piątek, 23 lutego 2024

Od Caroline — „Zmiany”

17 grudnia tego roku był pochmurny. W Londynie nikt już nawet nie oczekiwał śniegu; wszyscy ściskali w dłoniach swoje parasolki. Caroline ze znużeniem wyglądała za okno. Wcześniej tliła się w niej odrobina nadziei, że w jej 15 urodziny może pogoda będzie chociaż znośna. Było to jednak zbyt roszczeniowe życzenie, którego nikt nie umiał spełnić.
Jej dzień rozjaśniła jednak niespodzianka przygotowana przez rodziców. Prezentem urodzinowym dziewczyny był wakacyjny wyjazd do Nowego Jorku. Sporo podróżowali we trójkę, ale dla piętnastolatki wizja samotnego wyjazdu była dużo bardziej ekscytująca.
Choć Elizabeth przez jakiś czas wahała się, kwestionując poczucie odpowiedzialności swojej córki, Olivier ją przekonał. A Caroline była wniebowzięta.
⎯ Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin! ⎯ powiedziała Sabrine, wchodząc do salonu w jej domu.
Miedzianozłote włosy dziewczyny błyszczały nawet kiedy słońce było zasłonięte chmurami. Przytuliła przyjaciółkę, a dopiero potem wręczyła jej trzymany w dłoni niewielki bukiecik kwiatów i torebkę.
No tak. Po co komu związek, kiedy twoja najlepsza przyjaciółka wręcza ci kwiaty?
⎯ Dzięki, siadaj. Gdzie Alex? ⎯ zapytała brunetka, rozglądając się za wazonem.
⎯ Skrzypce jej się przedłużyły, ale niedługo powinna być ⎯ odpowiedziała Sabrine, zdejmując z ramion beżowy płaszcz.
Caroline skinęła głową, wstawiając kwiaty do wazonu, który wcześniej napełniła wodą.
Jej impreza urodzinowa odbyła się tydzień wcześniej. Weekend przed Świętami Bożego Narodzenia raczej nie służył do wyprawiania imprez. Ale dzięki temu dzień jej faktycznych urodzin spędzała w spokoju.
Prezentem od Sabrine był wąski, srebrny pierścionek z czterolistną koniczyną. Dziewczyna uśmiechnęła się, wsuwając go na palec.
Alex pojawiła się 10 minut później, przemoczona; pod kurtką trzymała pudełko babeczek. Czarne, krótkie włosy przykleiły się jej do policzków, a deszcz rozmazał makijaż, ale uśmiechnęła się.
⎯ Najlepszego, Ley ⎯ powiedziała w drzwiach, strzepując krople wody z głowy.
⎯ Dzięki, zmoklaku ⎯ odpowiedziała brunetka z rozbawieniem, po czym przyniosła jej ręcznik z łazienki.
Usiadły przy stole z dzbankiem herbaty i babeczkami. Alex starała się okiełznać w połowie wyschnięte, puszyste włosy.
⎯ 15 to wcale nie tak dużo, co nie? ⎯ zagaiła Leyanall, mieszając łyżeczką w kubku.
⎯ Niby tak ⎯ przytaknęła Sabrine, zakładając kosmyk rudych włosów za ucho.
Caroline westchnęła. Przed nią jeszcze trochę czasu w gimnazjum, a co później? Ostatnio takie myśli przedzierały się do niej coraz częściej. Starała się je jednak od siebie odpychać; przecież nie musiała się spieszyć.
⎯ Na przyszłość mamy jeszcze czas. ⎯ Alex przerwała im raczej ponure rozmyślania, a Sabrine ponownie przywołała uśmiech na twarz.
⎯ No tak. Dzisiaj mamy świętować ⎯ przytaknęła, sięgając po jedną z babeczek z wiśniowym nadzieniem.
Caroline obdarzyła bliskie jej sercu dziewczyny uśmiechem. Trzymały się we trójkę od podstawówki. Nastolatka czasami dziwiła się, że wciąż z nią wytrzymują. Tolerują jej głupie odzywki i nieco zbyt gwałtowne wybuchy.
Jej czekoladowe oczy błysnęły delikatną czerwienią w sztucznym świetle jarzeniówek.
⎯ Dzięki, dziewczyny. Że jesteście.

Caroline myślała o tym dniu, przechadzając się pomiędzy grządkami truskawek. To zabawne jak szybko życie może obrócić się do góry nogami. Nie pomyślałaby, że niewinny prezent na piętnaste urodziny zmieni cały jej światopogląd.
Gdyby w tamte wakacje nie pojechałaby do Nowego Jorku, satyr by jej nie znalazł, nie trafiłaby do Obozu Herosów. To miejsce było magiczne, dosłownie i w przenośni. Rozgrzane promieniami słońca pola truskawek niosły ze sobą charakterystyczny zapach. Widziała kątem oka driady migające między drzewami na skraju lasu.
Nawet wiosną obóz wyglądał imponująco, choć pozbawiony niektórych elementów.
W polu jej widzenia rozciągały się domki zamieszkiwane przez dzieci poszczególnych bogów. Stał tam również jej domek: otoczony drutem kolczastym i z głową dzika. Domek piąty doprawdy był uroczym miejscem.
Pomimo dosyć ekstrawaganckiego wyglądu to miejsce stało się jej domem. Jako jedynaczka na początku ciężko zniosła usadzenie jej w jednym domku z grupką dzieciaków, ale w końcu musiała się przyzwyczaić. W końcu teraz to było jej rodzeństwo.
Ojciec uznał ją już pierwszego wieczoru. Jeśli miała być szczera, nie była zdziwiona. Ares, bóg wojny i niepohamowanej agresji — to brzmiało znajomo. Od początku wiedziała, że Olivier nie był jej ojcem. Elizabeth wyszła za niego, kiedy Caroline miała dwa lata. Ale i tak bardzo rzadko słyszała o swoim ojcu, a teraz nie miała pojęcia, czym jej matka mogła przyciągnąć boga wojny.
Te wszystkie nowe rzeczy często wprawiały ją w stan zakłopotania. Ale przecież nie mogła wyprzeć się swojego dziedzictwa; poza tym dobrze czuła się w obozie. Kochała swój miecz i każdy sparing, na jaki miała szansę. Uwielbiała wyścigi rydwanów i bitwy o sztandar. Przyjeżdżała tu, kiedy tylko mogła, nawet jeśli to był tylko dłuższy weekend.
Wystawiła twarz do nikłego, wiosennego słońca. Czasami to niepozorne rzeczy koją niesmak zmian.


***
[721 słów: Caroline otrzymuje 7 Punktów Doświadczenia]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz