Arnar uśmiechnął się krzywo do Luciena znad swojej butelki. Chłopak już chyba przestał w ogóle próbować udawać, że zna się na hazardzie. Może kiedyś przynajmniej grał w wojnę, chociaż Arnar zaczął się w pewnym momencie zastanawiać, czy Lucien kiedykolwiek widział karty inne niż do gry w uno. Miał cichą nadzieję, że tak, bo nie zdzierżyłby tłumaczenia, która figura ma jaką nazwę. Chociaż miło byłoby zagrać z nim w karciankę, nie tłumacząc wszystkich zasad. Łatwa wygrana, o ile potem nie odezwie się sumienie.
— Każda gra oparta na losowości to hazard. I jeszcze musi być na pieniądze. Albo na rozbieranie, jak wolisz. Tak straciłem ulubione buty. — Ktoś trącił go w ramię (trochę za mocno, żeby to zignorować), więc, ku uciesze rodzeństwa, dodał: — Nie tylko buty.
Dzięki bogom za cudowne działanie alkoholu, bo w innym wypadku chyba spaliłby się ze wstydu, jakby miał się do czegoś takiego przyznać dopiero co poznanemu chłopakowi. Teraz tylko zaśmiał się razem z innym na wspomnienie największej przegranej swojego życia, gdy musiał pożyczać płaszcz od nieznajomego, żeby nie zostać okrzykniętym ekshibicjonistą na ulicy. To, że miał na sobie niewiele więcej poza płaszczem nie powinno obchodzić nikogo.
— Yahtzee czy yatzy? — zapytał i wygiął się na tyle, żeby nie musieć ruszyć się z miejsca i równocześnie dosięgnąć woreczka z kośćmi schowanego pod jego łóżkiem. — Do yatzy mam kolorowe kości i notes z muminkami. Do yahtzee… no, normalne kości. Notesu z muminkami też można użyć, ale już sobie wymyśliłem, że będzie tylko do yatzy.
— Co. Przepraszam, ale... co.
— No, yahtzee czy yatzy? — Gdy Lucien nadal nie odpowiadał, Arnar się nie poddał. — Klasyczna gra w kości, którą zna każdy zainteresowany czy trochę inna gra, która istnieje tylko w nordyckich krajach, ALE mam do niej kolorowe kości?
Klasyczną różnicą między yahtzee a yatzy było też to, że ta pierwsza miała artykuł na wikipedii przetłumaczony na 26 języków, a druga na 6 — angielski i jakieś nordyckie. Różnice tylko w liczeniu punktów, bo ktoś miał taki grymas, ale czemu nie skomplikować Lucienowi i tak skomplikowanych dla niego rzeczy?
— Czekaj, to... Przecież to brzmi jak jedna i ta sama rzecz. Nawet nazwy brzmią tak samo.
Powitała go chwila milczenia i uniesiona brew Arnara.
— Dobra, skoro tak... — Pogrzebał chwilę w woreczku i wyciągnął pięć kostek. Nie ogromnych kości. Zwykłych, małych. Tyle że każda ścianka miała inny kolor. — Będzie yatzy, bo w to nawet bachory umieją grać. Bez jedynek, dwójek i tak dalej. — Zgromadzenie Hermasiaków już zdążyło przesunąć wszystko, co potrzebne było do bingo i niektórzy nawet pokiwali głowami na to, co mówił Arnar. W tej grze nadal mogli się wyzywać. Nawet jak ktoś krzywo rzuci.
Wygrzebał skądś swój notes z muminkami. Przepiękna dokumentacja każdej przegranej i wygranej w yatzy, chociaż lepiej się patrzy na te wygrane. Ten staroć pamięta jeszcze czasy, gdy wciąż zapominał, jakie są nazwy kombinacji po angielsku, bo w domu grywał tylko po islandzku.
— Masz. — Wcisnął kostki w dłoń Luciena. — Najlepiej się uczy przez praktykę, więc ty zaczynasz, szczęściarzu. Ale, ale — zrobił efektowną przerwę — najpierw zastawy.
— Że ja mam wam dać pieniądze?
— Chyba że wolisz się rozbierać albo być bitym, twój wybór. Wygrany zgarnia zastawy całej reszty i... Kurwa, kto zajebał zastawy z bingo?
Lucien?
◇──◆──◇──◆[520 słów: Arnar otrzymuje 5 Punktów Doświadczenia]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz