JESIEŃ
— To właściwie, dlaczego mnie włamałeś mi się do domu?
Czarnowłosy chłopak o imieniu Abasol spojrzał się na swojego kościstego towarzysza o imieniu Kostek. Kajdanki, które wcześniej ich łączyły, zostały nareszcie zniszczone, czysto teoretycznie mogli już odejść w swoje strony, mogli się rozejść i uznać, że nic nie zaszło i potem pewnie o sobie zapomnieć, ale tego nie zrobili, te parę godzin, które spędzili ze sobą będąc skuci sprawiły, że czuli ze sobą jakiegoś rodzaju, nikłą relację. Prawda, jeden z nich był szkieletem, który próbował schwytać chłopaka, a drugi był zwyczajnym nastolatkiem, który mieszkał w małym mieszkanku w Nowym Jorku, na początku walczyli ze sobą nożami, a potem gdy „Pan Manrice” rozkazał do nich strzelać swoim ochroniarzom, obydwoje jakby porzucili swoje różnice i najważniejsze było dla nich to by się rozdzielić. Próbowali wielu sposobów i pakowali się w wiele kłopotów i w końcu się udało, marzyli o tym od paru dobrych godzin, a teraz?
— Hmm — zamyślił się szkielet, podstawił swoją kościstą dłoń pod otwór na nos, nie nosił już marynarki, bo tą miał przewieszoną przez lewe ramię — cóż... to jednocześnie łatwe, ale i trudne pytanie.
— Wal śmiało — stwierdził beztrosko Abasol — wiesz, widzę, że człowiekiem nie jesteś, więc to coś nietypowego, bo inni ludzie całkowicie ignorują fakt, że jesteś trochę przy kości. No i wiesz, trochę żeśmy pochodzili po mieście, a właściwie nadal nie wiem, dlaczego to wszystko się zaczęło.
Gdyby Kostek miał oczy, spojrzał, by się na czarnowłosego chłopaka wzrokiem tak martwym, że nawet grabarz mógłby być uznany za osobą bardziej pełną życia, ten żart o byciu przy kości nie był zły... ale nadal coś skręcało Kostka, mimo faktu, że nawet nie miało mu się co skręcać. Szkielet pomyślał chwilę nad odpowiedzią i pomyślał, że skoro i tak nie ma nic do stracenia, to lepiej chłopakowi powiedzieć.
— Abasolu — zaczął Kostek — jesteś herosem, nie mam pojęcia jakiej bogini czy boga, ale nim jesteś, byłeś do czegoś potrzebny Panu Manrice’owi, ale ze względu na ostatnie wydarzenia… nigdy już się nie dowiem, do czego byłeś, mu potrzebny.
Czarnowłosy chłopak zatrzymał się, szkielet też stanął i popatrzył się na Abasola, zapadał już zmrok, niebo przybierało barwy pomarańczu i błękitu, a latarnie miejskie zaczęły już porządnie rozświetlać noc.
— Czym jestem? — zapytał zdziwiony chłopak — to, że ten cały Manrice chciał, mnie do czegoś wykorzystać to, rozumiem, ale heros? Co masz na myśli?
Kostek chciał, przeczesać sobie włosy ręką nim zacznie, tłumaczyć, ale zamiast tego po prostu pogładził sobie białą czaszkę i podszedł do Abasola.
— Widzisz mały… — zaczął, rozglądając, się jednocześnie czy nikt ich podsłuchuje albo dziwacznie się nie patrzy — na pewno uczono cię, że Bóg jest jeden, dobry i sprawiedliwy. Tak jednak nie jest. Kojarzysz mity greckie?
Chłopak powoli pokiwał głową.
— Cały ten świat, jest właśnie dziełem tych mitów, początkowo bogowie rzeczywiście mieszkali na górze Olimp, ale potem przenieśli się tutaj z niewiadomego mi powodu, tak samo i całe ich towarzystwo, w tym ja, czyli szkieletowy wojownik. Zaaklimatyzowali się do życia tutaj, więc i nie próżnują w kwestiach wielkomiejskiego życia. Tak samo, jak w mitach, które znasz, często zagadywali ładne panienki lub mężczyzn, mówili parę komplementów i… jednym z wyników takiego podrywu…
Szkielet położył rękę na ramieniu Abasola, chłopak widocznie bił się z sobą czy wierzyć gadającemu szkieletowi, czy nie.
— Jesteś ty — dokończył Kostek — nadal nie wiem jakiej bogini lub boga jesteś dzieckiem, ale definitywnie nim jesteś.
Kościotrup wskazał na swoją dziurę zamiast nosa.
— Czuję to — stwierdził.
Abasol przez chwilę myślał, po czym ruszył do przodu, rozejrzał się po mieście i po chwili odwrócił się do Kostka, nadal idąc. Można by powiedzieć, że robił swoistego rodzaju moon walk.
— Zaraz, czyli chcesz mi powiedzieć, że moja mama, nie jest moją mamą? — zapytał jakby oburzony chłopak.
— Pojęcia nie mam, może jest, może nie. Bogowie to dość wyrodni rodzice, opuszczają swoje dzieci i zostawiają je pod opieką ludzkich rodziców, słyszałem, że często rodzice nawet nie wiedzą, że ich dziecko jest herosem.
Abasol złapał się za głowę.
— Czyli mój ojciec…
— Zniknął w pewnym momencie? Hm, to nam zawęża podejrzanych — stwierdził Kostek.
Chłopak zatrzymał się, bo wolał na nic nie wpaść, przez chwilę tak stał w miejscu, wyraźnie myśląc.
— Moja mama… ona pewnie już jest w domu! — Chłopak się ożywił — chodź! Mam nadzieję, że nic jej nie jest.
Chłopak i szkielet pobiegli, chłopak miał nadzieję, że jego mamie nic się nie stało, szkielet zdał sobie sprawę, że ma pomysł na odmienienie swojego dość już i tak nietypowego życia.
[727 słów: Abasol otrzymuje 7 Punktów Doświadczenia]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz