Spokojny, letni dzień. Idealny na wyjście na zewnątrz, znalezienie miejsca do zabawy i spędzenia na niej wielu godzin, bo czemu by nie? Przecież to właśnie robi się przez całe lato, gdy nie trzeba chodzić do szkoły.
Z początku Aurum siedział nieco z boku i patrzył to na biegających za sobą kolegów, to znowu w niebo, bo nie miał nic lepszego do roboty. Może na takiego nie wyglądał, ale nie zawsze lubił te wszystkie głośne zabawy. Poza tym nikt z nim nigdy nie wygrał w berka i nikt nie chciał z nim grać — był zbyt szybki dla innych. Gdy był goniącym, gra kończyła się zbyt szybko, a gdy był gonionym… nie kończyła się bardzo długo. Czasem po prostu dawał się łapać, ale wtedy i tak każdy kręcił na to nosem. W końcu został na zawsze wykluczony akurat z tej zabawy, więc mógł tylko z uśmiechem patrzeć na innych. Był zbyt miły, żeby się o takie rzeczy kłócić.
— Aurum! — krzyknęła Dorothea. — Chodź! Bawimy się w konie!
— W konie?
— No chodź!
Wzruszył ramionami sam do siebie i podniósł się z trawy. Nawet nie otrzepał ubrań z ziemi i kurzu, tylko od razu podbiegł do reszty.
— Jesteś lekki — zauważył Evan, jakby było to coś nowego — więc będziesz jeźdźcem. Koniem będę ja.
Aurum nie mógł powstrzymać śmiechu. To chyba najgłupsze stwierdzenie, jakie usłyszał w swoim życiu. Może Evanowi zrobiło się trochę przykro (nie sposób było tego odgadnąć, bo zaraz na jego twarz wróciła pewność siebie).
— Nie śmiej się, tylko wskakuj.
— To nie jest dobry pomysł — powiedział ktoś, ale nikt na niego nie zwrócił uwagi. Kto w ogóle przejmuje się głosem rozsądku w takich sytuacjach?
Evan pochylił się lekko, żeby Aurum mógł łatwiej wspiąć się na jego plecy (albo na grzbiet konia?), a ten zrobił, co mu kazano. Tak jak mówił Evan, był z nich chyba najdrobniejszy, więc każdy uniósłby go bez problemu. Mimo tego poczuł się trochę niepewnie siedząc koledze na ramionach. Kontakt z ziemią był jednak lepszy. I brak poczucia bycia kompletnie uzależnionym od kogoś innego.
Na początku Evan mocno trzymał go za kostki, żeby Aurum na pewno nie spadł. Ale gdy zaczął biegać z nim wokół… reszty koni? Aurum już nie wiedział, na czym dokładnie polega zabawa i kogo odgrywa reszta dzieciaków, bo za bardzo skupiał się na trzymaniu się kurczowo włosów Evana. Serce biło mu za mocno, czuł, że z każdym krokiem odrobinę zsuwa się z ramion chłopaka… Do tego im dłużej to trwało, tym uchwyt Evana na jego kostkach był mniej wyczuwalny, aż w końcu… wymyślili skakanie przez przeszkody.
— Hej, czekaj, czekaj, czekaj, cze…!
Aurum naprawdę zapłaciłby za jakieś siodło albo coś w tym stylu, nie znał się na jeździe konno. Może jakby się znał, to by nie spadł.
Upadek był bolesny. Evan nie należał do najniższych, bo Aurum nie sięgał mu nawet do ramienia, więc gdy spadł na twardą ziemię usianą kamieniami… Na początku próbował podeprzeć się ręką, ale okazało się, że go to zgubiło. Naprawdę, czy on myślał, że te patyki wytrzymają coś takiego? Nawet jeśli tak, to grubo się mylił, bo usłyszał bardzo nieprzyjemny odgłos gdzieś z okolic łokcia, a potem ręka się pod nim załamała i trzasnął w ziemię. Twarzą w dół. Na swoją biedną, lewą rękę. Z bólu w oczach stanęły mu świeczki, ale zagryzł zęby i nie wydał z siebie żadnego dźwięku.
— Aurum? Wszystko okej? — Dorothea była na tyle miła, żeby złapać go za ramiona i podciągnąć do góry, ale wtedy ręka Aurum eksplodowała bólem.
Tym razem nie dał rady powstrzymać zduszonego okrzyku. A gdy spojrzał w dół, myślał, że zwymiotuje. Ze strachu skręcił mu się żołądek i prawie nie wydał z siebie kolejnego zbliżonego do jęku odgłosu.
— Ręce chyba nie wyginają się pod takim kątem?
— Zamknij się, idioto! To poważna sprawa!
— Co my powiemy jego rodzicom?
— Z tym chyba trzeba do szpitala jechać.
Grupka dzieciaków otoczyła Aurum ze wszystkich stron, przekrzykując się w swoich cudownych i pomocnych radach. Zaczęło mu się trudniej oddychać, miał ochotę rozepchnąć ich wszystkich na boki, ale równocześnie nie potrafił się ruszyć. Ból zdążył już wycisnąć łzy z jego oczu, ale inni zdawali się tego nie dostrzegać, ewidentnie badając kąt wygięcia jego ręki.
Pomocy…?
W końcu ktoś wykazał się w miarę trzeźwym umysłem i zanim Aurum się obejrzał, znowu wylądował w ramionach Evana. Tym razem „na pannę młodą” i gdyby wiedział, że nie skończyłoby się to kolejnym upadkiem, to kopnąłby go w brzuch. Trzymał go tak, że Aurum cały czas czuł ucisk na jego ręce, a to sprawiło tylko, że płakał jeszcze bardziej. I głośniej. Pewnie każdy miał go dość.
— Na bogów, Aurum…! — Usłyszał głos swojej matki. — Co się stało?!
— Bawiliśmy się i… byłem koniem, a Aurum, Aurum na mnie jechał, bo był jeźdźcem, ale spadł i… i jego ręka… no i teraz tak jakby… do widzenia!
Z wizyty w szpitalu pamiętał niewiele. Głównie to, jak jego ojczym krzyczał na lekarza, zarzucając mu, że jest nietrzeźwy. Ale w końcu skończył z ręką w gipsie aż za łokieć, tabliczką czekolady w prawej dłoni i spuchniętymi oczami.
— Nie było aż tak źle — powiedział, trochę do siebie, gdy wracali do domu. W końcu dostał czekoladę.
— Ej, patrzcie! No, chodźcie, pokażę wam coś naprawdę świetnego!
Gips zdjęto, ale jego ręka… nie wróciła do normalności. Może ten lekarz naprawdę nie był do końca trzeźwy, bo teraz Aurum mógł wygiąć ją pod niezbyt naturalnym kątem. Sposoby na korektę… tego istniały, ale w końcu nie było tak źle. A naprawa kości trwałaby kilkadziesiąt lat. Aurum stwierdził, że już woli ją śmiesznie wyginać niż męczyć się z nią tyle czasu. Była funkcjonalna, tyle mu wystarczyło (rodzice i tak pozwali lekarza do sądu).
— Patrzcie, jak co mogę teraz zrobić! — śmiał się, pokazując nowo odkrytą umiejętność znajomym. — Prawie jakbym miał kości z gumy!
Przynajmniej miał się z czego śmiać za każdym razem, gdy ktoś prosił go, żeby mu coś podał. Z premedytacją robił to tak, żeby móc wygiąć rękę w jak najdziwniejszy sposób, żeby zadziwić wszystkich dookoła. Finalnie rodzice zakazali mu takiego popisywania się, bo naprawdę nie wyglądało to dobrze. Jakby coś takiego w ogóle mogło wyglądać dobrze. (Aurum nie przestał).
[1001 słów: Aurum otrzymuje 10 PD, mimo że jest NPC. Uczcie się od niego.]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz