środa, 7 lutego 2024

Od Vex — „Przemiła sytuacja”

— Dobrze — westchnął mężczyzna — możemy zacząć od nowa, jeżeli tak bardzo…
— To nie ja — przerwało mu Vex. Nie miało zamiaru tego wysłuchiwać po raz dziesiąty.
Pan Johnson wziął głęboki wdech. Znowu. Vex mogłoby się założyć (jakby tylko miało z kim), że facet cierpi na niedotlenienie organizmu. Albo to jakaś inna forma komunikacji w stylu języka migowego.
— Słuchaj, Morton — pan Johnson sprawiał wrażenie bardzo zmęczonego. — Byli świadkowie. Widzieli cię tam. Czemu ty jeszcze zaprzeczasz? Każdy dookoła widział, jak pobi… pobi… pobiłoś. Tych chłopców.
Spojrzał na Vex, a to musiało przyznać, że zrobił to raczej niechętnie. Siedziało rozwalone na krześle, z nogami rozwartymi szeroko i plecami wygiętymi w łuk tak, że w połowie leżało, a w połowie siedziało. Jedyne co to już nie żuło gumy, bo przy wejściu kazali jejmu ją wypluć. Ręce z kostkami pokrytymi zaschniętą krwią zwiesiło po bokach, prawie dotykając nimi podłogi. Rozcięcie na policzku miało ładnie opatrzone, ale na żuchwie już zaczął pojawiać się siniak.
— Poza tym, widać po tobie.
Vex z całej siły powstrzymało się od przewrócenia oczami. Nadal patrzyło na Johnsona jak na początku rozmowy — spod przymrużonych powiek, jakby prawie usypiało. Bądź co bądź, dalekie od prawdy to nie było.
— Pan w ogóle wie, co to za „chłopcy” — powiedziało tonem, który mówił tylko jedno: owych chłopców nienawidziło. I to bardzo. — Bo ja wiem. I powiem panu, że im się jak najbardziej należało. Więc to nie ja. To oni zaczęli. Nie wiem, czemu to ja tutaj siedzę, nie oni.
Kolejne westchnięcie. Może Johnsonowi też przydałaby się terapia tlenowa?
— Zaatakowałoś ich. Pierwsze. Każdy tak mówi.
Vex uniosło brwi w udawanym zdziwieniu. Rzeczywiście, niemożliwe. Przestraszone dzieciaki mówią to, co każą im ci silniejsi. Nikt się tego nie spodziewał.
— Moje zdanie to się już w ogóle nie liczy, nie? — zapytało. Niedługo pewnie dodadzą jejmu oskarżenie o traktowanie dyrektora z pogardą. — Czy pan w ogóle ma oczy, czy ślepo wierzy temu, jak się silniejsze i bogatsze dzieciaki ustawią? Wylali mleko na Connora. Nie raz, ale wcześniej nie wiedziałom. Zniszczyli mu ubrania, pod…
— Skończ, Morton. — Johnson uniósł rękę w ostrzegawczym geście. — Connor powiedział mi — przejrzał szybko jakieś papiery, jakby wcale nie znał wszystkich wersji na pamięć — że to ty go prześladowałoś.
W gabinecie nagle zaczęło być zbyt cicho.
Vex nadal słyszało szum w uszach, który dręczył jągo od początku bójki, ale gdy Johnson znowu zaczął mówić, wszystko brzmiało tak, jakby przeszło przez głośniki w typowej małej szkole na wsi. Do tego puszczano tam nagranie po niemiecku. Gdzie ktoś rozmawiał przez telefon i puszczony był ten debilny filtr, przez który nawet jakby było w ojczystym języku, to by się nic nie rozumiało.
Przyjaźniło się z Connorem. Od dawna. I gdy ono próbuje go bronić, on…

— Może tak będzie lepiej — powiedziała Kylo, gdy Vex przyszło do niej z wieścią, że jągo wyrzucili ze szkoły. — Zawsze chodzili tam idioci.
— Łatwo ci mówić — burknęło, rzucając kurtkę gdzieś w korytarzu. — Przynajmniej masz gdzie mieszkać, bo ja się już matce na oczy nie pokażę.
— Przymkną mnie za przetrzymywanie w tajemnicy przed jejgo rodzicami trzynastolatcze z problemami z agresją.
— Kto powiedział, że tu zostaję?
— Nie masz pieniędzy.
Vex tylko mruknęło coś niezrozumiałego, po czym rzuciło się plackiem na kanapę.
Wytrzymało tak parę sekund. Tylko po to, żeby się podnieść, złapać kurtkę i…
— Wychodzę.
— Lepiej nikogo nie zabij — zdążyła zawołać Kylo, zanim Vex zatrzasnęło drzwi wejściowe.

— Osoba, do której dzwonisz, jest niedostępna. Połączenie przekazane.
— Ty sobie ze mnie żartujesz. — warknęło Vex, gdy po raz czterdziesty usłyszało to samo. — Lepiej, żebyś sobie żartował.
Znowu wybrało numer.
— Osoba, do któ…
Vex rzuciło telefonem.
I telefon rozprysnął się na chodniku. Nie dosłownie, nie był aż tak słaby. Teraz tylko krzywy i popękany, a Vex nie zdziwiłoby się, gdyby przy próbie włączenia kawałki plecków po prostu poodpadały. Ewentualnie ekranu.
Przez chwilę Vex wpatrywało się w miejsce, gdzie telefon spotkał swój koniec. Tak samo, jak kilku przechodniów, ale oni zaraz odwrócili wzrok.
— Po prostu zajebiście. — Podniosło popękane coś, co kiedyś służyło do dzwonienia i używania internetu. — Cudownie.
Powstrzymało się przed rzuceniem nim jeszcze raz o ziemię, żeby dokończyć dzieło. Zamiast tego wsunęło go do kieszeni, bo może jeszcze da radę go włączyć.

— Connor! — zawołało najbardziej wesołym głosem z najbardziej wesołym uśmiechem, gdy chłopak otworzył jejmu drzwi. — Chcesz się może przejść?
Nie wyglądał na przekonanego, ale Vex już zdążyło złapać go za rękę i rzucić przez wciąż otwarte drzwi, że zwróci syna wieczorem. Zanim Connor zdążył wrócić do bezpiecznego mieszkania, drzwi się zamknęły, a Vex już ciągnęło go w dół po klatce schodowej.
W milczeniu szli na sam dół, a po Connorze widać było, że bardzo nie chce iść dalej. Vex musiało go coraz mocniej ciągnąć i coraz mocniej ściskać za nadgarstek, żeby się ruszał. Chłopiec nie powiedział nic, ale równocześnie wyglądał, jakby bardzo chciał usłyszeć cokolwiek. Przerwać ciszę, w której głośniej rozbrzmiewało tylko głośne stukanie martensów Vex o kolejne stopnie, bo ono nigdy nie potrafiło chodzić cicho. Jakby każdy musiał wiedzieć, że idzie.
Zaciągnęło go aż za drzwi wejściowe i na chodnik, zanim wreszcie zaczęło.
— Słuchaj, ja kompletnie nic do ciebie nie mam. — Connor chciał powiedzieć, że jejgo palce na jego nadgarstku, które może nawet zostawią po sobie siniaki, znaczą kompletnie coś innego. Połknął te słowa i tylko wpatrywał się w Vex. — I wcaaale nie chcę cię uderzyć. — Zawahało się. — No dobra. Chcę. Ale tego nie zrobię, bo nie zmarnuję tego, że wyleciałom ze szkoły za próbę obronienia kogoś, kogo potem samo zabiję. To byłoby głupie. Nawet jak na mnie.
Connor bardzo chciał wrócić do domu.
— A więc, przyjacielu. — Słowo to brzmiało w ustach Vex jak: „oślizgły robalu” lub coś takiego. — Czym cię przekupili.
Przez dłuższą chwilę po prostu się w siebie wpatrywali. Vex z nieukrywaną wściekłością, a Connor ze strachem. Ucisk na jego nadgarstku nie zelżał ani trochę. Zaczął się bać, że zaraz krew przestanie dopływać do palców, a wtedy…
— Spokojem.
Vex w końcu go puściło. Nawet nie czekał, od razu wbiegł z powrotem do budynku, zatrzaskując drzwi. Dopiero przez szybę pokazał Vex środkowy palec.
— Pierdolony tchórz — rzuciło, jakby odwrócony plecami mógł przeczytać to z ruchu jejgo warg. — Przyjaźń — wypluło to słowo, jakby było zużytą gumą do żucia.
Odwróciło się i zaczęło iść przed siebie. Przez chwilę zastanawiało się, czy lepiej ukryć się u siostry, czy od razu przyjść do domu i z uśmiechem na ustach powiedzieć matce, że cóż, wywalili jągo z kolejnej szkoły.
Znowu zaczęło jejmu szumieć w uszach.
Zdecydowało, że może Kylo będzie lepszym wyjściem.
Gdy dźwięki świata zniknęły zagłuszone tym okropnym szumem, leżało już na kanapie u siostry. I wiedziało, że nie uśnie szybko.


◇──◆──◇──◆
[1073 słowa: Vex otrzymuje 10 Punktów Doświadczenia]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz