— Hej!
Kal prawie spadł z huśtawki, gdy ktoś go zawołał. Nie zdarzało się to często, a też nie wiązało się… ze szczególną przyjemnością. To zazwyczaj tata go wołał, żeby zarządzić koniec zabawy na placu zabaw i powrót do domu. Najczęściej Kal protestował, ale tata nigdy mu nie ustępował. Zdarzało się, że trzeba go było wyciągać siłą z karuzeli, bo Kal zbyt się przyzwyczaił do tego, że ludzie zaskakująco często spełniają każdą zachciankę ładnych, słodkich i małych dzieci.
— Jestem Flo! — zawołał dzieciak, który zaczepił Kala. Chłopiec na szczęście nie spadł z huśtawki, ale za to gwałtownie wbił nogi w ziemię, żeby ją zahamować. I przypadkowo nie kopnąć nowego… znajomego?
Oczywiście, bardzo szybko też się przedstawił.
A potem Flo złapał go za rękę, żeby w końcu wstał. Wtedy Kal został niespodziewanie przytulony, ale potem dowiedział się, że Flo robił tak ze wszystkimi nowymi znajomymi. Albo nieznajomymi. Tak też się zdarzało.
— Będziemy przyjaciółmi? — zapytał Flo z uśmiechem tak szerokim, że to aż dziwne, że zostało jeszcze trochę miejsca na policzki. Kal potem się przekonał, że Flo zawsze się tak uśmiechał. — Wiesz, jak nie chcesz na zawsze, to możemy na chwilę. Bo na zawsze może nie wyjść.
— Jasne — krótko odparł Kal. — Może być.
Nie wiedział, że Flo będzie przez to aż tak ucieszony.
Flo zawsze biegał na bosaka, choć zdarzało się, że jego mama jeszcze przez jakiś czas szła za nim z butami. Czasem nawet je od niej brał z obietnicą, że tak, założy, ale bardziej prawdopodobne było to, że wyrzuci je gdzieś w krzaki i nikt już tych butów nie zobaczy. Kalowi zawsze robiło się ich żal. Widział przecież, że nie były szczególnie brzydkie i z chęcią by je wziął sam dla siebie, ale Flo był od niego starszy i większy. Może i były to tylko cztery lata, ale cztery lata to bardzo, bardzo dużo, gdy ma się ich sześć. Poza tym jest to wiek, w którym zazwyczaj jest się dużo bardziej bezpośrednim i szczerym człowiekiem niż przez całą resztę życia, więc z ust Kala wypływały pytania, które wielu uznałoby za niegrzeczne albo nietaktowne.
— Czemu nie mieszkacie w domu? — zapytał Kal pewnego dnia, siedząc na trawie nad brzegiem niewielkiego stawu, podczas gdy Flo próbował złapać żabę. Kal poddał się dużo wcześniej i teraz bawił się źdźbłami trawy, ale to nudziło się niespodziewanie szybko.
Flo z początku nie zareagował, skupiony na intensywnym gapieniu się w trawę w kompletnym bezruchu, czekając na jakikolwiek ruch ze strony żab. Jednak Kal nie był na tyle cierpliwy, żeby pozwolić mu przeciągać odpowiedź.
— No ej… — powiedział już znacznie głośniej, przeciągając samogłoski. Spróbował też rzucić w przyjaciela trawą, ale nie poleciała aż tak daleko i upadła na ziemię gdzieś pomiędzy nimi. — Czemu?
— Bo mama mówi, że to ją ogranicza — odparł Flo, dalej wpatrując się w ziemię. — Że dom ją ogranicza. I tak nigdy nie mielibyśmy czasu go wybudować — dodał, a Kal uparcie wpatrywał się w tył jego głowy.
— Jak to?
Tym razem Flo odwrócił się, porzucając łowy na żaby. Podniósł się z kucek i wyciągnął dłoń do Kala, żeby pomóc mu wstać.
— Żaby chyba nie chcą, żebym je złapał. Szkoda — stwierdził, jakby to miało tłumaczyć wszystko. W rzeczywistości po prostu powiedział, czemu już sobie stąd idą. — Chodź, mama pokazała mi kiedyś, gdzie rosną borówki. Serio, są pyszne. Albo mogę ci pokazać szczaw, ale on jest bardziej kwaśny. Nie wiem, czy będziesz go lubił. Ale ja lubię. — Uśmiechnął się radośnie, tak szeroko i szczerze, jak tylko on potrafił. Jak Kal nigdy nie umiał, bo jego wargi nigdy same nie potrafiły rozciągnąć się aż tak. Zawsze było to słabsze i delikatniejsze, jakby Kal nie odczuwał szczęścia aż tak bardzo, jak Flo. Albo nie potrafił się aż tak cieszyć.
Przez parę minut albo może trochę krócej, Kal pozwalał ciągnąć się za rękę głębiej w las, ale długo tak nie wytrzymał.
— O co ci wtedy chodziło? — pytanie wydarło się z jego ust, choć sam tylko o tym pomyślał.
Flo delikatnie spiął ramiona i jego uśmiech gdzieś się zapodział, ale tym razem odpowiedział.
— O to, że nigdzie nie zostajemy na długo. Dlatego jesteśmy przyjaciółmi na chwilę. Mówiłem, że na zawsze może nie wyjść.
W dniu wyjazdu Flo ostatni raz przyszedł pod dom Kala. Tylko na chwilę.
— Przyniosłem prezent! — wykrzyknął zaraz po tym, jak przytulił Kala na powitanie. — Specjalnie dla ciebie!
Wcisnął mu w dłonie małe pudełeczko. Oczywiście, Kal od razu przystąpił do odpakowywania go, jakżeby inaczej. Okazało się, że w środku schowana była obrączka, która przypominała połączone ze sobą srebrne kości. Oczywiście była za duża na jego małe palce, ale to raczej jasne, że to była obrączka „na przyszłość” — kiedyś nadejdzie czas, gdy Kal będzie mógł nosić ją bez problemu na palcach. A do tego momentu jego tata znalazł gdzieś rzemyk, żeby Kal miał zawsze pierścionek zawieszony na szyi, bo inaczej pewnie by go zgubił. Takich prezentów raczej nie wypada gubić.
— Dziękuję. — Uśmiechnął się.
— Proszę bardzo! Ja tu tak tylko na chwilę. Zaraz będziemy lecieć i…
— Czemu kości?
— Co? A, no, bo… — Flo na chwilę się zawahał, po czym ściszył głos i pochylił się, by mówić tylko do ucha Kala. — Mój tata jest kościotrupem. I ja trochę też. A chciałem ci dać coś, co będzie ci się ze mną kojarzyło. — Kal nadal się uśmiechał, chociaż w jego oczach zaczęły zbierać się łzy. — Dlatego masz o mnie pamiętać, dobra? Obiecujesz?
— Tak.
Pojedyncze słowo, a Flo prawie się roześmiał. Pewnie by to zrobił, gdyby nie było to nieco przygnębiające pożegnanie. Przytulił Kala jeszcze jeden, ostatni raz.
— Przyjedziesz jeszcze?
Flo zmierzwiło włosy Kala, jakby potrzebowało chwili na zastanowienie się nad odpowiedzią.
— Postaram się.
Potem odeszło.
[917 słów: Kal otrzymuje 9 Punktów Doświadczenia]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz