Kal nie wierzył w swoje szczęście. O ile to wszystko można było nazwać szczęściem. Znaczy, raczej nikt o zdrowych zmysłach by tak tego nie nazwał. Tylko że kto powiedział, że Kal rzeczywiście pozostał przy zdrowych zmysłach? Cóż, on sam nie wiedział, czy byłby w stanie coś takiego o sobie powiedzieć.
— Strzeli mnie coś — burczał, oglądając swojego buta ze wszystkich stron. — No po prostu wypierdolę w powietrze.
— Co się stało?
Kal gwałtownie uniósł głowę. Jego ściągnięte na czole brwi jawnie pokazywały światu jego frustrację. Tak samo, jak palce, które wciąż i wciąż kręciły srebrnym pierścionkiem na kciuku. Albo wbijały go w skórę. Trochę za mocno, pewnie zostaną ślady.
Jego wzrok napotkał miłe spojrzenie… właściwie to, hm, ta dziewczyna chyba go nie widziała. Nie, że jakoś nieszczególnie lubił albo traktował z niechęcią osoby niewidome, ale komunikacja z nimi była niemożliwie irytująca. Musiał wszystko wyrażać swoim tonem głosu, dobierać odpowiednie emocje i słowa, żeby być dobrze zrozumianym. Cholera, komunikacja z ludźmi jest znacznie łatwiejsza, gdy połowę przekazu mogą wyczytać z jego miny, a drugą połowę sobie dopowiedzieć — najlepiej tak, żeby nie musiał nic mówić.
— Nie twoja sprawa — mruknął tak, żeby zabrzmieć na jak najbardziej wkurwionego. — Idź zająć się sobą.
Odpowiedział mu prawie histeryczny śmiech. Okej? Zaczyna się robić coraz dziwniej? Dziewczyna śmiała się trochę za głośno i zbyt radośnie, żeby nie wzbudzać podejrzeń.
Kal patrzył w milczeniu, jak próbuje się uspokoić. Powstrzymał się od zapytania, czy ona jest normalna, bo pewnie wyszłoby na to, że przyczepia się do jej ślepoty. A to nie wyjdzie mu na dobre. Nikomu by nie wyszło.
— Ta sprawa zawsze może być moja — zachichotała. — Jestem Mischa.
— Uch, super. Kal.
— To co się stało?
Chłopak zmierzył dziewczynę wzrokiem. Od góry do dołu i znowu do góry. Miała na sobie czarny top i patchworkową spódnicę prawie do kostek, do tego milion bransoletek, pierścionków i naszyjników. Nic do siebie nie pasowało, a równocześnie wszystko jakoś ze sobą współgrało.
Nie, kurwa, powiedzenie niewidomej osobie, że ładnie wygląda, nie brzmi dobrze, pomyślał.
— Jesteś tu?
Kal miał dziwną ochotę ją uderzyć.
— Nic się nie stało — warknął zamiast tego. Chociaż tak naprawdę nie bardzo chciał, żeby Mischa sobie poszła. Wydawała się, mimo wszystko, całkiem sympatyczna.
— Aha. — Chyba miało to brzmieć tak, jak gdyby była zrezygnowana i nieco smutna, ale jej głos miał w sobie radosne nuty. Brzmiała, jakby cały czas była bliska śmiechu. — To czemu tutaj siedzisz dobre pół godziny, wzdychając i mamrocząc do siebie przekleństwa? Tak się nie zachowują osoby szczęśliwe, nie? — Zaśmiała się. Chyba chciała zaprezentować mu, jak wyglądają osoby… szczęśliwe. Widać, że śmiała się z niego. Jakim był idiotą. Nikt inny nie usłyszałby w jej śmiechu niczego poza radością, ale Kal czuł, że było to szyderstwo.
— Weź się odczep. Nie mam ochoty na rozmowę.
— Daj spokój, powiedz, co się dzieje. Może coś na to poradzę — mówiła to tak szczerze, że gdyby Kal nie był okropnie sfrustrowany, to może skorzystałby z tej propozycji od razu. Ale on tylko uniósł jedną brew, zanim zorientował się, że Mischa nie mogła tego zobaczyć.
— Nie chcę o tym rozmawiać.
— Och, no już daj spokój.
— Nie potrzebuję pomocy nieznajomej, no bez przesady.
— No dobra. — Mischa ściągnęła z jednego z palców pierścionek. A potem pogrzebała chwilę w kieszeni, żeby wyjąć stamtąd jakąś karteczkę. Przez chwilę jeździła po niej palcem w jedną i drugą stronę, aż wreszcie pokiwała do siebie głową i owinęła skrawek papieru wokół pierścionka. — Mój numer. — Uśmiechnęła się, wyciągając przedmiot mniej więcej w stronę głowy Kala. — Chyba że się pomyliłam. — Znowu zaczęła się śmiać, a gdy chłopak nadal nie brał od niej... tego podarku, położyła go obok niego na ławce. — Nie bądź taki zamknięty w sobie — dodała i wyciągnęła z torby białą laskę.
Odeszła, a Kal odprowadził ją wzrokiem.
— Jestem idiotą — mruknął pod nosem i zgarnął z ławki pierścionek.
Spojrzał jeszcze raz na swojego buta, który był większością jego dzisiejszych problemów. Spóźnił się na lekcje, zawalił sprawdzian, pytali go na matematyce, odjechał mu autobus, a potem... potem podeszwa prawego buta postanowiła się odkleić.
Ściągnął trampki i skarpetki. Te pierwsze wyrzucił do kosza, a drugie wcisnął do plecaka i ruszył przez miasto na bosaka, uważnie patrząc pod nogi. Nie chciał wdepnąć w czyjeś wymiociny albo ptasie gówno. Mijani przechodnie patrzyli na niego dziwnie, jakby stracił zmysły albo chodził w pełnym cosplayu Freddy'ego Fazbeara.
Wieczorem, gdy już rzucił się na łóżko, żeby iść spać, przypomniał mu się pierścionek. Wygrzebał go z kieszeni spodni i odwinął z niego papierek. Rzeczywiście był tam rząd cyfr, napisany tak, że długopis prawie przebijał na drugą stronę. Pewnie w ten sposób wyczuła, że dawała mu dobrą kartkę.
Miała również okropny charakter pisma, patrząc na same cyfry, ale on jej nie będzie oceniać po czymś takim. Raczej.
Numer przypiął na swoją tablicę korkową, a pierścionkowi przyjrzał się bliżej. Prosta, drewniana obrączka. Wewnątrz pofarbowana na zielonkawy odcień niebieskiego, na zewnątrz była chyba w kolorze drewna, z którego ją wykonano, czyli całkiem ciemnym brązie. Mischa najwyraźniej miała cieńsze palce niż on, bo (z tego, co pamiętał) nosiła ją na palcu wskazującym, a on ledwo wcisnął ją na serdeczny. Włożył ją na tę samą dłoń, co pierścionek od Flo, który od lat niezmiennie trzymał przy sobie. I nie zamierzał go ściągać.
Problem był w tym, że Kal nie bardzo mógł zadzwonić do Mischy. Był pewien, że jego tata coś wspominał o tym, że dla herosów to nie do końca bezpieczne.
Chociaż… jak zrobi to szybko i krótko to chyba nie będzie problemu?
— Uff, dobra. — Wbił wzrok w telefon taty. Nigdy jeszcze tego nie robił. Albo ostatnio dzwonił do kogoś tak dawno temu, że już tego nie pamiętał. To głupie. Wszyscy jego rówieśnicy mieli swoje komórki i laptopy, a on nie miał... niczego z wymienionych ani nic ponad to. Jego tata zawsze mu tego zabraniał. Zbyt się bał, nawet gdy ciotka Ana go uspokajała, że Kal jeszcze nie jest „w tym wieku”.
Obejrzał się szybko za siebie (żeby mieć pewność, że ojciec go nie przyłapie) i odblokował komórkę. Anthony nie przywiązywał szczególnej uwagi do dobrego zabezpieczenia telefonu przed synem, w końcu myślał, że chłopak ma na tyle rozumu w głowie, żeby go nie używać.
Szybko wklepał numer Mischy tam, gdzie chyba się go powinno wpisywać i zadzwonił.
Serce biło mu tak mocno, że czuł je w całej klatce piersiowej. W myślach odmawiał jakąś litanię do bogów, żeby nic nie zaatakowało go przez jego głupotę. Aż w końcu Mischa odebrała.
— Halo, halo?
Jej głos znowu brzmiał na taki, któremu niewiele brakuje do złamania się przez śmiech.
— Hej tu Kal słuchaj nie mogę długo rozmawiać chciałem tylko przeprosić bo zachowałem się jak debil i jutro wracam tą samą drogą jak chcesz mnie zobaczyć czy coś nie dzwoń proszę pa — powiedział to wszystko na jednym wydechu i się rozłączył, prawie rzucając telefonem na drugi koniec kuchni. Zablokował numer Mischy (na wszelki wypadek) i usunął go z historii połączeń. Jego ojciec nie powinien zauważyć.
Już nigdy więcej nie tknie telefonu.
Dobra, nie spodziewał się, że po czymś takim ona jeszcze kiedyś będzie chciała go widzieć. Prawie się wtedy spalił ze wstydu. Ale następnego dnia czekała na niego w miejscu ich pierwszego spotkania.
— Cześć — rzucił trochę niepewnie. Nie wiedział, czy na pewno chce go widzieć.
— Kal!! — wydarła mu się do ucha, gdy objęła go ramionami za szyję. Sztywno poklepał ja po plecach. — Wiesz, dzisiaj byłam w takim świetnym sklepie i patrz! — Obróciła się wokół własnej osi, prezentując ogromne... i cienkie ponczo, chyba stworzone do tego, żeby je nosić w lecie. Kal trochę kwestionował jej modowe wybory, ale niech już jej będzie. Była niewidoma, więc jej pozwoli. — Tatko powiedział, że świetnie mi pasuje, bo wiesz — zaśmiała się — on uważa, że w różowym zawsze mi do twarzy.
— Ale ono jest zielone...?
— Wiem! — Mischa wybuchnęła śmiechem. — Nie chciałam dać mu tej satysfakcji, że wiesz, dziewczynka to musi być różowe! I, słuchaj, mam ci tyle do opowiedzenia!!
Mówiła do niego jak do... starego przyjaciela. I mimo jej trochę zbyt częstych wybuchów śmiechu, Kal już ani razu nie poczuł, że sobie z niego żartuje.
To chyba sprawiło, że od razu ją polubił.
— Hej, a tak właściwie... — wtrącił, gdy Mischa na chwilę przerwała swoje trajkotanie. — Czemu dałaś mi swój numer razem z pierścionkiem?
— Bo kartkę łatwo zgubić. Poza tym coś byś musiał zrobić z tym pierścionkiem. Miałam nadzieję, że jeśli nie zadzwonisz to chociaż spróbujesz mi go oddać. — Zaśmiała się i pomachała jedną dłonią trochę za blisko twarzy Kala. — A poza tym, mam ich aż za dużo. Rozdam je moim nowym przyjaciołom. Ty jesteś pierwszym, który dostał jednego. I nawet go nosisz! — Złapała go za rękę i przejechała kciukiem po obrączce. Zachichotała cicho, chociaż Kal już nie miał pewności, czy to na pewno z radości.
Bo fakt, że był jej pierwszym przyjacielem, nie należał do najzabawniejszych.
[1436 słów: Kal otrzymuje 14 Punktów Doświadczenia]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz