowana ochotą zapomnienia choć przez chwilę wszystkich przykrych momentach swojego życia, które ostatnio sobie wypomina. Może powinna się nieco zmęczyć…i nową koleżankę również. Może ta dziwna osóbka akurat spadła jej z nieba? Może potrzebowała kogoś do nie lubienia “dla zasady”? Oh, już o to powalczy.
— Lairo — zwróciła się do rudowłosej, czując się jak odpowiednia osoba na odpowiednim miejscu. — Mam nadzieje, że zdajesz sobie sprawę, że każdy dzieciak naszego rodzaju ma przewalone, tylko dlatego, że jesteśmy kim jesteśmy. Weź broń i pokaż mi co potrafisz. Niestety, nie urżniesz mi głowy, bo te bronie są odpowiednio zabezpieczone magią, ale i tak można się ubawić.
Nie trzeba było długo namawiać córkę Hefajstosa, aby się zmierzyła z Violet. Wzięła do ręki Sparthe, oczywiście uprzednio mierząc ją w rękach i napawając się jej widokiem. Jej oczy zaświeciły się, kiedy pierwszy wybór broni okazał się idealnym.
— To dawaj, księżniczko — zaśmiało się świeżo upieczone Hefajstosiątko i przyjęło pozycję wyzywającą do walki.
Violet ruszyła na nią pierwsza, mając nadzieję, że jest wystarczająco szybka, aby zakłuć przeciwniczkę w bok, nim zdąży podnieść swój miecz. Przeliczyła się. Laira uderzyła w ostrze Parazonium, tak, że wyleciało jej z ręki. Zdążyła je podnieść w locie i uskoczyć na bok, poza zasięg Sparthy Lairy. Wtedy zaczął się fechtunek — dziewczyny uderzały bezskutecznie w swoje bronie, totalnie nie potrafiąc przechytrzyć samych siebie. Jedynym efektem był niezwykle irytujący dźwięk trzaskania metalu o metal. W końcu Laira naparła tak, aż Violet straciła równowagę. Kiedy o ziemię, córka Hekate leżała plackiem na córce Hefajstosa.
Szybko się speszyła, odskoczyła i zaczęła się otrzepywać.
— Przepraszam za… T-to znaczy, to była bardzo dobra walka, Lairo Groft. — Szybko się poprawiła, uważając, iż Laira nie zasługuje na przeprosiny, choćby za skrócenie jej imienia. I za to, że w ogóle miała irytujący vibe.

geju 2.0?
───
 [969 słów: Violet otrzymuje 9 Punktów Doświadczenia]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz