niedziela, 11 lutego 2024

Od Ziona — „In Memory Of Felix McQueen”

„…choć teoretycznie pogrzebem miał się zająć ten Twój przyjaciel ze studiów. Theodore Bein II. Całkiem ekstrawagancko, tak myślałem, gdy umarłeś. Wtedy nie uważałem go za porządnego człowieka. Do organizacji pogrzebu nie podszedł zbyt poważnie, choć jak sam siebie nazywał, był jednym z Twoich najlepszych przyjaciół. Dał mu pieniądze, nawet jak mu mówiłem, że pieniądze na pogrzeb zostawiłeś mi Ty. Był stanowczy, nadal jest. Po latach dał mi pracę. Mogę nie uważać go za dobrego przyjaciela, ale nie jest złym pracodawcą, lecz to pewnie przez Ciebie”.

***

„Pogrzeb był ładny. Taki, jak chciałeś. Tak, jak chciałeś, włożyłem Ci monetę do kieszeni, nie pod język. Puściłem „Live And Let Die”, w wykonaniu Paula McCartneya, tak jak prosiłeś w szpitalu. Wszystko było pod kontrolą, tak myślałem. Dopóki nie przyszła Atena. Uważałem, że wie o Twojej śmierci, bo musi wszystko wiedzieć, jako bogini mądrości. Wszyscy się na nią patrzeli. Nawet ja, choć tak bardzo nie chciałem, to nie dało się odwrócić od niej wzroku. Czasem się zastanawiam, jak goście nie spostrzegli, że to bogini.
Usiadła w pierwszym rzędzie, obok mnie, mimo iż cały rząd był wolny. Zupełnie jakby chciała podkreślić swoją uwagę. Po czasie nie boję się przyznać, że przypominała mnie (aczkolwiek powinienem powiedzieć, że to ja przypominałem ją). Miała na sobie czarny garnitur, białą koszulę i do tego dopasowany czarny krawat, o ile się nie mylę od Prady. Do tego miała czarne, skórzane kozaki, co na tamtą pogodę było raczej odpowiednim wyborem. Jej długie, jasne włosy były zawiązane w ładnie uporządkowaną kitkę, żadnej niedoskonałości, żadnego nierozgarniętego włoska, jakby przygładziła fryzurę niewidzialnym żelem do włosów. Wątpię, że miała na twarzy makijaż. Wolę myśleć, że bogowie to istoty, które przynajmniej swojego wyglądu nie potrzebują poprawiać z pomocą ludzkich upiększaczy.
I wiem, co byś powiedział, gdybyś nas wtedy widział. Powiedziałbyś, że wyglądamy podobnie, że przypominam Ci matkę, tak jak to miałeś czasem w zwyczaju, tylko zazwyczaj chodziło Ci o charakter, o inteligencję, albo o moje zachowanie. A tym razem miałbyś na myśli wygląd. I wiem też, jakbym zareagował. Wtedy, pewnie bym się wzdrygnął, przewrócił oczami, ale nic bym Ci nie odpowiedział, żeby nie sprawić Ci przykrości. Teraz, byłbym bardziej pokorny. Uśmiechnąłbym się, zaproponował coś do picia i wręczyłbym Ci kosmetyki do Twojej, siwej już brody. Tak sobie wyobrażam Nasze spotkania”.

Fragmenty listów Ziona, skierowanych do ojca.

***

Atena usiadła naprzeciwko Ziona. W restauracji panował chaos, ludzi było dużo, a pracownicy nie radzili sobie z natłokiem zamówień. Czerwone, skórzane siedzenia wydawały się tym razem niesamowicie niewygodne, blondyn kręcił się podczas jedzenia swojego burgera.
— Powinieneś zamieszkać w Obozie. Przynajmniej do czasu, aż nie skończysz osiemnastu lat — poważny głos Ateny przemknął wśród głośnych rozmów ludzi prosto do uszu młodego McQueena. — Nie chcę więcej dzieci błąkających się po ulicach — dodała po chwili namysłu.
Zion nie reagował na jej słowa, jakby próbował zatopić smutki w podwójnym cheeseburgerze z bekonem, jalapeno, sałatą i majonezem. Nie chciał tu być. Przynajmniej nie z własną matką.
Otarł usta serwetką i sięgnął po puszkę dietetycznej pepsi. Bogini świdrowała go wzrokiem, jakby oczekiwała przyznania racji. Młodzieńcowi wydawało się, że ona też nie chce z nim przebywać.
— Nagle próbujesz zgrywać dobrą matkę? Mam siedemnaście lat i widzę cię po raz pierwszy, to chyba nie jest okej. Tak mi się wydaje, tak mi podpowiada twoja błogosławiona mądrość, którą mi podarowałaś, gdy się rodziłem. Łączył nas tylko mój ojciec, teraz już nic nas nie łączy. Nie wiem, czego oczekujesz, że rzucę ci się w ramiona? — Zion przerwał, by wziąć oddech. — Siedemnaście lat czekałem, aż się zjawisz. Miałem nadzieję, że każda osoba pukająca do naszych drzwi będzie moją matką i nigdy się nie doczekałem. Nie powinnaś zjawiać się na tym pogrzebie. Nie zasługujesz na miejsce w tym pierwszym rzędzie, jedyną osobą, która na to zasługiwała, byłem ja!
— Uznam, że jest ci ciężko po śmierci ojca, dlatego ci wybaczam — skwitowała Atena. — Ładnie ci w garniturach. Powinieneś zacząć je nosić.
Łzy napłynęły do oczu półboga, a on sam zgniótł jeszcze do połowy pełną puszkę z napojem. Kiedy w końcu nabrał odwagi, by podnieść wzrok na siedzenia naprzeciwko, matki nie było. Jedynie miecz, ładna rzeźbiona rękojeść z czegoś na kształt kości słoniowej wystawała ze skórzanej pochwy, do której przyczepiona była kartka. Kartka z napisem „Wzgórze Herosów, Long Island, Nowy Jork, (800) 009-0009”.


***
[697 słów: Zion otrzymuje 6 Punktów Doświadczenia]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz