Zawartość listu:
„Ty również uważasz walentynki za beznadziejny, kiczowaty zwyczaj? Świetnie się składa!
Poszukuję dwójki chętnych, którzy skłonni są pomóc mi zniszczyć ten dzień choć jednej obrzydliwie w sobie zakochanej parze. A może odznaczacie się talentem większym niż przypuszczam i Wasza praca pozwoli na zebranie jeszcze większych plonów?
Na odwrocie tego listu znajdziecie dane rezerwacji do luksusowej restauracji, gdzie, przy pobliskim stole, wraz z dwoma innymi zaprzyjaźnionymi parami zasiądą wasze główne cele. Szepczcie w odpowiednie uszy, przekazujcie odpowiednie wiadomości i z odpowiednią finezją przekręcajcie prawdę.
Pamiętajcie, plotka jest jak płomień — czasem wystarczy mała iskra, by po chwili wszystkich pochłonęło morze ognia. Ale nie dajcie płomieniom się sparzyć, ponieważ konsekwencje mogą być srogie. Jeśli jednak odniesiecie sukces, sprawię, że Wasze imiona znajdą się na wszystkich językach i trafią we wszystkie uszy!Fama”.
Nie takiej reakcji się spodziewał.
— Co to ma być? Dziesięciogwiazdkowa restauracja dla zadufanych w sobie bananów?
A raczej, nie takiej chciał. Szeroki — nienaturalnie szeroki — uśmiech na twarzy Judasa ani drgnął, ale poczuł, jak coś w jego środku pęka. Nie dając po sobie tego poznać, odchrząknął, chowając zmarznięte ręce do kieszeni płaszcza. Wciąż nie nauczył się nosić rękawiczek i nawet coraz bardziej popękana skóra między palcami nie potrafiła do niego przemówić.
— Nie, nie… To nie tak, Havu, słuchaj…
— Judas, jestem po pracy. — Przerwał mu neutralnym, opanowanym tonem, ale z wyczuwalnym wyrzutem. — Mogę iść do domu i odespać?
Nie uśmiechnął się do ani razu i ani odrobinę, a powieki miał delikatnie zaczerwienione, podobnie jak nos i piegowate policzki. Zaciskał kurczowo palce na pasku torby, stojąc dziwnie spięty, jakby to miało mu pomóc z magazynowaniem ciepła, bo nie zapiął kurtki, gdy wychodził.
Stali pod budynkiem, w którym pracował mężczyzna, ponieważ uznał, że najlepszym sposobem na skontaktowanie się z nim nie jest zadzwonienie czy, o matko, to z pewnością nie, wysłanie wiadomości, a najefektywniejsze (oraz najszybsze) będzie przyjście do niego od razu po pracy. W końcu doskonale wiedział, o której kończył.
Powinien już na samym początku powiedzieć, o co chodzi, a nie zachowywać się jak nastolatka zapraszająca swój obiekt westchnień na randkę. Bo nie było to w rzeczywistości zaproszenie na randkę, nie w oryginalnej teorii, a mogło na to wyglądać.
Z kilku powodów. Po pierwsze, zbliżały się walentynki.
Po drugie, przyszedł do Havu właśnie, gdy zbliżały się walentynki i zaprosił go do ekskluzywnej restauracji.
Po trzecie, zaprosił go do tej restauracji jak z własnej inicjatywy — po części to była prawda, ale tak naprawdę nie wspomniał prawdziwego powodu, czemu go zaprasza.
Powinien od razu powiedzieć o jego popołudniu po pracy, o wyjściu na spacer z psami, i o tym, jak w pyszczku rozbrykanego Krucyfiksa magicznie pojawia się koperta, który zwierzę przynosi swojemu właścicielowi, jakby wiedziało, że jest skierowany właśnie do niego (a może uznał, że to pora na zabawę w aportowanie) — choć w rzeczywistości wyrwał list przelatującemu, białemu ptakowi. Obśliniony, trochę pognieciony (na szczęście nie zjedzony, choć z kolei nie wiadomo, jak potoczyły się dalsze losy gołębia, bo w gęstej sierści psa zaplątały się dwa pióra) list na szczęście jest nadal zdatny do przeczytania mimo swego ubłaganego stanu.
Powinien powiedzieć o treści tego listu, która w pierwszej sekundzie rodzi u Judasa leniwe odetchnięcie, złapanie się za głowę i potrzebę przeczytania go drugi raz, by nabrać pewności, że dobrze rozumie wszystkie zawarte w nim słowa. Ponownie przypomina mu się przy tym wrodzona niechęć do (niestety) istniejących, ingerujących w jego życie cały czas bóstw, które przeklinał przy każdej stosownej do tego okazji, w nadziei, że w końcu zostawią go w świętym spokoju, zmęczone przesadną wulgarnością tych bluźnierstw. Ale jednak został na tyle przeklęty przez diabła, iż nawet one nie były w stanie odpędzić złego losu.
Tym razem Fama zrzuciła na niego potępienie. Nikogo raczej nie zdziwi, że to akurat bóstwo plotek zechciało wykorzystać jakichś półbogów do swoich nikczemnych zamiarów w dzień miłości. I los wybrał akurat go.
W początkowej chwili nie wyglądało to, jak dobra wiadomość — utrata energii i czasu tylko po to, żeby zniszczyć komuś dzień, bo bóstwo miało taki kaprys. Z drugiej strony, tę utratę energii i czasu mogła zrekompensować mu kolacja z Havu.
A wymyślenie paru nieszczęsnych pogłosek, jak to zażyczyła sobie Fama, nie jest zadaniem niewykonalnym (z pewnością nie dla ich dwójki).
Gdy półbóg przeczytał list, zacisnął wargi, również złapał się za głowę i było widać, że również ponownie przelatuje oczami po dość koślawych, przechylonych literach. Podniósł wzrok na Judasa, skrzywił się i z powrotem spojrzał na kartkę. Przez moment nad czymś myślał z zatroskanym wyrazem twarzy, zapewne dumając, czy przyjąć zaproszenie mężczyzny, czy go zbyć, przy okazji kpiąc z tej propozycji i zostawiając go bezczelnie na pastwę losu, bo Judas nie miał raczej nikogo innego, a na pewno nie kogoś, kogo by chciał jako swojego partnera.
— Dobra — otrzymał odpowiedź. — Niech ci będzie.
Może i komuś zniszczy ten dzień, ale za to sam będzie miał najlepsze walentynki w swoim życiu.
Szafa mężczyzny była wzbogacona o same stonowane, ciemno-beżowe odcienie i trudno było wyciągnąć z niej coś, co nie było swetrem czy bluzą. Po krótkim namyśle (bo nie miał nad czym się zastanawiać) założył na siebie jedną z dwóch koszul, jakie posiadał. Z racji, że nie powinien się zbytnio rzucać w oczy, musiał jakoś wtopić się w tłum. Havu dopasował się do swojego randkowego towarzysza prostotą wystroju przy równoczesnym zachowaniu kultury osobistej. Garniturowe, proste spodnie i luźna, czarna koszula z krawatem dopasowywały się idealnie do długich nóg i szczupłych ramion. Miał na sobie codzienne buty. Krawat był związany dość krzywo, jakby na szybko wychodził z domu w obawie, że jeśli spędzi przed lustrem jeszcze chwilę dłużej, to będzie za późno, a Havu raczej był osobą, która przyjdzie dwadzieścia minut za wcześnie, niż się spóźni.
Judas długi czas wpatrywał się w dwa niezapięte od góry guziki koszuli, niezbyt przejęte tym, czy wypada się prezentować w taki sposób. Mężczyzna nie wypowiedział na ten temat ani słowa, ale i rudowłosy i tak w momencie je zapiął, zanim wsiadł z nim do samochodu i zawiązał swój szalik, który wcześniej był tylko narzucony na jego ramiona.
Budynek osadzony w centrum żwawego miasta na zewnątrz nie był specjalnie pokazowy — niski i pomalowany na szaro-buro — ale wrażenie zmieniało się diametralnie po przekroczeniu progu i zostaniu oślepionym przez wiszące, wielkie lampy.
— Stolik dla dwóch. — Judas uśmiechnął się potulnie do kelnera, gdy dotarli na miejsce. — Rezerwacja na siedemnastą.
Zaprowadzono ich na miejsce i darowano karty, a Havu rozejrzał się od razu uważnie, zwracając w ciągu zaledwie paru chwil uwagę na każdą pojedynczą osobę i wystrój ogromnego lokalu. Panujący harmider obijał się o wysokie ściany, okrągłe stoły i wypolerowaną podłogę. Czarno-brązowa kolorystyka z domieszką czerwieni i okazjonalnej śnieżnej bieli podbijała wrażenie o luksusie. Definitywnie gromadziły się tu osoby, które są albo ważnymi (w ich własnym mniemaniu) osobowościami, albo chcą udawać, że stać ich na dostojne dania. W tle cicho grały nuty muzyki klasycznej, a na ścianach wisiały dodatkowe, nieco przesadzone ozdoby z okazji walentynek.
Zaraz obok znajdowało się największe ze wszystkich miejsce do siedzenia, gdzie było sześć osób. Oprócz nich, w pomieszczeniu były głównie pary dwuosobowe, takie jak oni. Rudowłosy patrzył bezczynnie w menu, a Judas na niego, na tyle zaabsorbowany, że nie docierały do niego głosy z zewnątrz, a główny punkt całego tego spotkania wypadł mu z głowy sekundę po wejściu do lokalu.
— Jak w pracy? — Zadał nagle niespodziewane pytanie.
— Huh? — Zamrugał Havu, unosząc wzrok znad karty.
— Huh? — Judas otworzył szeroko oczy.
Przez długi moment patrzyli na siebie w milczeniu.
— Okej. Wszystko w normie — odpowiedział i spuścił wzrok, stwierdzając zapewne, że mężczyzna chce wczuć się w rolę zwykłego klienta restauracji, po czym głośno odchrząknął. — Tak właściwie, czy mamy jakiś plan?
— Plan?
— Tak, plan. Jesteśmy tu, żeby…
— Nie mów tak głośno — prychnął, unosząc kąciki ust w irytujący sposób. — Chyba nie chcesz, żeby ktoś się dowiedział o naszych prawdziwych zamiarach.
Havu odwzajemnił uśmiech, lecz w zupełnie innej intencji i obruszył się z faktu, że nie poruszyli tematu tego, co dokładnie zamierzają zrobić. Za to nim zdążył kontynuować, podszedł do nich kelner, by odebrać zamówienie. Havu spiął się przez to widocznie, choć przeglądał menu przez prawie dziesięć minut, a po pytaniu ,,Co dla państwa podać?” zamilkł, patrząc tępo w przestrzeń.
Judas przejął od razu inicjatywę i zamówił białe, wytrawne wino oraz… zapiekanego homara z masłem czosnkowym, a na deser poprosił crème brûlée. Kelner zapisał zamówienie w notatniku i odszedł. Rudowłosy jeszcze przez moment ze skostnieniem patrzył na kartę, aż nie poprawił się na krześle, opierając ręce o stół i pochylając lekko do przodu, by zacząć obserwować osoby wokół.
— Wstydzisz się? — roześmiał się nagle brunet, patrząc na jego wyraz twarzy.
— Właśnie zamówiłeś cholernego homara — stwierdził jedynie to, a gdy mężczyzna kompletnie nic nie odpowiedział, zmarszczył brwi. — On kosztuje… siedemdziesiąt dolarów.
— No i?
— Skąd ty masz tyle pieniędzy?
— Dostałem spadek.
— Serio?
— Może.
Już po chwili na stole znalazło się zamówione wino, które kelner sam im nalał do smukłych, srebrnych kieliszków, zapełniając jedną trzecią ich pojemności. Gdy syn Morsa wypił niewielkiego łyka, skrzywił się i od razu odłożył naczynie.
— Aż tak jesteś mną zainteresowany?
— Myślę, że jesteś nudny — prychnął śmiechem.
— Przyznaj, że gdybym był nudny, to byś ze mną tutaj nie siedział.
— Może — zadrwił Havu. — Ale wiesz, zdecydowanie bardziej od ciebie interesują mnie tamci. — Wymownie spojrzał na sześcioosobową zgraję obok nich.
— Czemu interesujesz się innymi?
Na to pytanie zamilkł, uchylając wargi w zdumieniu. Osoby siedzące przy tym wielkim stole rozmawiały tak donośnie, że tak naprawdę każdy w tej restauracji, kto choćby odrobinę się skupił, usłyszałby dokładnie — słowo w słowo — ich dyskusję. Za to Judas jakby utracił słuch na rzecz gorliwego wzroku, który co chwilę zwracał uwagę na nadal przekrzywiony krawat, z jednej strony żądny poprawić tę niedoskonałość, a z drugiej pojący się tym widokiem nieporadności. Wzrok mężczyzny na zmianę przechodził od kołnierzyka koszuli, do przenikliwych oczu, aż na dłoniach kończąc, ze szczególnym uwzględnieniem zielonkawo-niebieskich żył przebijających się przez cienkie, blade warstwy miękkiej skóry i gładkiej płytki krótko obciętych paznokci o owalnym kształcie. Nadawały jeszcze większego wrażenia elegancji każdemu ruchowi dłoni i palców, czy to gestykulujących nieświadomie przy wypowiedzi, pociągających w zamyśleniu za kosmyk rudego loka — co Havu zaczął robić niedawno przy pewnych sytuacjach — czy też splatających się ze sobą raz po raz, szczególnie gdy równocześnie marszczył brwi na Judasa z dezaprobatą. Z każdym takim gestem miał coraz większą pokusę, by dotknąć — nie, nawet złapać — rękę Havu, aby wyczuć dokładną strukturę jego pieprzyka między kciukiem a palcem wskazującym, zarówno szerokość, jak i wypukłość, czy też, by móc wyczytać z linii papilarnych jego przyszłość, ale taką, w której jest także on i właściwie tylko on.
— Czy ty jesteś głuchy?
— Bolał cię ten kolczyk?
Havu przestał na to pytanie bawić się owym kolczykiem przy swojej brwi i westchnął cicho.
— Judas…
— Wiesz, wyglądasz w nim bardzo… Jakby to powiedzieć. Sek-
— Słyszysz to? — Wciął mu się w słowo. Sam sobie mógł odpowiedzieć, widząc minę Judasa. — Mówili o obozie. Wiesz, co to oznacza?
W energicznym toku słów można było usłyszeć również pochodne ,,bóstw” czy ,,potworów”.
Zgromadzisko musiało mieć albo wyjątkowo obojętną postawę wobec tego, czy osoby niezaznajomione z tymi tematami coś wyłapią, albo być lekko podpite. Obydwie opcje były równie prawdopodobne, a do nich można dołączyć trzecią — że nawet nie zdają sobie sprawy z tego, jak hałaśliwi są.
Obserwowali przez dwadzieścia ileś minut ich grupkę, aby przeanalizować sprytniej sytuację. Skoro tak szybko odnaleźli (choć bez wysiłków) swój cel, to mieli dużo czasu, aby wpaść na jakiś pomysł co do zniszczenia im tej rozkosznej biesiady, a szczególnie jednej z par, której sam widok wywoływałby odruch wymiotny nawet u najbardziej przesadzono-staromodnej-ultraromantycznej, tandetnej i kiczowatej osoby. Kobieta w młodym wieku o długich, gęstych włosach dosłownie siedziała na kolanach u swojego — prawdopodobnie — małżonka, przy wszystkich poruszanych tematach patrząc tylko i jedynie na niego, podczas gdy on karmił partnerkę ostrygami i zaś tiramisu, jakby ta sama nie potrafiła obsłużyć sztućców. Co chwilę całowali się w polik, czoło albo usta, zapominając kompletnie o istnieniu świata wokół siebie. Pozostała czwórka nie była aż tak ekspresywna wobec siebie.
Nic dziwnego, że Fama chciała komuś takiemu uprzykrzyć życie.
Zdążono przygotować ich danie główne przez ten czas, gdy przysłuchiwali się stolikowi obok. Wyłapali nawet imiona półbogów. Musieli działać, dopóki klienci nadal odurzali się napojami i przystawkami, co jednak było znacznie utrudnione z racji faktu, że nie ruszali się z miejsca.
Havu po pewnym oczekiwaniu, w końcu, żeby pokarm nie ostygł, odkroił kawałek homara i nabił go na widelec. Przeżuwał go z widocznym trudem — nie wiadomo, czy to z powodu smaku, czy struktury — ale zdołał połknąć jedzenie. Porcja nie była przeraźliwie duża, dlatego ponowił próbę dalszego spożywania. Ksiądz wpatrywał się w wolne ruchy jego przełyku i na oblizywane mimowolnie, brzoskwiniowe, lekko popękane wargi.
— Wiesz, u mnie w domu często jedliśmy homara.
— Co, do cholery? — Jedzenie o mało nie wypadło mu z buzi.
— O co ci chodzi? — mruknął Judas.
— Myślałem, że powiesz, że coś wymyśliłeś.
Mężczyzna zerknął na półbogów.
— Wymyśliłem — orzekł świergoczącym tonem. — Czekam, aż ktoś wstanie od stołu, no, chyba że masz coś lepszego w głowie. A tymczasem delektuję się czasem z tobą, coś w tym złego?
Rudowłosy poczuł, jak pod stołem but półboga trąca jego nogę. I nie oddala się, a wręcz przeciwnie, jeszcze natrętniej go zaczyna obmacywać po nogawce spodni, unosząc stopę coraz wyżej, od kostek aż po kolana. Zaniemówił. A raczej zakrztusił się i musiał to popić winem, choć zapewne wolałby zwykłą wodę. Odsunął się gwałtownie, choć dopiero po chwili, próbując unikać z nim złapania kontaktu wzrokowego, a jest to bardzo trudne, gdy ktoś siedzi naprzeciwko ciebie i na dodatek tak blisko.
— Okej — wydusił z siebie, z odwróconą głową, zakrywając twarz dłonią. — Żeby to przyśpieszyć, myślę, że możesz się podzielić ze mną — zacisnął zęby — tym pomysłem. Coś jeszcze się wymyśli przez ten czas.
A był on niejako długi i u osoby podatnej na stresogenne bodźce wywołałby niemały niepokój.
Aż do chwili, gdy jeden z mężczyzn ruszył się z krzesła, wówczas zakładając na siebie marynarkę i samotnie poszedł w stronę wyjścia. Havu boleśnie kopnął Judasa pod stołem, patrząc na niego porozumiewawczo. Brunet ostrożnie wstał, podświadomie starając się nie zwracać na siebie uwagi i ruszył za ich celem, który stanął przy budynku na zewnątrz i wyciągnął pudełko papierosów. W odległości paru metrów stały wokół jeszcze inne osoby, które zrobiły sobie przerwę na tę przyjemność. Nie zamierzając dłużej tracić cennego czasu, z promiennym uśmiechem, otwartą postawą i własnym papierosem w buzi żwawym krokiem podszedł do mężczyzny, zbliżając się na dystans personalny, który był przeznaczony już dla najbliższych osób.
— O, Kenneth! — Półboga speszyło jego własne imię, gdy zostało wypowiedziane przez Judasa, do tego stopnia, że podskoczył w miejscu. — Hej, nie pamiętasz mnie? To ja, Olivier.
Tak jak każdy w Polsce zna jakiegoś Jakuba, tak w Ameryce zapewne każdy zna jakiegoś Oliviera, więc był to chwyt, który zwiększał możliwość na prezentację jako bardziej wiarygodnego, szczególnie przy papierosie. Ludzie, którzy palą razem, naturalnie tworzą ze sobą bliższą więź. Kenneth jednak potrzebował chwili, aby przetrawić te słowa, wpatrzony w przyjacielsko prezentującą się twarz.
— Nie sądzę. — Zmarszczył brwi, uważnie oceniając go wzrokiem. — Nie kojarzę cię.
— Serio? Wydaje mi się, że widziałem cię przy stoliku z Marią.
Na imię kobiety, która siedziała bez przerwy na kolanach swojego narzeczonego, Kenneth wyglądał, jakby odblokował nieistniejące nigdy wspomnienie, bo uchylił trochę szerzej oczy i się rozluźnił. Zaciągnął się dymem, a Judas zaimitował ten gest.
— Dawno z nią nie rozmawiałem, ale teraz jakoś mi tak głupio. Trochę mieliśmy… wiesz, jakby, na pieńku. Lubiliśmy się pewien czas, ale drogi się nam rozeszły — zaczął mówić, co mu na język przyszło, nie przejmując się, czy ma to całkowity ład i skład. — To pomyślałem, że do ciebie podejdę, bo z tobą zawsze miałem dobrą gadkę. Może dawno nie rozmawialiśmy, ale mam dobre wspomnienia.
— Och, cóż… tak, tak, racja — zaśmiał się niezręcznie. — Wybacz, wyleciałeś mi z pamięci. Więc, co tutaj robisz?
— Dostałem zaproszenie na kolację. I szczerze, to… jak was zobaczyłem, to głównie pomyślałem, że powinienem ci o czymś powiedzieć.
Na moment zamilkł, ponownie przykładając fajkę do warg. Kenneth patrzył na niego oczekująco, z pewną trwogą, uginając się pod wpływem ciemnych, granatowych oczu Judasa, które potrafiły podbić wszystkie jego kłamstwa do rangi autentycznych. Im więcej sekund nic nie mówił, tym drugi mężczyzna bardziej się skulał w sobie z niecierpliwości.
— Maria to nie Maria — wyrzekł grobowym tonem.
— Co? — Skonsternował się.
— Wiesz, że Maria ma bliźniaczkę? Oczywiście, że nie, bo nikomu o tym nie mówią. Jest do niej prawie stuprocentowo podobna, ale rozróżnisz je przez bliznę pod okiem, której Maria nie ma. A ma ją Emma, która właśnie teraz siedzi przy waszym stole i udaje dobrą partnerkę.
Te słowa zawisły w gęstym powietrzu.
— Poważnie?
— Poważnie.
— Czemu miałaby to robić? — burknął.
— A ja to wiem? — Wzruszył ramionami Judas. — Dowiedziałem się o tym kiedyś, bo mi mówiła, że robiły różne podmianki. Wiesz, jak to jest. Jak widać, nic się nie zmieniło. Właśnie dlatego przestaliśmy się dogadywać, jak stwierdziłem, że nie jest to raczej zbytnio odpowiednie.
Może to były procenty, które jak było widać, Kenneth ma już głęboko w krwi, a może manipulacja księdza była tak niemożliwie przekonująca, że mężczyźnie aż wypadł papieros z buzi. Nie podniósł go. Patrzył na Judasa, trawiąc tę informację krok po kroku, w wyjątkowo spowolnionym tempie. Nie zdeptał niedopałka, a zamiast tego, odwrócił się na pięcie.
— Muszę wracać — rzucił z naburmuszonym głosem.
Judas patrzył, jak półbóg wraca do restauracji. Po chwili zrobił to samo. Kenneth przysiadł przy swoim stoliku z ponurą miną, a brunet naprzeciw Havu i uśmiechnął się do niego. Rudowłosy pokiwał głową i wziął głęboki wdech, wiedząc, że nadeszła jego pora. Ku zdziwieniu Judasa, złapał butelkę wina i napił się z gwinta paru łyków, odłożył ją z hukiem, po czym wstał i podszedł szybkim krokiem do sześcioosobowej grupy, która nawet się nie zorientowała, że ktoś natarczywo wpatruje się w ich czubki głów.
— Aleks!
Krzyknął najwyraźniej znacznie głośniej, niż zamierzał, bo się zawahał, gdy półbogowie momentalnie u przerwali śmiechy i spojrzeli na niego. I nie tylko oni, bo kilka osób w niedalekich stolikach odwróciło się za siebie. Havu przełknął ślinę, krzyżując przy tym ręce na piersi.
— A ty to kto? — zapytał wywołany facet.
— Dobrze wiesz, kim jestem — warknął, ale głos się mu przy tym załamał i zabrzmiało to, jakby miał za moment się popłakać, co jedynie pogłębiło dramatyczność jego występu. — Nie udawaj idioty. Siedzisz tu sobie, z jakąś dziwką na kolanach i udajesz, że nic między nami nigdy nie było? Może niech wszyscy odkryją, jakim jesteś zdrajcą, co?!
Nie wyjawił wcześniej, co dokładnie zamierza zrobić — po prostu powiedział Judasowi, że ma zrobić to, co on wymyślił, a Havu podąży za tymi planami, wbijając się w dalszą akcję. Z tego powodu mężczyzna nie do końca dowierzał w to, co słyszy.
— O czym ty wygadujesz? — burknęła Maria (Emma), schodząc z kolan mężczyzny.
— To ty nie wiesz? O, dwóch oszustów się znalazło — zarechotał. — Aleks ci nie mówił o tych wszystkich namiętnych nocach, które z nim przeżyłem? O tych listach, co mi wysyłał? O naszych romantycznych wyjściach? Wiecie, że wasz Aleks jest tak naprawdę kryptogejem i jest z kobietami tylko dla przykrywki? Spójrzcie wy na niego.
— To nieprawda! — krzyknął w odpowiedzi mężczyzna, wstając gwałtownie z krzesła. — Nawet nie wiem, kim on jest! To jakiś wariat!
Havu przez uniesienie głosu ze strony Aleksa ewidentnie przykuł uwagę wszystkich. Poboczne osoby rozmawiały między sobą o tym, co się dzieje na ich oczach, chichrając się pod nosem, a Judas mógł wyczytać z ruchu warg mężczyzny, że właśnie siarczyście przeklął do samego siebie. I to niejednokrotnie.
— O, tak, zawsze tak udajecie! Jesteś oszustem. Zdradziłeś nie tylko mnie — kontynuował zażarcie, patrząc tym razem na kobietę. — Jedyne co robisz, to ranisz innych. Może powiem ze szczegółami, co robiliśmy, żebyś sobie przypomniał, jakim jesteś chujem? Po prostu się przyznaj!
Maria zerkała to na Havu, to na swojego narzeczonego, a wycofany do tej pory Kenneth wyglądał, jakby jemu też na usta cisnęły się jakieś słowa. Aleks miał taki wyraz twarzy, jakby chciał za moment uderzyć rudowłosego, ale powstrzymywał się resztkami silnej woli, nie chcąc robić większych scen. Za to Judas czuł pulsujące, trwające milisekundy, bolesne uciski w sercu, jakby też uwierzył w to, co wygaduje mężczyzna.
♡
[3153 słowa: Judas otrzymuje 31+20 PD]
To zdecydowanie nie jest dobry dzień dla szóstki półbogów, którzy padli ofiarą Famy. A może i dla całej ósemki, patrząc na to, jakie farmazony muszą wymyślać Judas i Havu? Homar też zdaje się nie mieć najlepszych Walentynek. Bogini plotek na pewno bawi się jednak przednio, a to, co okaże się już chwilę później, przejdzie prawdopodobnie nawet jej własne oczekiwania...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz