sobota, 10 lutego 2024

Od Havu CD Judasa — „Ciało Chrystusa”

Poprzednie opowiadanie

Prychnął na niego jak oburzony kot, który nie dostał jedzenia dziesięć minut po opędzlowaniu saszety i odwrócił wzrok. Przeraźliwie kręciło mu się w głowie. Nie pamięta, kiedy ostatni raz skończył w takim stanie, a nie był osobą, która rzadko odwiedza bary, puby czy kluby. Niestety obracał się raczej w towarzystwie… imprezowiczów, dlatego takie miejsce były mu doskonale znane. Kiedy zabierał Judasa ze sobą do metalowego baru (jego ulubionego, swoją drogą), to myślał, że stamtąd ucieknie. Myślał, że księdza przerazi duszący zapach dymu papierosowego, głośna, rockowa muzyka oraz otaczający go głośni faceci, którzy ze sobą nie rozmawiali, lecz krzyczeli do siebie. Judas wytrzymał. I to zdziwiło Havu najbardziej.
Czy to wina alkoholu? Być może.
Siedział teraz na mokrym krawężniku w miejscu, gdzie ludzi było już mało, a stare latarnie, jakby ostatnim tchem, oświetlały chodniki. Patrzył na ten miejski krajobraz zamglonym, zmęczonym wzrokiem i starał skupić się na tym, by nie zasnąć; ale on chciał się położyć, teraz, natychmiast, na brudnym, cementowym krawężniku i oddać się w ręce samego Morfeusza.
Jęknął przeokropnie głośno (Pan kebabiarz wyjrzał ze swojego okienka: ,,wszystko dobrze?”, ,,tak, pewnie, stary!”, odkrzyknął Havu) i odchylił głowę do tyłu. Jeśli się zaraz nie ruszy, to zaśnie na chodniku i będzie pośmiewiskiem tego miasta. Ktoś zrobi mu zdjęcie — pewnie Judas — a wtedy będą musieli się targować. Książka za ośmieszające zdjęcie. Wtedy odda mu książkę i weźmie ośmieszające zdjęcie, by je porwać.
— Skończyłeś już? — zapytał, ewidentnie znudzony oraz poirytowany szeptaniem Judasa. Gościu dosłownie siedział skulony i wyszeptywał do siebie dziwne, skomplikowane modlitwy.
Nie odpowiedział Havu nawet na zadane pytanie, tylko podciągnął bardziej kolana pod brodę, schował twarz pomiędzy nogi i w ten sposób wymawiał kolejne modły do chrześcijańskiego Boga.
Rudowłosy zazgrzytał zębami. Był na tyle najebany, że nawet wstanie z takiej pozycji stanowiło problem.
— Amen! — krzyknął do niego nagle na tyle głośno, że drogi Pan Kebabiarz ponownie wychylił się, by sprawdzić, czy wszystko w porządku. Havu mu tylko pomachał. Zostali już najlepszymi ziomkami. On i Pan Turek z okienka, który przyrządził im najlepsze “dwa kebaba”.
— Nie krzycz tak, wybuchnie mi łeb — jęknął brunet, patrząc skrzywiony na swojego ukochanego towarzysza. — Idę do domu. Zamów mi taksówkę.
— Może jeszcze frytki do tego? — prychnął, krzyżując ręce na piersi. — Nie ma mowy. Najebałeś się na własną odpowiedzialność, to teraz wracaj na własną odpowiedzialność.
Judas wydawał się poirytowany bardziej, gdy był nietrzeźwy. Kiedy spotkali się nie w stanie upojenia alkoholowego, to był zupełnie inną osobą. A przynajmniej taką się wydawał. Niezły aktorzyna, nie ma co.
— A ty jak wrócisz?
Oj, i tutaj pojawiły się pierwsze schody. Po pijaku gadał głupoty i głupotą było stwierdzenie, że ktoś ledwo stojący na własnych nogach może wrócić do domu “na własną odpowiedzialność”. On sam nigdzie się stąd nie ruszy.
Wywrócił oczami, unikając kontaktu wzrokowego z Judasem.
— Zamawiam taksówkę, dobra? — Wyciągnął poturbowany telefon z kieszeni i zaczął wpisywać coś, by wyszukać pierwszy lepszy numer do potencjalnego, biednego kierowcy. — Ej, widzisz gdzieś pięć? — Wyciągnął drżącą rękę do Judasa, by przycisnąć mu ekran telefonu do twarzy.
— Zabieraj to. — Wziął od niego sprzęt, by naklikać mu kilka cyferek i oddać.
Havu zaczął dzwonić. Ledwo cokolwiek słyszał po drugiej stronie słuchawki, ale jakimś cudem zdołał wydukać z siebie kilka zgrabnych słów, by udawać najtrzeźwiejszego mieszkańca San Francisco na całym świecie. Cudownie.
Piękny powóz czekał na nich już po piętnastu minutach i skończyło się to tak, że biedny pan kierowca, musiał wyjść, by zaprowadzić Judasa do środka. Upchnął ich razem na tylnych siedzeniach, dopytał raz o adres i pojechał. A czyj adres Havu podał? Swój, oczywiście.
Przez całą drogę nawet nie wiedział, gdzie jedzie, z kim i dlaczego. Jęczał przeokropnie pół drogi, drugie pół jednak siedział cicho, prosząc w myślach niewiadomo kogo, by się nie porzygać. Bynajmniej nie w samochodzie. Judas za to opierał głowę o chłodną szybę, nie wymawiając znowu żadnego słowa. Modlił się, zapewne.
Kiedy dojechali, kierowca ponownie wysiadł i obszedł samochód, by pomóc dwóm, całkiem dojrzałym, mężczyznom wysiąść. Pożegnał Havu, który mu pomachał i odjechał. Z piskiem opon.
— Gdzie jesteśmy? Nie znam tej okolicy? — mruknął księżulo, trzymając się cały czas za głowę. — I zaraz się zleje.
— Wspaniale, panie ojcze najświętszy, możesz obsikać latarnie, jak chcesz — burknął ironicznie, ale Judas go posłuchał. — Kurwa! Żartowałem, typie! — Jednak te krzyki były już na nic. Latarnia została, cóż, oznakowana…
— Wiesz, że… wiesz, że nie byłoby to zdrowe, gdybym…
— Pomódl się za to.
— Pomodlę.
— Najlepiej teraz, bo to było obrzydliwe, kurwa mać! — krzyknął, wydając z siebie kolejne odgłosy obrzydzenia.
— Teraz nie mogę, nie ma na to miejsca.
Judas był cały czas poważny. Jak można być w takiej sytuacji poważnym?
Rudowłosy machnął niedbale ręką, po czym podszedł do budynku, w którym mieściło się jego mieszkanie. Stanął pod drzwiami z kluczem do klatki schodowej, popatrzył na zamek, odwrócił się, popatrzył na Judasa i zamarł.
Czemu podał swój adres? Przecież go tam nie wpuści. Nie ma nawet takiej opcji. Nieważne, jak bardzo najebany by nie był, nie wpuści do mieszkania żadnego księdza. Żadnego.
— Ej, księciu, bo jest problem — wymamrotał. — Nie możesz dalej wejść.
Judas krzyknął tylko krótkie “nie pierdol” i wepchał się przed Havu, by sam, powtarzam, sam, otworzyć sobie drzwi prowadzące na klatkę. Rudowłosy nie zareagował, a raczej próbował, tyle że stan umysłu na zbyt wiele mu nie pozwalał.
Poszedł za brunetem, będąc już właściwie zmuszonym, by mężczyznę u siebie przenocować i zaprowadził go do mieszkania. W środku oczywiście panowała grobowa ciemność, która po oświetleniu oślepiła pijaną dwójkę.
— Zasady są takie. — Odwrócił się gwałtownie w stronę Judasa. — Nie dotykasz nic. Nic. Nie ruszasz nic. Nie zabierasz nic. Nie patrzysz na nic. Nie patrzysz na mnie jak śpie. Ostatnie w szczególności. Nawet nie masz prawa na mnie beknąć. — Otworzył drzwi do pokoju, w którym zazwyczaj był syf, ale znajdowała się też stara kanapa, którą Havu miał dawno wyrzucić. — Śpisz tu. Dobranoc, szefie. — I poszedł w stronę własnego pokoju, gdzie już było czyściej, by zasnąć w pełnym ubraniu. W butach, przepoconej bluzie i przemoczonych od siedzenia na krawężniku spodniach.
Usypiając, usłyszał tylko kilka stuknięć, szarpnięć, jęków i innych brzęków. Oby ten, oświecony skurwysyn, nic nie planował. Teraz nawet tego nie sprawdzi, ale rano… rano to dopiero będzie…

Dżudas?
◇──◆──◇──◆
[1004 słowa: Havu otrzymuje 10 Punktów Doświadczenia]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz