ZIMA
CW: sugestywna scena
Przez pierwsze pół nocy nie mógł zasnąć, a przez drugą połowę śniły mu się takie rzeczy, o których wolałby nie rozmawiać. Obudził się tylko, dlatego że Judas był taki mądry i ustawił niesamowicie denerwujący budzik. Na cały pokój, równo o ósmej, rozbrzmiał śpiew ptaków oraz jakieś niezidentyfikowane leśne dźwięki.
Z trudne otworzył oczy i wygrzebał się spod kołdry, którą grubo się otulił. To była najgorsza noc. Nigdy wcześniej nie spał aż tak źle. Na dodatek Judas wciąż leżał obok i nie wyglądał, jakby miał wstać.
Kolejny budzik zadzwonił. Potem zadzwonił kolejny.
Havu zdążył się umyć, przebrać i pokręcić na balkonie, by wypalić dwa ostatnie papierosy, które mu zostały. Kiedy wrócił do środka, to… Judas wciąż leżał.
— Mógłbyś wstać? — rzucił poirytowany, nie mogąc znieść wyglądu mężczyzny. Rozczochrane włosy, potargana koszulka i zaspane oczy. On musiał za to spać wyśmienicie.
— Zaraz. — Machnął ręką.
Przez kolejne dziesięć minut zbierał się w sobie, by finalnie wstać i pójść do łazienki, z której nie wychodził godzinę. Havu myślał, że zaraz umrze. Nienawidził czekać, a nie mógł sobie ot tak wyjść, kiedy już tutaj siedział, czekając na tego denerwującego chłopa.
Drzwi od łazienki w końcu się otworzyły i razem z Judasem wyleciał duszący zapach perfum. Mężczyzna nawet nie chciał tego komentować, więc tylko pokręcił głową, udając, jak bardzo jest zdenerwowany czekaniem.
— Ile to kosztuje? — zapytał, wchodząc do hotelarskiej restauracji. Pomieszczenie było tak wielkie, że Havu momentalnie poczuł się słabo. Kryształowe żyrandole, przystrojone stoliki oraz wielki bufet, z którego można było brać tyle, ile się chciało.
Judas wzruszył ramionami, zbywając to — według niego — głupie pytanie i poszedł sobie nabrać jedzenia; a Havu jak zagubione dziecko we mgle poszło za brunetem.
Stał przed parującą, świeżą jajecznicą, zastanawiając się, czy ma na to ochotę. Judas za to wziął sobie obrzydliwe kiełbaski i parę kromek chleba.
— Co to jest?
— Moje śniadanie?
Więcej nie pytał. Po prostu wziął tę cholerną jajecznicę i poszedł z mężczyzną do stolika. Dobre pół godziny musiał oglądać, jak ten żarł obrzydliwe kiełbaski, z których na dodatek wyciekał tłusty sos. Zbierało mu się na wymioty, ilekroć spojrzał na Judasa.
Po śniadaniu mogli wyjść na zewnątrz i zastanowić się, co zrobić z Vincentem; bo nawet jak odstawili chłopca do domu, to nie mogli zignorować faktu, że jest półbogiem i jego miejsce jest w obozie. Przynajmniej do osiągnięcia pełnoletności.
Havu podkradł Judasowi kilka papierosów, bo był zbyt biedny, by teraz biegać po sklepach i kupować nowe opakowanie, a syn Formido nieszczególnie przejmował się pieniędzmi.
— Znam kogoś, kto mógłby zabrać Vincenta do obozu — powiedział niespodziewanie. — Problem stanowi tylko jego matka.
Pokiwał głową. To był ich największy problem. Wysłanie Vincenta do obozu — nie ma problemu, na pewno się to załatwi. Zdobycie zgody przygłupawej rodzicielki chłopca — może się to skończyć gorzej niż źle.
— Wyślijmy Vincentowi zaproszenie na obóz naukowy. Matka nie musi wiedzieć, gdzie dokładnie jedzie — zaproponował po chwili namysłu. — Wystarczy, że będzie miała świadomość, że jej ukochane dziecko gdzieś wyjechało, co nie?
— Obóz naukowy?
— A co, wolałbyś jakiś inny obóz? — Przewrócił oczami, chociaż nie miał na myśli nawet niczego konkretnego. Z jakiegoś powodu persona Judasa ignorowała go coraz bardziej. Im bliżej niego się znajdował. Im więcej rozmawiali. Im dłużej musiał wdychać ten przeokrutnie nużący zapach perfum — tym bardziej zaczynał go nienawidzić.
— Zróbmy to jeszcze dzisiaj.
I zrobili. Stworzyli list, który brzmiał zadziwiająco autentycznie i napisali do Vincenta, by w najbliższym czasie sprawdzał skrzynkę pocztową. Miał przekazać wiadomość matce i czym prędzej udać się na wskazane miejsce, skąd zabierze go ktoś zaufany. Do tego czasu musiał przeżyć.
Havu zrobiło się przykro. Nie znał tego dzieciaka, a zdążył chłopca w jakiś sposób polubić. Gdyby mógł poznać go trochę bliżej, to z pewnością mieliby o czym rozmawiać, nawet jeśli dzieliła ich duża różnica wieku, a Vince wciąż był dzieckiem.
— Skoro Vincent jest już załatwiony, to co chcesz jeszcze robić w tym mieście? — zapytał, siedząc na drugim końcu łóżka, odwrócony do Judasa plecami. Doszedł już do takiego momentu, że nie potrafił na niego patrzeć. Kiedy tylko ich spojrzenia się spotykały, Havu czuł duszności w klatce piersiowej i panikował.
— Los Angeles słynie z dobrych imprez i klubów.
Tego nie spodziewał się po Judasie. Na pewno nie zakładał, że zaproponuje akurat tak głośne i chaotyczne miejsca.
— Ty proponujesz mi klub? — zaśmiał się w odpowiedzi. Zaczynał czuć się jeszcze bardziej niekomfortowo, a przecież nawet nie patrzył na mężczyznę. — Dobre.
— Co w tym złego? — burknął, zirytowany tym, że uważa go za mało zabawnego człowieka. Potrafił się bawić, kiedy tego chciał. I kiedy miał z kim.
— Dobrze, skoro chcesz, to możemy iść do klubu. — Wzruszył ramionami.
Judas wybrał jeden z bardziej polecanych klubów — nie szukał miejsc niszowych albo miejsc, w których uprawiano hazard. Wyglądał, jakby chciał się tylko dobrze bawić i nawet na tę okazję ubrał się odrobinę ładniej, niż zazwyczaj. Czarna koszula podkreślała ciemne włosy mężczyzny i w ciemnym oświetleniu przyciągała uwagę znacznie bardziej niż na zewnątrz. Havu nie mógł oderwać od niego wzroku, czując się jeszcze gorzej, jakby zaraz miał puścić pawia.
Usiedli gdzieś na końcu, z dala od ludzi. Jak na tak wczesną godzinę (bo była dopiero dwudziesta pierwsza) klub nie wiał pustkami, a wręcz przeciwnie. Z każdą kolejną minutą do środka napływało wielu innych spragnionych dobrej zabawy mieszkańców Los Angeles.
Głośna, klubowa muzyka przedzierała się przez każdą, nawet najmniejszą, szczelinę w mózgu rudowłosego. Powodowała harmider i chaos, którego w tym momencie najmniej potrzebował. Kolorowe światła mieniły się, przesuwały po ziemi oraz po ścianach, tworząc z pomieszczenia i ludzi chodzącą kulę disco.
Siedział na miękkiej kanapie tuż obok towarzysza, z którym tutaj przyjechał; i chociaż nie chciał, by ten zanadto się do niego zbliżył, po tych trzech wypitych drinkach pozwolił, by ich kolana się zetknęły. Zerkał na Judasa, szukając jakiejkolwiek ekspresji, zdradzającej, o czym teraz myślał.
Odkąd tutaj weszli, nie rozmawiali ze sobą szczególnie dużo — Havu uciekał wzrokiem, szukając czegoś w tłumie, a Judas obserwował go po cichu, kiedy tamten nie patrzył. Teraz poczuł, że mu to przeszkadza. Naprawdę przeszkadza.
— Chcesz coś do jedzenia? — zapytał, chociaż wcale nie był głodny. W żołądku pływał mu tylko słodki alkohol i parę chrupków, które podjadł wcześniej.
Judas się zamyślił, wstał i poszedł coś wziąć, nie zdradzając nawet co. Havu został sam na dużej, wygodnej kanapie. Na stoliku stało pięć szklanek, z czego trzy należały do niego.
Mężczyzna wrócił z nachosami oraz kolejnym drinkiem — jak stwierdził, dla niego — ale zaraz cofnął się, by przynieść chłodny napój dla rudowłosego.
— Co to jest? — Upił łyk i momentalnie się skrzywił. Kwaskowatość wypaliła mu gardło niemalże natychmiastowo. — Cytrynowe?
— Tylko trochę. — Wzruszył ramionami, podjadając nachosy. Z ich dwójki tylko on wyglądał na całkowicie trzeźwego, chociaż zamawiał sobie coraz to mocniejsze drinki.
Muzyka zaczęła huczeć coraz głośniej, jakby ktoś specjalnie majstrował przy głośnikach. Ludzie krzyczeli, pociągając siebie nawzajem na parkiet, by chwiejącymi ruchami poruszać się do imprezowych utworów. Havu przyglądał się tej scenerii z przymrużonymi oczami; nie czuł się pijany, ale zdecydowanie wstawiony i rozgrzany.
Chrup. Chrup.
Judas wciąż był zajęty tymi, cholernymi, nachosami. Poirytowany spojrzał na mężczyznę, który wzruszył zdziwiony ramionami i podsunął pod nos Havu pudełko z jedzeniem. Nie powiedział nic, bo usta miał wypchane, podobnie jak chomik.
— Żartujesz sobie? — zapytał niewyraźnie. Próbował przełknąć kwaskowaty napój, który męczył już od dobrych dziesięciu minut. — Myślisz, że teraz tego chcę?
Cokolwiek miał wtedy na myśli; bo na pewno nie rozmyślał o jedzeniu, chrupiących nachosach ani guacamole. Patrzył na Judasa z wyczekiwanie, z poirytowaniem i bolącą głową od głośnej muzyki. Czegokolwiek chciał, nie potrafił tego wyrazić słowami ani czynami. Nie rozumiał swoich emocji i uczuć, które teraz sprawiały, że czuł się jeszcze bardziej nietrzeźwy, niż w rzeczywistości był.
Przysunął się bliżej, zaciskając palce na krawędzi stołu. Patrzył drugiemu mężczyźnie w oczy, zastanawiając się, czy powinien się teraz wycofać; ale jego organizm chciał czegoś innego. Popychał Havu bliżej, niszcząc wszystkie, ustalone wcześniej, granice. Robił coś, o czym nie śnił nawet w najgorszych koszmarach, a najstraszniejszy był fakt, że nie był jeszcze pijany. Z pełną świadomością swoich czynów złapał Judasa za kolano, mocno zaciskając palce na cienkim materiale spodni. Zadrżała mu ręka, ale nie przestał tego, co zaczął; bo znalazł się już w tak niedogodnym pomieszczeniu, że wycofanie oznaczałoby śmierć z zażenowania.
— Jak ja cię, kurwa, nienawidzę — powiedział, nerwowo łapiąc Judasa za kołnierz koszuli, za który pociągnął z taką siłą, że przez moment się zmartwił o swoje zęby, kiedy twarz mężczyzny poleciała prosto w stronę jego. I to był moment, kiedy upchnął gdzieś zmartwienie o zęby, by spróbować czegoś, czego jednocześnie chciał oraz nie chciał.
Bardzo dobrze znał smak tych ust. Bardzo dobrze znał też ten wzrok i emocje malujące się na przystojnej twarzy. Tym razem dostał pozwolenie i pokaże mu, że tamta sytuacja była nic nieznaczącą pomyłką.
Pocałował go agresywnie, wręcz niczym głodne, wściekłe zwierzę. Wepchnął swój język prosto do ust mężczyzny i nachalnie dotykał po karku oraz włosach, za które pociągał, gdy tego chciał. Bawił się nim tak samo, jak bawił się z umarłymi, kiedy ich do czegoś wykorzystywał.
Przesunął się bliżej, nie odrywając ust od ust Judasa, by usiąść na nim okrakiem. W tym momencie był dziwką, ale bardzo świadomą dziwką, bo ze stuprocentową umyślnością podniósł jedną nogę, a później drugą, aby finalnie nie różnić się niczym od roznegliżowanych pań, siedzących kilka kanap dalej.
— Chcę ci powiedzieć, że robię to z pełną, kurwa, świadomością, Judas — powiedział, na chwilę się od niego odrywając. Serce biło mu w piersi jak oszalałe, a głośna muzyka sprawiła, że przestał słyszeć swój własny głos. Nie wiedział, czy mówi za głośno, czy za cicho. Nie obchodziło go też, czy ktoś mógł to usłyszeć albo zobaczyć. — I mógłbyś nie być taką delikatną panienką. Jesteś niezłym skurwysynem, nie udawaj świętego.
Za tymi niebieskimi oczami kryła się emocja, której Havu do tej pory nie znał. Odblokował coś dziwnego, zwierzęcego i bardzo prymitywnego. Mógł z ręką na sercu przysiąc, że nie czuł już delikatnego dotyku, a smukłe ręce mężczyzny przestały takie się wydawać. Wcześniej miękkie, ostrożne posunięcia dłoni zmieniły się w bardziej pewne siebie. Zahaczały o materiał koszulki rudowłosego, jakby próbowały się pod nią dobrać, co Havu skutecznie za każdym razem blokował, zaciskając palce na dobrze zarysowanej szczęce mężczyzny.
Gdzieś pomiędzy tym wszystkim usta, które przed chwilą smakował, znalazły się w zupełnie innym miejscu, ale ta piękna świadomość umysłu zaczynała powoli zanikać, przez co nie mógł — lub nie chciał — nawet protestować. Zgadzał się w tym momencie na wszystko, zapominając o duszącej nienawiści, którą kiedyś czuł. O tych wszystkich momentach, kiedy przyłapywał Judasa na zawziętym wpatrywaniu się w jego osobę. O tym, jak potrafił manipulować i żonglować słowami, tworząc zdania, docierające prosto w serce rozmówcy.
Mógłby to kontynuować jeszcze przez jakiś czas, ale coś zbyt niewygodnego i uwierającego przywróciło mu trzeźwe myślenie. Wytrąciło z równowagi i kazało uciekać, chociaż nie był zagrożony, bo nigdzie nie czyhało na niego niebezpieczeństwo.
Podniósł się niespodziewanie, omiótł wzrokiem stolik, na którym stały puste szklanki, wrócił wzrokiem na Judasa i zatoczył się do tyłu. Wciąż nie był na tyle pijany, by tracić równowagę. Stracił ją z zupełnie innego, żałosnego powodu, o którym nie chciałby nikomu mówić.
— Muszę do łazienki — powiedział tylko i poszedł w kierunku, gdzie powinien odnaleźć wspomniane toalety.
Jak na głośny, dobrze zaludniony, klub w pomieszczeniu nie zastał nikogo innego. Widział tylko własne odbicie w lustrze, przypominające, co przed chwilą robił. I z kim. I że to wszystko było za świadomą zgodą, którą nawet postawił Judasowi na tacy, kiedy otworzył usta.
Zamknął się w jednej z kabin i próbował uspokoić niespokojny oddech. Przecież nic się nie stało. Nie może się wiecznie czuć w taki sposób. Nie może więcej uciekać, kiedy na horyzoncie pojawia się coś więcej, niż tylko takie głupie pocałunki. Chciałby przestać ulatniać się w takich momentach.
Przycisnął dłonie do oczu, nie potrafiąc skupić się na niczym, nawet tych durnych, pozytywnych myślach. W tej chwili to nie pomagało, nawet jeśli się starał tak bardzo, jak można się starać o wygraną w lotto.
— Kurwa. — Odchylił głowę do tyłu. — Kurwa.
Potarł twarz, później poprawił pogniecione ubrania i wyszedł, udając, że nic się nie stało. Może do końca wieczoru udawać pijanego, chociaż obydwoje dobrze znają prawdę. I tej prawdy nie da się ukryć, wymazać lub przeinaczyć, by była wygodniejsza.
Oszalałe serce tłukło się w piersi, próbując z niej wyskoczyć i uciec. Umysł Havu działał na najwyższych obrotach, cały organizm stanął w gotowości, aby walczyć; ale tak naprawdę nie miał z czym walczyć. Rudowłosy musiał spojrzeć w oczy komuś, z kim tutaj przyszedł, ale jak tylko o tym pomyślał, to czuł, że zaraz zwymiotuje i się powiesi na pasku od spodni w kabinie, z której przed chwilą wyszedł.
Halo pedale? ──── [2071 słów: Havu otrzymuje 20 Punktów Doświadczenia]
— Zabierz mnie do hotelu — powiedział tylko i więcej się już nie odezwał, nie pozwalając się nawet dotknąć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz