wtorek, 13 lutego 2024

Od Ver CD Avery — „Pomoc w potrzebie”

Poprzednie opowiadanie

ZIMA

Po chwili przyglądania się dziecku od stóp po czubek głowy, kobieta skinęła podbródkiem i ruszyła przed siebie, zachowując luźny dystans pomiędzy nią i Avery. Przypięła do paska parasolkę i jej dłonie powędrowały do kieszeni bojówek. Palce zgrabnie rozpinały i zapinały kieszenie, podczas gdy jej brązowe oczy skanowały ulicę w poszukiwaniu kolejnych meneli do przegonienia.
– Nie ma sprawy, młody. – Veronica uśmiechnęła się lekko, znów patrząc na Avery. Jeno dłonie dalej się trzęsły, nic dziwnego, to musiał być efekt adrenaliny i ucieczki przed menelem przez dobre kilka ulic.
Szybko jednak jej myśli przestały oscylować wokół dziecka Ateny, ponieważ wróciły do zostawionych zakupów. Co, jeśli ktoś je ukradł? Dzięki przecenom Veronica zaoszczędziła całkiem sporo pieniędzy, jednak zawsze wolała być o te kilkaset dolarów do przodu i nie wydawać ich znowu na to samo. Wzięła głęboki wdech przez nos i powoli wypuściła powietrze ustami, które uniosło się przed jej nosem w postaci białej mgiełki, ale zdążyło się już rozwiać na wysokości oczu. Powtórzyła tę czynność jeszcze kilka razy, aż w końcu plecy się rozluźniły, a niepokój stał się tylko wspomnieniem.
W ciszy szli pośpiesznie chodnikiem. Jej wzrok jak zwykle był skierowany w dół, dokładniej dwie i jedna czwarta kwadratowej kostki brukowej przed jej stopami. Kiedy zdawała sobie z tego sprawę, podnosiła na chwilę spojrzenie, rozglądała się, patrzyła na jasnowłose dziecię u boku i z powrotem zanurzała się w świat rozmyślań. Próbowała unikać tematu zostawionych zakupów, czepiała się w zasadzie każdej myśli, żeby tylko nie stresować się: od wspominania czasów w Anglii i Obozie Herosów, poprzez myślenie o postanowieniach noworocznych, kończąc na tajemniczym towarzyszu i tym, co zrobiło, że było gonione przez menela.
– Och, jakie szczęście! – rzuciła trochę sztucznie, na widok nienaruszonych zakupów.
To był prawdziwy cud świąteczny. Torby zostały tylko przesunięte na skraj chodnika, żeby nie przeszkadzały przechodniom, ale żaden artykuł z torby nie zniknął, przynajmniej tak się wydawało Veronice po krótkim przeglądnięciu produktów. Ile ludzi kręciło się przecież w okolicy i mogło zauważyć bezpańskie zakupy? Miło było jednak widzieć, że mają trochę oleju w głowie i fakt, że zakupy chwilowo są bez opiekuna, nie oznacza, że takie zostaną na wieki wieków. Z ulgą wrzuciła torby do bagażnika i spojrzała na galerię handlową, na której świąteczne lampki mrugały epileptycznie.
– Co powiesz, że tam się wybierzemy? – zagadała do Avery, które nie wyglądało na dużo młodsze od niej. – Jestem Veronica, a jak mam się do ciebie zwracać?
Ruszyli razem przez samochodowy labirynt i po kilku minutach znaleźli się w budynku. Kolory, wymieszane z białym i żółtym światłem bijącym z różnych wystaw, sprawiły, że Veronice lekko zakręciło się w głowie, na dodatek z piosenkami świątecznymi i klaskaniem: gdzieś niedaleko musiały się odbywać typowe zabawy dla dzieci. Instynktownie złapała za parasolkę, jak zawsze, kiedy jej zmysły były ogłuszone i była najbardziej narażona na atak stwora z mitologii. Kiedy przyzwyczaiła się do otoczenia, z powrotem zawiesiła ją sobie na pasku.
– Z tego, co kojarzę rozplanowanie, większość jedzeniowatych rzeczy będzie na trzecim piętrze. Wolisz coś porządnego czy luźniejszego?
Rozejrzała się po korytarzu, w poszukiwaniu jakiegokolwiek transportu na górne piętro.
– Widzisz gdzieś windę?


Avery?
◇──◆──◇──◆
[502 słowa: Ver otrzymuje 5 Punktów Doświadczenia]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz