Zawartość listu:
„ZNALEZIONO PÓŁBOGA
Uprasza się o odebranie młodego półboga płci męskiej, lat ok. 15, pochodzenia greckiego boga Apolla, z wyspy na Wielkim Jeziorze Słonym w Utah. Na pytanie o imię odpowiada: „bogowie, jestem taki piękny”.
W związku z niefortunną pomyłką lokalną klątwą została objęta niewłaściwa osoba. Proszę o jak najszybszy odbiór zguby. Ciasteczko z wróżbą gratis.
Nemezis[Pokruszone ciasteczko z wróżbą dołączone do listu przedstawia karteczkę z napisem: „nie patrz dzisiaj w wodę”].
W walentynki w Obozie Jupiter nikt nie był bezpieczny.
Elianne obudziła się wcześniej niż zwykle, więc stwierdziła, że uczci święto zakochanych makijażem. Co jej szkodzi, może akurat dzisiaj zostanie zjedzona przez potwora, a ten dostanie ostrego bólu żołądka, bo zatruje się jej kosmetykami. Wszystko było możliwe. Ba, nawet ubrała się ładnie, od razu do trumny!
Kiedy w końcu opuściła barak, gołębie już kręciły się po obozie, żeby dopaść osoby, do których adresowane były listy. Przez chwilę myślała nawet, że w tym roku jej się upiekło, co niestety nie okazało się prawdą. Nie minęło pięć minut, zanim w jej dłoniach wylądowała zapieczętowana koperta z grubego, kremowego papieru, na której kaligraficznie idealnym pismem zapisane były dwa imiona — jej i Kala. Cóż, przynajmniej nie będzie siedziała w tym sama. Z westchnieniem przełamała pieczęć i wyjęła z koperty pojedynczą kartkę papieru. Ze zmarszczonymi brwiami zajrzała do środka, widząc, że coś wciąż się tam znajduje. Ciasteczko z wróżbą? Pomyślała, że przyjemność sprawdzenia wróżby zostawi Kalowi, a tymczasem zajęła się listem.
Chwilę później złożyła karteczkę na pół, wzięła głęboki, zrezygnowany oddech, po czym skierowała się do baraku Kala. Ten na szczęście już nie spał, więc nie musiała go budzić.
— Hej, wiesz, gdzie jest Utah? — zapytała, zamiast się przywitać. Chłopak spojrzał na nią zaskoczony, trzymając w uniesionej dłoni maskarę. — Ja tak średnio, nigdy nie byłam dobra z geografii, a wychodzi na to, że musimy zrobić sobie małą wycieczkę — dodała, podając mu list.
Kal jeszcze raz przeciągnął szczoteczką z tuszem po rzęsach, zanim szczelnie go zamknął i dopiero wtedy skupił się na tym, co chciała podać mu Eli.
— Utah? To daleko — powiedział niezbyt zadowolony, biorąc list za sam jego brzeg. Wolałby już chyba spędzić ten dzień w szafie, zamiast robić nie wiadomo co, bo bogom na Olimpie się nudziło. Rozłożył kartkę z listem i szybko przebiegł wzrokiem po tekście. Westchnął. — Naprawdę musimy to robić? — zapytał, choć znał już odpowiedź.
— Nie chcę mieć bogini zemsty na karku. Obawiam się, że mógłby nas zjeść jakiś gryf — stwierdziła, po czym wyciągnęła w jego stronę kopertę. — Jest jeszcze to. Dostaliśmy ciastko, czyń honory.
Z uniesioną brwią Kal wyjął z koperty ciasteczko, po czym ostrożnie przełamał je na pół. Pozostałości ciastka wrzucił z powrotem do koperty, a karteczkę rozłożył i oczyścił z okruszków.
— Nie patrz dzisiaj w wodę — odczytał, po czym zmiął papierek w dłoni. — Łatwiej by nam było zabić sfinksa, niż dostać się do tego Utah — mruknął, wrzucając leżące na łóżku kosmetyki do torby.
— …Nie sądzę. To jak bardzo daleko jest to Utah? — zapytała Eli, bawiąc się odłamaną połówką pieczęci, którą oderwała od koperty.
— Z tysiąc kilometrów stąd. Coś takiego — odpowiedział, sprawdzając w lusterku, czy jego makijaż wyszedł tak, jak powinien.
Dziewczyna zmarszczyła brwi. Tysiąc kilometrów to dosyć daleko. Jedynym środkiem transportu, który mógłby dostarczyć ich na miejsce na czas, był samolot. Ostatni raz leciała samolotem zanim jeszcze dowiedziała się o tym, że jej matką jest Juwentas. Podejrzewała, że przelot samolotem nie będzie ich największym problemem. Miała nadzieję, że trafią na lot z wolnymi miejscami. Czy szesnastolatkowie mogą lecieć sami samolotem?
— Polecimy samolotem — powiedziała, zanim zdążyła zadać sobie jeszcze więcej pytań, na które nie miała pewnej odpowiedzi.
Mogła zobaczyć, jak zmienia się wyraz twarzy Kala.
— Nie mamy innego wyjścia? — zapytał, zaciskając palce na kosmetyczce, którą właśnie miał zamiar schować.
— Inaczej nie dotrzemy tam na czas — odpowiedziała Eli, kręcąc głową. — Nie lubisz samolotów?
Chłopak odchrząknął i poprawił włosy.
— Dam radę — skwitował krótko.
Dwie godziny później stali na lotnisku, prawie gotowi do wejścia do samolotu. Elianne musiała przyznać, że się stresuje. Może niekoniecznie się bała, ale dawno nie latała, poza tym nigdy wcześniej nie musiała podróżować tak daleko ze względu na misję. Była jednak w stanie sobie z tym poradzić; bardziej przejmowała się Kalem, który był nawet bledszy niż zwykle. Wcześniej próbowała coś z niego wyciągnąć, ale odniosła porażkę, więc się poddała.
Problem naprawdę pojawił się wtedy, kiedy już siedzieli w samolocie, zapinając pasy. Kal nie do końca stabilną dłonią upewnił się, że pas jest wpięty, a minutę później znowu sprawdził, czy wszystko jest na miejscu. Elianne przyglądała mu się kątem oka, słuchając, jak pilot życzy im miłej podróży. Założyła jasne kosmyki włosów za uszy, czując, jak samolot powoli zaczyna ruszać z miejsca.
— Kłamałem. Nienawidzę zmian ciśnienia — wypalił nagle Kal zduszonym głosem, zwracając tym na siebie uwagę Eli.
Dziewczyna spojrzała na niego, nieco zdziwiona wyznaniem. Wyraźnie widziała, że coś jest nie w porządku, ale raczej nie spodziewała się, że Kal się do tego przyzna. Zauważyła, jak zaciska dłonie w pięści. Jeśli mogłaby wyperswadować mu jeden głupi nawyk, to wybrałaby właśnie ten. Nie znosiła sposobu, w jaki próbował sobie radzić z negatywnymi emocjami.
— Przestań — mruknęła, pod wpływem chwili sięgając po jedną z jego dłoni. — Mogłeś powiedzieć wcześniej, ale będzie dobrze. Dużo ludzi się boi — dodała, mając nadzieję, że może choć trochę go to pocieszy.
Kiedy Kal nieco rozluźnił dłoń, Eli złapała go za rękę. Chłopak ani werbalnie, ani fizycznie nie zaprotestował, więc splotła palce ich dłoni. Chciała mu jakoś pomóc, a jej osobiście kontakt fizyczny często pomagał. Poza tym, w końcu były Walentynki. I chociaż Elianne nie do końca wiedziała, co powinna o tym myśleć, raczej jej to nie przeszkadzało.
Kiedy wystartowali, Kal ścisnął dłoń przyjaciółki na tyle mocno, że im obojgu pobielały palce. Eli sama poczuła przelotny strach, kiedy na moment wbiło ją w siedzenie, ale szybko poczuła się lepiej. Musnęła kciukiem dłoń Kala, starając się jak tyko mogła, żeby w tej sytuacji poczuł się lepiej. Dopiero kiedy samolot w końcu uniósł się na odpowiednią wysokość i ciśnienie zelżało, poczuła, że rozluźnił się również chwyt chłopaka. Po krótkiej, nieco niezręcznej chwili puściła jego dłoń. Głos rozlegający się z głośników pozwolił im rozpiąć pasy. Odchrząknęła.
— Okej, to jednak było trochę straszne — powiedziała, posyłając mu nieco niepewny uśmiech.
Kal wciąż był dosyć blady, ale wyglądał na spokojniejszego.
— Za rok tydzień przed walentynkami wyjeżdżam z tego obozu. Nie ma mowy, że dam się znowu wpakować do pieprzonego samolotu — burknął, powoli rozprostowując skostniałe palce.
Eli wolała mu nie przypominać, że za dwie godziny czeka ich lądowanie, a potem powtórka z rozrywki przy powrocie do San Francisco. Wolała, żeby skupił się na zadaniu, zamiast myśleniu o podróży.
Wyciągnęła z kieszeni nieco już zmiętą karteczkę z listem, ponownie czytając jego treść.
— To ma być jakiś Narcyz naszych czasów? — zapytała, chcąc zwrócić uwagę Kala na coś innego. — Bo jeśli tak, to możemy mieć mały problem.
Chłopak rzucił kątem oka na list, poprawiając pierścionki, które nieco wpiły mu się w palce.
— Raczej. Dziwne, że to dzieciak Apollo. W sensie to raczej moja rodzina ma obsesję na punkcie swojego wyglądu.
— Jest napisane, że niewłaściwa osoba dostała klątwą. Chociaż chyba nikomu nie życzę takiej klątwy — westchnęła blondynka, bawiąc się już naderwanym rogiem kartki. Zbyt długo się nią bawiła.
Kal w odpowiedzi wzruszył ramionami; chyba wciąż dochodził do siebie po startowaniu samolotu, chociaż to i tak odbyło się bez większych komplikacji. Elianne stwierdziła, że może lepiej będzie na razie dać mu spokój. W końcu lepiej, żeby już mentalnie nastawił się na lądowanie w Utah.
Kiedy wychodzili z samolotu, twarz Kala przybrała barwę czystej kartki papieru, ale jakoś trzymał się na nogach. Ze względu na miejsce, do którego lecieli, przy lądowaniu wystąpiły turbulencje, co wywołało niepokój wśród pasażerów. Końcowo jednak wszystko przebiegło bez innych przeszkód, więc na lotnisku znaleźli się cali i zdrowi (nie licząc tego, że Kal tylko odrobinę wyglądał, jakby miał zwymiotować). Eli wyciągnęła z kieszeni telefon, który pożyczyła, żeby mieć pod ręką źródło jakichkolwiek informacji. Wpisała coś w wyszukiwarkę, po czym podstawiła chłopakowi pod nos jakieś zdjęcie.
— Przecież na tym jeziorze będziemy szukać jednej konkretnej wysepki jakieś dziesięć godzin! — prychnęła, po chwili zabierając telefon, żeby znowu czegoś poszukać. — A tak w ogóle to jeszcze musimy tam dojechać, bo to tak z siedemdziesiąt kilometrów stąd. Najlepsza opcja to chyba pociąg — mówiła, marszcząc brwi. Trybiki w jej głowie kręciły się w zawrotnym tempie, kiedy próbowała obliczyć czas. — Na miejscu musimy to szybko załatwić, bo nie zdążymy na samolot. A ja chyba nie chciałabym tutaj nocować — dodała.
Kal zamrugał, wciąż nieco otumaniony po lądowaniu. Jak dla niego, to Eli mówiła trochę zbyt szybko, żeby w tej chwili mógł ją zrozumieć. Ale nie zaprotestował, wyrażając niemą zgodę na cokolwiek, co zaplanowała, nawet jeśli nie do końca wiedział, na co się pisze.
Do pociągu wsiedli na kilka minut przed jego odjazdem, tylko dlatego, że Elianne gdzieś po drodze zgubiła list, a choć znała go już niemal na pamięć, wciąż chciała go mieć przy sobie. Ich przedział na szczęście był prawie pusty, nie licząc jakiejś staruszki siedzącej przy oknie z torbą zakupów.
— W jedne walentynki zestarzeję się o dziesięć lat — mruknęła, próbując jakkolwiek wygodnie usiąść na twardym siedzeniu. Uroki kupowania najtańszych biletów.
Była zmęczona, a nawet nie dotarli jeszcze do celu podróży. Z każdą kolejną godziną coraz bardziej rozważała plany Kala na następny rok; zwiać tydzień przed świętem, żeby te przeklęte gołębie jej więcej nie dopadły. Nie mogli dostać jakiegoś przyjemniejszego zadania? Takiego, przy którym nie musieliby przelecieć przez pół Stanów Zjednoczonych? Lubiła podróże, ale wolała, kiedy były zaplanowane, a nie organizowane na ostatnią chwilę z boginią zemsty dyszącą im na karku. Nie był to jej wymarzony sposób na spędzenie walentynek.
— Wyprowadzę się w końcu z tego zasranego obozu — mruknął Kal, chyba po prostu się poddając.
Eli ani trochę mu się nie dziwiła. Znów wyciągnęła telefon, szukając informacji na temat jeziora, które mieli odwiedzić. I jeśli do tej pory myślała, że są w kiepskiej sytuacji, to teraz miała ochotę wyrzucić urządzenie za okno.
— Wiesz jak przeszukać jezioro, które ma 120 kilometrów długości i 45 kilometrów szerokości? Dlaczego nie wysłali tu jakiegoś dzieciaka, który umie obchodzić się z wodą? — sarknęła. — Przecież tam nawet ryby nie pływają!
Kal rzucił jej zrezygnowane spojrzenie. Może Nemezis oczekiwała, że po prostu przepłyną jezioro wpław, żeby znaleźć jej wysepkę. Nie chciał nawet myśleć o tym, co by się z nim stało po przebywaniu w tak słonej wodzie.
— Może będzie gdzieś przy brzegu? — zapytał z ostatnią namiastką nadziei, która o dziwo jeszcze go nie opuściła.
— Nie wiem, jednak mi się to nie podoba — mruknęła Elianne, opierając głowę o ścianę, przy której siedziała.
Jeżeli dożyje do końca dnia, to ze zdecydowanym uszczerbkiem na psychice.
— Chyba wskoczę do tego jeziora. Na główkę — powiedziała dziewczyna, kiedy stanęli przy brzegu zbiornika wodnego. Dużego zbiornika wodnego.
W zasięgu wzroku miała 3 wyspy, ale wiedziała, że jest ich więcej. Nie mieli jak dostać się na choćby jedną z nich, a co dopiero sprawdzać każdą po kolei, aż znajdą tą odpowiednią. Z każdą chwilą traciła nadzieję na powodzenie tej misji. A to było niecodzienne, bo zwykle wierzyła we wszystko, co robiła.
Kiedy zawiał wiatr, zapięła kurtkę aż pod szyję. Temperatura nie była szczególnie niska, ale wciąż chłód był odczuwalny. Pomimo pory roku, mogli słyszeć, a nawet widzieć sporo ptactwa. Wcisnęła dłonie głęboko do kieszeni, milcząc. Próbowała wymyślić cokolwiek, co mogłoby pomóc im wyjść z tej sytuacji.
— Mam pomysł! — wypaliła w końcu, odwracając się twarzą do Kala. Miała zaróżowione od chłodu policzki; nie przepadała za zimą. — Dzieciaki Wenus potrafią rozmawiać z gołębiami, co nie? Patrz, ile tu jest ptaków. Gołębie żyją wszędzie, muszą tu jakieś być — powiedziała, częściowo odzyskując swój zapał. — Powiedz im, żeby znalazły wyspę, na której stoi jakiś dzieciak. Na pewno nie ma więcej niż jednej. Sami nie damy rady.
Kal przez chwilę patrzył na nią w ciszy, łącząc w głowie fakty. Właściwie miała rację, chyba nie mieli innego wyjścia. Nie, żeby chciał to robić - będzie wyglądał jak wariat rozmawiając z ptakami. Był jednak w stanie to zrobić, jeśli dzięki temu będzie mógł odbębnić zlecenie i wrócić do obozu. Nad ich głowami wciąż przelatywały ptaki, ale z tej odległości nie mógł rozpoznać, jakie to gatunki. Jeżeli były tu jakieś gołębie, to na pewno się znajdą. Rozejrzał się ponownie i nieznacznie uniósł rękę nad głowę, a zanim Elianne się zorientowała, z kilku różnych stron zleciało się do nich kilka ptaków. Musiała przyznać, że nawet jej to zaimponowało. I tylko trochę rozśmieszył ją widok Kala mówiącego do stadka gołębi. Była pewna, że sama tego nie zapomni i raczej jemu też nie pozwoli tego zapomnieć.
Ptaki pofrunęły w kilka różnych stron. Przebywając nad jeziorem, pewnie znały położenie wszystkich wysp na jego powierzchni. A oni znowu nie za bardzo mieli co ze sobą zrobić.
Eli schowała nos w kołnierzu kurtki. Chociaż okoliczności nie były zbyt sprzyjające, a pogoda była kiepska, to park był naprawdę piękny. Widok na ogromne jezioro był imponujący. Z chęcią odwiedziłaby je w lecie, kiedy mogłaby się beztrosko cieszyć krajobrazem.
— Przynajmniej jest ładnie — powiedziała, spoglądając na Kala i posłała mu blady uśmiech.
— No jest — przyznał, wpatrując się w niebo, po którym fruwało ptactwo. Poprawił szalik, który poluzował mu się na szyi. Wywołał tym samym nieco szerszy uśmiech na twarzy Eli, która zorientowała się, że to ten sam szalik, który podarowała mu na urodziny.
Nie kontynuowali rozmowy, bo na niebie powstało zamieszanie, kiedy kilka ptaków zaczęło krążyć nad jedną z wysepek. Dziewczyna zmrużyła oczy, chcąc dojrzeć coś z daleka, ale nie za bardzo się to jej udało.
— Czyli wiemy, gdzie jest wyspa. Ale jak niby mamy się tam dostać? — zapytała, marszcząc brwi. — Jest tam jakiś hangar, ale nie wiem, czy ktoś to obsługuje w lutym — dodała, spoglądając na konstrukcję znajdującą się kilkaset metrów od nich.
— Najpierw samolot, potem pociąg, a teraz łódź? Czy to ma być zamach na moje życie? — burknął Kal, niechętnie patrząc we wskazanym kierunku.
— Wolisz sam dopłynąć do wyspy? — zapytała Eli, unosząc brew. — Chodź, nie marudź.
Złapała go za rękę, żeby zacząć ciągnąć go po ścieżce prowadzącej do hangaru. Jak nie zabił go lot samolotem, to łódką też popłynie.
— Nie wsiądę do tego.
Kal pokręcił głową, patrząc na motorówkę, która lata świetności miała już za sobą. Krzywił się na samą myśl.
— To i tak cud, że nie będziemy musieli wiosłować. Proszę cię, Kal, jesteśmy już bliżej niż dalej. Ja też najchętniej wróciłabym do obozu, ale nie chcę, żeby ktoś zmienił mnie w gryfa. Nie wiem, może to sobie jakoś wynagrodzimy po powrocie — mówiła niemal błagalnie. Musiała go namówić na przepłynięcie motorówką. Nie mogła pozwolić, żeby jej przyjaciel zamienił się w opierzonego lwa.
— Po wejściu do tej łódki chyba się wykąpię w tym zasranym jeziorze — prychnął Kal, z obrzydzeniem patrząc na brudne wnętrze ich środka transportu.
— Jeżeli ufasz moim umiejętnościom prowadzenia motorówki, to możesz nawet stać, ale ja bym tego na twoim miejscu nie robiła. Gdybyś nie oczarował tego faceta w hangarze, to za nic nie wydałby nam tej motorówki — powiedziała, lekko się krzywiąc, czując, jak szalupa chwieje się na wodzie.
Sama nie była do końca pewna, czy chce do niej wsiadać. Raczej nie przepadała za łódkami i pływaniem po wodzie, w której może się utopić.
— Jak coś, to nie umiem pływać — powiedziała, zasiadając za kierownicą.
Kal wciąż stał na pomoście, patrząc na motorówkę z czymś pomiędzy zrezygnowaniem a irytacją.
— No wsiadaj, najwyżej utoniemy oboje. Nie ma tego złego. Wolę to, niż być zamieniona w żabę — zachęcała go (na swój sposób), żeby w końcu załadował się do łódki. Czas leciał, a ona naprawdę chciała wrócić na noc do obozu.
Kiedy chłopak w końcu, choć z miną męczennika, wsiadł do motorówki, mogli ruszać. Mojry z pewnością nie zaplanowały dla Elianne karierę kierowcy rajdowego, bo nie szło jej zbyt dobrze, ale przynajmniej cały czas znajdowali się na powierzchni. Zdecydowanie zmarzła i parę razy owiał ją strach, że jednak się wywrócą, ale jej niewielkie umiejętności na szczęście ich nie zawiodły. Kiedy znaleźli się w odległości kilku metrów od wskazanej przez gołębie wyspy, mogli usłyszeć gwar i zachwycone piski. Eli westchnęła, bo niekoniecznie mogło jej to pomóc na kiełkujący ból głowy. Kal z zawrotną prędkością wyszedł z motorówki i wyciągnął dłoń do przyjaciółki, której odrobinę drżały nogi. Z ulgą powitała stały grunt pod nogami.
Wysepka była niewielka, stojąc na jednym brzegu, mogłaby zobaczyć drugi. Mogłaby, gdyby widoku nie zasłaniała jej gromada podekscytowanych nimf, przepychających się między sobą, żeby dopchać się do epicentrum wydarzenia. Czyli przed nimi stała kolejna przeszkoda — stado rozchichotanych nastolatek.
— To chyba mi się śni — mruknął pod nosem Kal, na chwilę przymykając oczy. Eli w pełni podzielała jego nastrój.
Podeszła kawałek bliżej, ale wciąż niczego nie widziała. Nimfy wciąż głośno ze sobą rozmawiały, szturchały się łokciami i nie przejmowały się, kiedy przypadkiem niemal stratowały jakąś towarzyszkę.
— Aż taki jest ładny? — szepnęła z niedowierzaniem do Kala, choć pewnie żadna z nimf i tak by jej nie usłyszała. — Chyba wiem jak je rozgonić. Chodź, posłużysz mi jako przykład — powiedziała z rozbawieniem. Ta część zadania akurat mogła być zabawna.
Znów pociągnęła go za sobą, jakby sam po prostu nie mógł za nią pójść, aż stanęła kilka kroków za nimfami.
— Ej, dziewczyny! — zawołała, chcąc zwrócić na siebie ich uwagę, co nie należało do najłatwiejszych zadań. — Halo, słuchajcie! Wiem co zrobić, żeby w końcu zaczął się wami interesować! — powiedziała jeszcze głośniej, co w końcu przyciągnęło chociaż część ich uwagi.
Uśmiechnęła się, oparła dłonie na biodrach i popatrzyła na nimfy, które spoglądały na nią kątem oka, ale wciąż skupiały się głównie na postaci stojącej nad jeziorem.
— Olewa was, co? Faceci. Masakra. Ale słuchajcie tego, ja wypracowałam metodę — wyjawiła im konspiracyjnie, odrzucając jasne loki na plecy. — Oni lubią, jak dziewczyna jest niedostępna, wiecie, o co chodzi. Jak lata za chłopakiem, to im się nudzi. Musicie udawać, że macie go w dupie, żeby zobaczył, że musi się postarać. Bo jak tak wszystkie krzyczycie i staracie się o jego uwagę, to on nawet nie musi kiwnąć palcem. Szanujcie się, mężczyzna musi się postarać! Serio mówię — powiedziała z powagą. — Na przykład, patrzcie na tego kawalera — dodała, wskazując palcem na Kala. — Myślicie, że za nim latałam? A gdzie tam! Miesiąc go olewałam, grałam niedostępną, żeby się chłopak postarał. I tyle wystarczyło. Poważnie, spróbujcie z tym tutaj. Założę się, że wybierze tą, która będzie miała na niego najbardziej wywalone — zakończyła swój wywód, z uśmiechem zauważając, że… podziałało.
Nimfy podejrzliwie patrzyły to na siebie, to na Eli i Kala, a potem jeszcze na półboga stojącego nad wodą. Przynajmniej już nie robiły zdjęć. Kal stał jak wryty dwa kroki za przyjaciółką, chcąc nie chcąc dodając jej opowieści wiarygodności. W końcu pierwsza z nimf skrzyżowała ramiona na piersi, wyłączyła telefon i z obrażoną miną odwróciła się plecami do jeziorka. Jej zachowanie zaczęły powtarzać kolejne, aż w końcu na wyspie zrobiło się cicho, a dwójka herosów bez większych problemów mogła przepchnąć się przez mały tłumek.
— Przepraszam za to — szepnęła, posyłając mu pełen skruchy uśmiech. — I pamiętaj, żeby nie patrzeć w wodę.
Kiedy w końcu stanęli obok obcego półboga, okazało się, że wygląda on dość… Przeciętnie. Elianne nie miała pojęcia, czym tak bardzo zachwycały się nimfy. Gdyby tak postawić go przykładowo przy Kalu (bo w końcu był synem Wenus, to dlatego), nawet nie zwróciłaby uwagi na syna Apollo. Dzieciak jednak padł ofiarą klątwy, więc przecież nie liczyło się to, jak wygląda. Niemal maniakalnie wpatrywał się w taflę wody, ani na chwilę nie odwracając od niej wzroku, przy okazji mrucząc coś pod nosem. Pamiętając treść listu, nawet nie zapytała go o imię, wiedząc, że nie otrzyma odpowiedzi.
— Wyglądam oszałamiająco… To zwierciadło naprawdę zdziała cuda — wymruczał, wciąż przeglądając się w wodzie.
— Hej, chciałbyś z nami wrócić do San Francisco? — zapytała naiwnie Elianne, z całych sił starając się nie spojrzeć w taflę jeziora.
[3149 słów: Elianne otrzymuje 31+20 PD]
Jakież jest ich zdziwienie (żadne) kiedy rzekomy Narcyz ignoruje pytanie Elianne i poświęca swoją uwagę… sobie. A raczej czemuś, co znajduje się na dnie stosunkowo płytkiego jeziora. Elianne i Kal muszą założyć, że faktycznie jest to zwierciadło, bo żadne z nich nie ma odwagi spojrzeć. Chociaż...?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz