Jakkolwiek piękną porą roku wiosna by nie była, nie można było odmówić w tym konkretnym dniu San Francisco jedynej swojego rodzaju brzydoty, która być może mieszkańców miasta dziwić nie powinna, jednakże w obliczu oczekiwania na świeżą, orzeźwiającą woń kwiatów, mogła faktycznie zmartwić. Duszne, ciężkie powietrze unosiło się nad smrodem samochodów, a w przytłumionych oknach budynków migotały światła, pomimo wciąż widniejącego na nieboskłonie promiennego słońca.
W tym chaosie przecięć ulicy z ludzkimi monotonnymi żywotami i zachwyconymi spalinami oddechami turystów można było ujrzeć małą, drobną istotę, stojącą przy stoisku promującym ekologiczną postawę. Działo się to tuż przy Civic Center. Kierowcy jadący Van Ness Aven nawet nie zwracali uwagę na to ludzkie stworzenie ubrane w kwiecistą suknię — w ich San Francisco nie takie wielkie rzeczy się już działy. Natomiast dla Anemone, która ów aktywistką była, każdy przechodzień i każde mijane auto były wielkimi pochodniami, jedynie czekającymi na wzniecenie w ich sercach miłości do Matki Natury i swojego rodzeństwa, jakim był cały świat.
Stragan dziewczynie pomogli zbudować synowie Wulkana z obozu, natomiast w produkcję materiałów promujących centurionka zaangażowała całą Piątą Kohortę. Co prawda niektórzy włożyli w ulotki mało serca, inni z nieco większym zaangażowaniem tworzyli plakaty, jednak sam fakt, iż udało się im zrobić coś wspólnie i tym samym zjednać obozowiczów, był już dla Mone dużym sukcesem.
Niefortunnie, córka Flory miała przeczucie, że nie znalazła wśród swojej kohorty osób naprawdę zainteresowanych projektem. Bo gdybyż udało jej się to, czyż nie staliby z nią tutaj teraz? Chociaż Philip jej wysłuchała, a Rickiemu udało się nawet stworzyć ulotkę bez wypowiedzenia żadnych chemicznych bredni, wydawało się, że obozowicze woleliby zaprojektować komputerowo, a następnie wydrukować materiały promocyjne, co całkowicie mijało się z wizją Anemone. Dziewczyna chciała stworzyć rękodzieło, aby pokazać ludziom ich faktyczną miłość do projektu, co mogłoby stopić ich zobojętniałe serca i zaufać tej miłej młodzieży, która przecież jedynie troszczy się o dobro planety. Skoro oni poświęcają czas pomimo swojej ciężkiej edukacji (np. nauka łaciny i walki z potworami), to dorośli również mogliby segregować śmieci, prawda?
Jeszcze nigdy nie czuła się bardziej rozczarowana, kiedy dobrowolnie nikt nie rozpoczął z nią konwersacji, a ludzkie spojrzenie nie było przeciągane przez kwiecisty szyld na dłużej niż dwie sekundy. „Sadźmy drzewa” spotykały się z chichraniem młodszych dzieci i grymasami u starszych, którzy mieli problem z przejściem obok. „To nie ja zajęłam przestrzeń, tylko chodnik jest zbyt wąski! To wszystko wina spalin!”, wywrzeszczała zdesperowana Anemone do kolejnego dziadka z pretensjami, kiedy zaczęła pakować stoisko. Oburzona nastawieniem społeczności miasta, zaczęła zaklejać okna plakatami i wpychać ludziom ulotki do rąk, upewniając się, że rozda całość. Zirytowana tylko uśmiechała się na pytania „Co to jest?”, pojawiające się co drugim podejściem. To nie wina Ane, że nie każdy legionista jest obdarzony artystycznym darem, i niektóre drzewa przypominały bardziej kutasy.
Wracając Market Street do obozu, targając na plecach swój stragan, Anemone uświadomiła sobie, jak wiele pracy czeka ją w domu. „Nadal nie zaczęłam koniarskiego fanfika Wandy i Philip!”, „Muszę wypełnić papiery stanu zdrowia i szczepień obozowiczów!”, „Czy wyczyściłam dzisiaj rano umywalkę?”, w jej głowie pojawiały się podobne pytania. Postawiła wyczyścić swój umysł i zapytać się o wolę roślin, ponieważ jeśli nie alkohol, tarot był najlepszym rozwiązaniem na wszystkie problemy. Albo, jego rzymska wersja — wróżenie z kwiatów.
Jak postanowiła, tak też zrobiła. Zaraz po dotarciu do obozu i zostawienie samotnego stoiska czekającego na lepszy dzień, zebrała najmniej zdrowe płatki kwiatów i poczęła czytanie. Być może ze względu na zmęczenie, być może przez przeznaczenie, kwiaty opowiedziały jej dziwną historię — zapewniły, że rozwiązaniem na wszystkie problemy Anemone jest ugotowanie tortu z jajecznicy razem z legionistą z czwartej kohorty. Jejgo inicjałami były V. M.. Ciasto miało zostać polane polewą z białej czekolady oraz pomarańczy, a następnie sprzedawane na ulicy jako „podwieczorek niespodzianka”. Do każdej porcji jedzenia centurionka miała za zadanie dołączyć ulotkę o ekologii i istocie sadzenia drzew. W ten sposób ludzie nakarmieni magicznym przepisem będą już na zawsze segregować odpady i corocznie sadzić nowe rośliny.
— V.M., mówicie? — zapytała się w przestrzeń Anemone. — A jakąż to ma ono tajemniczą rolę w tym procesie?
Chociaż odpowiedź nie nadeszła, czternastolatka wcale jej nie oczekiwała. W zamyśleniu pocierała swój podbródek, dając swojemu umysłowi chwilę do zastanowienia.
— Vex Martin się chyba nazywało — mruknęła do siebie, wychodząc na zewnątrz.
Na swoim łóżku zostawiła otwarty laptop, którego tytuł w Wordzie głosił nazwę: „I <3 horses and so you do! Polska wersja”. Nie tylko mieszkańcy San Francisco musieli przygotować się na rewolucję, także społeczność AO3.
◇──◆──◇──◆
[726 słów: Anemone otrzymuje 7 Punktów Doświadczenia]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz