sobota, 10 lutego 2024

Od Judasa CD Havu — „Ciało Chrystusa”

Poprzednie opowiadanie

Przez chwilę zastanawiał się, czy aby na pewno jest świadom swojego otoczenia i czy tak naprawdę nadal nie śpi wciąż przy uchylonym oknie, opatulony ciepłą kołdrą, a w jego głowie tworzą się obrazy jak z koszmarów. Bo poczuł się kompletnie odkryty i rozbrojony. Jak właśnie w tych snach, gdzie chodzisz po ulicy wśród ludzi bez ubrań. Tylko tym razem chodziłby wśród Katobleponów, a wszystko, co kopytne, było dla niego źródłem niepewności. No, chyba że tylko on ma takie sny.
Odruchowo, prędko schował za swoim ciałem złotą broń, jakby miało to cokolwiek dać, spuścił lekko głowę, odchrząknął niezręcznie i choć chciał coś powiedzieć, to zamiast tego, spojrzał w oczy rudowłosego z błaganiem, żeby udawał, że tego nie widział. Ale to i tak nie miało już najmniejszego znaczenia. Po opuszczeniu obozu miał nadzieję, iż nie napotka innych półbogów. Źle mu się kojarzyli i powodowali dziwny dyskomfort, chociaż może to przez jakąś zakorzenioną w nim traumę z czasów nastoletnich.
Szkoda, że nie zaatakował ich Minotaur. Wolałby śmierć niż tę sytuację. Wstyd oblewał jego ciało. Tym było dla niego takie ujawnienie się. Wstydem. Ujawnienie tożsamości półboga, ujawnienie, że nie jest tylko zwykłym człowiekiem z krwi i kości, a ma domieszkę jakiegoś cholerstwa, którego sobie kompletnie nie życzył.
Szybko się opamiętał, chowając swój miecz. Powrócił do postaci złotego, lśniącego pierścienia na palcu serdecznym. Zrobiło mu się chłodno przez pot, jaki go oblał w podskoku adrenaliny. Rozczochrany mężczyzna podszedł do niego, bardzo blisko, uspokajając powoli oddech. Zdążył chyba zapomnieć, że ksiądz go właściwie śledził. Judas nie wykazał się w tym inteligencją, to prawda — no ale jak inaczej mógł jeszcze go przymusić, niż tak radykalnym, dziwnym sposobem, robiąc z siebie psychola?
— Serio? — zachichotał niespodziewanie. — Ty?
— Możemy o tym nie rozmawiać. — Raczej oświadczył, niżeli retorycznie zapytał.
Havu prychnął, widocznie czymś rozbawiony (choć chyba nie w sposób do końca złośliwy, a jakby ironicznie sobie żartował z dawnego kolegi).
— A co? To jakiś twój kompleks, księżulku?
— Nie mów tak już do mnie, proszę cię.
— To będę mówić ojcze. Albo Jezusie Szlugusie.
— Nie, tak też nie mów. Mam na imię Judas.
— O! Kurwa, jeszcze lepiej!
Dawno się nikomu bezpośrednio nie przedstawiał i już tego żałował. Świat byłby lepszy i prostszy, gdyby każdy miał nad głową wyświetlone swoje imię. Nie rozumiał, czemu Bóg nie wynalazł jeszcze takiej mechaniki, a przecież jest na tyle bystry, że mógłby sam na to wpaść. Może wprowadzi to w następnej generacji, o ile ludzie nie wyniszczą tej planety swoją głupotą i brakiem minimalnej rozwagi. Zasłużyli na to. Sami zawinili i w odwecie nie otrzymają już żadnych zaawansowanych technologii, bo nie dożyją.
— Widzę, że nagle jestem dla ciebie ciekawy. — Zauważył.
— Bo jesteś niezłym skurwysynem, skoro ukrywasz się pod postacią księdza.
Kontrolowanie emocji było wpisane w krew Judasa. Dosłownie, praktycznie i teoretycznie, choć może nie w przenośni, ale w jego krew wpisana także została wyrazista ekspresja braku tolerancji ani akceptacji na ubliżanie mu w jakiejkolwiek formie.
I tak jak w większości przypadków nie przerodziłoby się to w żaden zewnętrzny konflikt, a po prostu wyleciałoby drugim uchem, a on sam by machnął ręką, czasem śmiejąc się — bo tylko i jedynie on sam doskonale wiedział, jaki jest i to jego samoocena była najważniejsza (a brak owej tolerancji nie oznaczał od razu wybuchów irytacji, albo, co gorsza, agresji) — to była jedna rzecz, której przekroczenie powodowało nieprzyjemne konsekwencje dla każdego, kto znalazł się wokół.
Jeszcze bardziej blade niż zazwyczaj oczy księdza patrzyły wprost w twarz rudowłosego, której wyraz diametralnie się zmienił. Havu skrzywił się, bo doskonale mógł wyczuć pewną zmianę w otoczeniu, despotyczną atmosferę unoszącą się w powietrzu, niemalże zniekształcającą cały obraz wokół, a to Judas był jej stwórcą.
— Ej, czy to ty mi robisz?
Mężczyzna patrzył prosto na Judasa rozszerzonymi źrenicami. Uśmiechnął się kącikiem zaciśniętych warg i westchnął głośno, nie dając się zbyt łatwo zastraszyć, ale było po nim widać, że coś się z nim dzieje. Chyba próbował podejść jeszcze bliżej i złapać go za łokieć, lecz brunet odsunął się, tworząc pomiędzy nimi znaczny dystans. Ksiądz, gdyby tylko się wsłuchał, zapewne mógłby usłyszeć jego bicie serca, jego przyspieszone tętno, krew niespokojnie płynącą w żyłach.
— Judas, uwierz mi, że ja… — Chciał coś powiedzieć, ale zmienił zdanie. — Gościu, wali mi serce, co, jak zaraz mi coś siądzie? Będziesz mieć mnie na sumieniu. Pikawa mi jebnie, poważnie. No, proszę, to nie jest przyjemne, to i tak był tylko półżart, nie, nie… okej, nie pół, a nawet cały żart, do chuja wafla! — krzyknął do niego. — Wiesz, jakie to nieprzyjemne?
Przez sekundę trochę wyglądał jak zbity szczeniak.
I to dosłownie. Przypominał przez tę jedną sekundę szczeniaka. A Judas lubił szczeniaki i zrobiło mu się go szkoda.
— Przepraszam, to był półżart.
Może nie to powinien powiedzieć. Trudno.
— Oddaj mi moją książkę — dodał tylko.
— Uparty jesteś, naprawdę — mruknął z krzywym uśmiechem mężczyzna.
— Och, kto to mówi.
Havu przyciągnął do siebie swój plecak, dotknął jego zawartości i zorientował się, że nie miał książki w torbie. Rozejrzał się i z ulgą spostrzegł, że leżała niedaleko, obydwoma stronami okładki do góry, po stoicku czekając, aż ktoś ją podniesie. Rudowłosy od razu ją sobie przywłaszczył.
— Nie będziesz się chyba ze mną chyba bić. — Zwrócił się w jego stronę, unosząc brwi.
— Przemoc nie jest… nie jest dla mnie rozwiązaniem.
Wyglądał dla niego jak syn Merkurego. Może Bachusa, bo nic mądrzejszego do niego nie pasowało, ale patrząc na Havu, mógł mieć tylko mniej bądź bardziej trafne domysły. Czy go to jednak obchodziło na tyle, żeby nadwyrężał swój przemęczony umysł? Jednak niestety — chociaż ciekawość to pierwszy stopień do piekła to na nieszczęście nawet najbardziej przykładni święci i duchowni ją posiadają, jakby ta cecha żmijowato weszła w ludzi, przypisując im łatkę najbardziej wścibskich istot na Drodze Mlecznej.
Półbóg uśmiechnął się do niego z podstępnością.
— To wspaniale.

Zabrał go do baru, choć chyba bardziej kategoryzował się jako pub.
Jakiegoś metalowego. Z osobami, które rzeczywiście wyglądały na metalowców. Nie, żeby mu się tam nie podobało, ale wciąż, Judas był kompletnie nieprzekonany.
Havu (przedstawił mu się, jakże miło) przyniósł im do stolika drinki. Ksiądz potarł kciukiem wysoką szklankę z pomarańczowo-czerwonym płynem, wpatrując się w analogiczną do koloru alkoholu, żółtą słomkę. Na serio? Słomka? Co on jest, baba?
Nawet nie był pewien, czemu i jak tu się znalazł. Wyglądało to na wielki przełom w całym jego małym, krótkim życiu. Udawanie nagle dobrych znajomych z mężczyzną też nie wydawało mu się zachęcające, a fakt, że zmienił w pewien sposób swoje nastawienie względem księdza po tamtej sytuacji, tym bardziej powodował dystans.
Bo na przykład opinia Judasa o Havu się nie zmieniła. Kompletnie. Ani trochę, oprócz wewnętrznego, kłującego go pod skórą poczucia bolączki.
— Co takiego niby chcesz wiedzieć o… wiesz, nie do końca wiem, co ci mówić i czemu akurat ode mnie chcesz słyszeć o egzorcyzmach. Co ty w ogóle mi wziąłeś? — zapytał, nie mogąc się powstrzymać. — A raczej, co mi tam dosypałeś?
— Tajemnica.
— Nie lubię tajemnic.
Wyjął słomkę ze szklanki i odłożył ją niekulturalnie na stolik.
— Zastanowię się, czy oddać ci książkę, ale nie możesz zadawać pytań. Tylko ja mogę.
Judas nienawidzi, gdy ktoś stawia mu warunki. Ugryzł się w wargę. Czuł się jak w jakimś fever dream. Może w rzeczywistości Havu cały ten czas robi sobie z niego żarty, bo nie potrafił domyślić się, jakie są jego prawdziwe intencje. Może się po prostu nudzi i dlatego go tutaj zabrał, żeby mieć rozrywkę na jeden wieczór.
— Naprawdę wierzysz w jakiegoś tam dziwnego Boga, czy tylko udajesz?
„Jakiegoś tam dziwnego Boga” było na tyle ironicznym i elokwentnym doborem słów, że Judas nawet nie poczuł się urażony. Westchnął cicho, spoglądając na ścianę, ozdobioną różnymi wyzywającymi napisami i wulgarnymi rysunkami.
— Nie odpowiadam na pytania prywatne i osobiste. Też mam swoje zasady. I to chyba nie dotyczy tematu, który cię aż tak pasjonuje.
Smakowało jak pomarańcza. Słodko-kwaśne. Był to posmak tego typu, co kompletnie nie trafia w twoje gusta, bo ma w sobie coś zbyt intensywnego — jak właśnie uczucie kwasu w tym przypadku — i to psuje całokształt przeżycia, ale jest jednocześnie zbyt ciekawym wrażeniem smakowym, by go dalej nie kosztować.
— Wykonujesz egzorcyzmy? Uczycie się tego w jakieś szkole pokościelnej czy jak?
— To pytanie pryw…
— Prywatne, ale nie osobiste.
Judas rzucił mu mętny wzrok spod zmrużonych powiek.
— Wiesz w ogóle, co to znaczy?
W odpowiedzi zaśmiał się, opierając brodę na dłoni i patrząc przez pośrednictwo błękitnych oczu prosto w duszę księdza, jakby to z niego chciał coś wypędzić.
— Egzorcysta jest jak stopień trochę wyższy. — Odwrócił wzrok. — Przygotowują nas do tego w parafiach i nie jest to nic spektakularnego.
— I co, demony wypędzacie? Duchy? Inne, niezidentyfikowane stworzenia? A raczej zidentyfikowane dla ciebie, ale innych nie?
— Wszystko — wiedział chyba, do czego zmierza i że go podpuszcza — co złe.
Ta rozmowa rzeczywiście była bardzo rozrywkowa dla rudowłosego. Wykorzystywał w tej chwili Judasa jako personalną, żywą zabawkę, a on jednak wolał nie angażować się zbytnio w dyskusję. Havu skosztował swojego fioletowo-czarnego napoju, którego ksiądz chętnie by spróbował. Zastanawiając się nad czymś, postukiwał lekko palcami o stół w rytm lecącego w tle Rein raus, puszczonego tak głośno, że zagłuszało rozmowy wszystkich wokół, a ci, starając się ze sobą jakkolwiek zrozumiale komunikować, rozmawiali jeszcze głośniej, jeszcze bardziej zagłuszając inne konwersacje. Judasa powoli zaczynała boleć głowa, (naprawdę przydałoby się w tym barze od czasu do czasu uchylić okna) ale udawał, że czuje się całkowicie w porządku.
— I to wszystko, co złe, jest wrogiem? Zmarli?
— Nie tylko zmarli. To nie jest sprawa tak jednostkowa i prosta.
— Ale wciąż, są dla was wrogami.
— Skoro tak to ujmujesz — westchnął. — To nietypowy dobór słownictwa, bo nie sądzę, żeby ktokolwiek z nas nazywał ich w ten sposób.
— Ha, ich! — Uniósł się nagle i wstał gwałtownie z krzesła, omal go nie przewracając. — Muszę się napić — powiedział, jakby już tego nie zrobił i spuścił wzrok na pustą szklankę Judasa. — Tobie też przyniosę.
Zamrugał dwa razy, zdziwiony tą reakcją. Nawet nie wiedział, kiedy naczynie się opróżniło, bo przysiągłby, że minutę temu było do połowy pełne. Może to naprawdę syn Bachusa, skoro w jego towarzystwie alkohol znika w sekundy.
— Więc przynieś mi to, co ty miałeś.

Był to błąd, bo napój Havu okazał się jeszcze bardziej stężony w procenty alkoholu.
Jednak jeszcze większym błędem było, że po dwóch rundach się na tyle rozluźniony, że zażyczył sobie kolejnego drinka. A potem kolejnego. Na dodatek, wszystko stawiał mu Havu, bo on sam nawet nie miał przy sobie pieniędzy ani karty. To nawet nie tak, że miał słabą głowę, bo było wręcz przeciwnie.
Judas musiał iść do toalety dokładnie dziesięć razy, a raz o mało się nie zeszczał, bo bar napełnił się większą ilością osób, które oczywiście, po napiciu się traciły kontrolę nad pęcherzami. Rudowłosy śmiał się z niego za każdym razem, gdy mężczyzna wstawał z miejsca i powiadamiał go, że zaraz mu wybuchną genitalia.
Nawet nie pamiętał już, o czym dokładnie rozmawiali, bo nie skończyło się na egzorcyzmach. W głowie utkwiło mu, jak pali z nim jednego papierosa na pół, bo wypalili pozostałe zawartości swoich paczek, jak Havu gada coś (znowu) o trupach i jak zeszli na temat bóstw, narzekając przy okazji na jakieś sytuacje, które przeżyli w obozie, bo nabrało im się na ckliwe wspominki.
Skończył jedząc kebaba o trzeciej w nocy. Nie jadł kebabów od dziesięciu lat. Bez żartów. Siedział na zimnym, wilgotnym krawężniku chodnikowym, czując, że w głowie mu się nadal kręci, nogi ma jak z galarety, ból pleców mu domaga, a ostry sos („Proszę… Proszę placek kebab. Dwa kebab. S-Sos ten diabolo tabasco coś tam czy tam diavolo, no ten, co jest napisane… Co… co tam jest napisane, Judas? To coś ostre”, takie zamówienie złożył Havu) wypala mu język, ale był tak paskudnie głodny, że nie robiło to mu większej różnicy.
Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus, zgrzeszyłem przeokrutnie, Panie, zapewne kilkudziesięciokrotnie w ciągu tego dnia, złamałem wszystkie siedem grzechów głównych a przy okazji dziesięć przykazań, więcej grzechów (naprawdę - bo pamięć mi płata figle) nie pamiętam, proszę o rozgrzeszenie, przebacz mi za wszystkie grzechy, przebacz mi proszę.
— Co ty kurwa, modlisz się?
Judas oparł swoje złożone w geście modlitwy ręce o czoło i wydał ciche jęknięcie boleści.
— Kurwa, odpierdol się.
— No i po co ja co to wszystko gadałem? Jak durny jesteś, modląc się do Boga, będąc herosem i doskonale mając tego świadomość? Miałem rację, że wszyscy duchowni to jebani kretyni. A ty jesteś wyjątkowo upierdliwy. Największy debil wśród duchownych. Taki powinni dać ci tytuł, a nie egzorcysty.
— Zamknij japę i daj mi się pomodlić.

Havu?
:3
◇──◆──◇──◆
[2034 słowa: Judas otrzymuje 20 Punktów Doświadczenia]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz