środa, 28 lutego 2024

Od Wandy CD Philip — „Dom gdzie serce twoje”

Poprzednie opowiadanie

Twarz Philip mówiła wszystko. Trzęsące się dłonie, rozszerzone źrenice.
— Proszę, powiedz mi, co się stało — delikatnie ujęła dłońmi moją twarz. Pisnęłam cicho, gdy palcem wskazującym przejechała po siniaku na oku.
Nie mogłam się dłużej zastanawiać, byłoby to podejrzane.
— Trening. Dziś mi naprawdę źle szło, to nie mój dzień — wstałam od razu po tych słowach, otrzepując się ze stajennej ściółki.
— Nie kłam – złapała moją dłoń. — To nie trening. Znam cię.
— Wiesz, że nie należę do najspokojniejszych potomków. Nie jestem dzieckiem Afrodyty czy Apollina. Jestem córką pierdolonego boga okrutnej wojny, mam to w krwi — czułam, jak krew mi grzeje, jednak sama nie wiedziałam, czy to z powodu smutku, złości czy połączenia tego i tego.
— Kto ci to zrobił — centurionka odrzekła gorzko, twardo.
— Na treningu, moje rodzeństwo — odpowiedziałam, nie patrząc jej w oczy.
— Żaden trening. Kto. Proszę — ciężko westchnęła.
Zamknęłam oczy. Zagryzłam usta. Chłodne powietrze w stajni spowodował, że na mojej skórze pojawiła się gęsia skórka. Odruchowo dotknęłam plecami o ścianę, a od razu, poczuwszy piekące rany, wzdrygnęłam się. Gdy otworzyłam powieki, ujrzałam jak dziewczyna trzyma mnie, w objęciach.
–— Raczej nie bijecie się pasami po plecach. Ktoś musiał ci to zrobić. Obiecuję, nie zrobię tej osobie krzywdy… — na chwilę przerwała swoje zdanie. Wyglądała, jakby chciała coś dalej powiedzieć, jednak nie miała pojęcia, czy to dobry pomysł. Jej wzrok uciekł na bok, a policzki się zarumieniły.
Ona się naprawdę o mnie martwi. Widzę po jej spojrzeniu, byłaby w stanie wskoczyć dla mnie w ogień. Czekała aż powiem, co się wydarzyło. Nawet Juan wyciągnął swój majestatyczny czarny pyszczek zza krat boksu, przyglądając się obecnej sytuacji. Jej oczy wpatrywały się w moje. Czułam, jakby ta chwila trwała wiecznie.
— Mój ojczym mnie bije. Bił mnie od zawsze, jednak teraz przeszedł samego siebie. Uważał, że tym złagodzi mój chaotyczny charakter i będę taka jaką on by chciał. Idealna. Dobrze się uczy, jest grzeczna…
Puściła mnie.
– C-czemu? – ledwo co z siebie wydusiła. Po raz pierwszy widziałam ją aż tak zszokowaną.
— Nie wiem – wzruszyłam ramionami. –— Dostawanie od niego w morde nie było szczerze nowością, tak samo, jak ciąganie za włosy czy nawet i p-p… — przerwałam. Nie mogłam dalej powiedzieć. – Nawet jak mnie tu przywiózł. Nic nie powiedział mi na pożegnanie. Wyrzucił z auta, dał walizki i odjechał. Bez żadnego słowa.
Na chwilę znowu nastała cisza.
— Nie toleruje mnie. Z każdego powodu. Z tym też, że…
Widok sprzed paru godzin pojawił mi się znowu przed oczami. Znowu to czułam, widziałam, przeżywałam. Widziałam tego frajera przede mną, wyzywał od najgorszych, mówił w twarz, że szkoda, że się urodziłam i czemu moja matka nie raczyła dać Aresowi gumek, gdy poszli się grzmocić. Serce zaczęło mi kołotołać, a mi samej zrobiło się duszno. Dreszcze przeszły całe moje ciało. Zerknęłam na dłonie i się wystraszyłam. Trzęsły się to mało powiedziane. Usiadłam, na drgającym ciele. Schowałam głowę w rękach, oddychając szybko i nierównomiernie. Wydawało mi się, że to miejsce nie istnieje, że dalej tam jestem, ale to tylko moja wyobraźnia pokazała mi komfortowe dla mnie miejsce.
–— Philip, ja nie chcę umierać.
— Nie umierasz, jestem przy tobie. Na jeden robisz wdech, na dwa wydech. Jeden…

 
***

 
Leżałam na łóżku Philip, patrząc przez okno. Czułam się lepiej.
— Przepraszam, że przeze mnie doświadczyłaś czegoś tak okropnego… — Philip zasłoniła twarz rękoma, jednak po chwili ją odsłoniła. –— Powiesz mi, co spowodowało u ciebie aż taką reakcję?
— Jak ci mówiłam, miałam to wszystko przed oczami. Ojczyma, patrzącego na mnie z nienawiścią, pogardą, a ja, bezbronna. Nie miałam jak od niego zwiać. Jest dwa razy ode mnie wyższy i silniejszy, jakby chciał, jedną ręką by mnie zabił. Niby jesteśmy herosami, ale… w niektórych sytuacjach nadal bezbronnymi nastolatkami – przełknęłam nerwowo ślinę, gniotąc w ręku grzywę pluszowego Juana, którego kiedyś podarowałam Philip. – Poczułam na nowo metaliczny zapach krwi z nosa, jego wielkie łapy na mojej szyi, przez które nawet nie miałam jak się wyrwać. Pokonał mnie mój ojczym, zwykły śmiertelnik. Nic nieznaczący dla mnie człowiek.
— Już stop — Philip przerwała mi wypowiedź. Uspokajająco głaskała moją dłoń, dotykając opuszkami palców moją starą bliznę. — Nie mów dalej. Widzę jak ci ciężko to mówić.
Na mojej twarzy zagościł uśmiech. Delikatny, ale szczęśliwy. Miałam ochotę znów się popłakać, ale ze szczęścia.
— Kocham cię Philip. Jesteś najwspanialszą osobą, jaką spotkałam w moim życiu. Walczyłabym dla ciebie z największym waszym oddziałem, oddałabym życie. Kocham cię nad życie — wyznałam, po polsku.
— Co powiedziałaś? — Dziewczyna zerknęła na mnie zaciekawiona. Teraz doszło do mnie, że przecież ona nie rozumie polskiego. To może i lepiej, ale co ja jej teraz powiem?

Philip?
◇──◆──◇──◆
[734 słowa: Wanda otrzymuje 7 Punktów Doświadczenia]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz