sobota, 24 lutego 2024

Od Rodiona CD Raphaëla — „Pokojowy podarek”

Poprzednie opowiadanie

Nie chciał być niemiłym, ale przedstawienie się samym imieniem było… dziwne. Wolał wiedzieć coś o rozmówcy, oprócz imienia. Domek, kto jest jego boskim przodkiem? Mimo tego nie skomentował przywitania, jedynie zmuszając się do uśmiechu. Nie szerokiego, po prostu takiego, aby wyglądał, jakby cieszył się, że tu jest. Oczywiście, to nieprawda, wolał być w Obozie Jupiter i ćwiczyć czy rozmawiać z innymi legionistami. Uniósł brew, kiedy tylko usłyszał kolejne słowa chłopaka.
— Ach, przybywam z Obozu Jupiter na spotkanie z grupowymi… — zaczął się tłumaczyć, po chwili pokazując kilka pojemników w koszu. Każdy z podpisem, zapewne dotyczącym zawartości pojemnika. Wszystkie były ciepłe, a jeśli wzięło się jeden pojemnik do ręki i trochę się poruszało, nietrudno było zauważyć, że w środku jest coś płynnego, z jakimś pomniejszym wkładem. A bazując na podpisach, były to ziemniaki, makaron czy inne marchewki pływające w ciepłej, domowej zupie. Nie gotował tak dobrze, jak jego ojciec, ale mimo tego, nie będąc skromnym, uważał swoje kulinarne cuda za pożywienie bliskie ambrozji. Nie był pewien, jak to robił, po prostu wszystko w kuchni co wychodziło spod jego rąk, smakowało, jak to się mówi, jak niebo w gębie. — Pomyślałem, że zrobię mały prezent dla grupowych, no i też innych, których spotkam. — dokończył. — Wybierz sobie. Jeden, bo nie wiem, czy więcej starczy mi dla innych. — dodał, na wszelki wypadek. Nie chciał, żeby potem okazało się, że zabraknie dla innych. Pełnych pojemników i łyżek było więcej niż domków, choć przecież nie każdy domek miał grupowego. A raczej, nie każdy domek w ogóle miał mieszkańców, tak jak te, które miały gościć potomków Zeusa czy Hadesa, ale też te, które należą do bogów, którzy dzieci nie mają, tak jak Hera, Hestia, Artemida (w tym przypadku mogły się liczyć Łowczynie Artemidy, choć był niemal pewien, że żadna z nich nie przyjęłaby cieczy o nieznanym pochodzeniu od jakiegoś chłopaka, którego widzą pierwszy raz na oczy), ale też te, które tymczasowo po prostu… no, nie miały mieszkańców. Zapewne starczą dla wszystkich, ale nigdy nie można być za mało przygotowanym. Może co najwyżej rozdać je potem innym. Powinien dać też po jednym satyrom, nimfom, Chejronowi, a może też, jak obozowicze mówili, Panu D.? – A, właśnie, jeśli jesteś weganinem, bądź wegetarianinem, to nic nie mam. Przepraszam. — szybko dodał, zanim Raphaël zdołał cokolwiek wybrać. Nie chciał, żeby potem miał do niego pretensje. — Wiesz może ile obecnie macie grupowych? — zapytał. Ta informacja naprawdę mu się przyda. Nie tylko dlatego, że łatwiej oszacuje, ile zup może rozdać, ale też po to, żeby przygotować się do rozmowy z dużą ilością osób. Szczerze, niezbyt lubił obrady senatu w Obozie Jupiter. Za dużo ludzi, a do tego — Izan. Ten skurwysyn, który ma do wszystkiego problem. Oczywiście, Rodiona śmieszyło to, że jest wyższy od ambasadora Marsa i musiał też przyznać, że starszy mężczyzna miał dość ładne oczy, ale najchętniej przytrzymałby go pod ścianą, aż ogarnąłby, że ma coś kuku na muniu.


Raphaël?
◇──◆──◇──◆
[473 słowa: Rodion otrzymuje 4 Punkty Doświadczenia]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz