Czasem zastanawiał się, czy nie ma jakiegoś wyjątkowego pecha do specyficznych życiowych wydarzeń, na które trafienie szansa wynosi zapewne jeden procent.
— Nie powinno mnie tu nawet być, a ta dyskusja nie powinna się nigdy odbywać. — Uniósł lekko drgające kąciki ust, odsuwając się od Havu. — Ostatni egzorcyzm przeprowadzałem sześć miesięcy temu i właściwie tylko dlatego, że brakuje specjalistów, co i tak jest dobrym wynikiem. Nie znajdę ci od tak czegoś do wyegzorcyzmowania. I… jakby ktoś się dowiedział, wyrzuciliby mnie ze wspólnoty.
Naiwna prośba mężczyzny wytrąciła go z równowagi, szczególnie że kompletnie nie zdawał sobie sprawy z powagi kwestii, lecz Judas doskonale widział, iż nie traktuje tego wszystkiego zbyt poważnie. Szukał rozrywki, czegoś, co go zabawi, jakby chciał dopełnić pustą dziurę w swoim życiu. Zdążył go przejrzeć na wylot. Wiedział, jakiego typu osobą jest, bo spotkał wiele takich i nigdy nie wyszło z tego nic dobrego. Jednocześnie potrafił wyczuć złośliwość, za którą kryły się jakieś motywy, ale nieważne, jak bardzo Judas był dobry w odczytywaniu cudzych emocji, to nie potrafił ich odgadnąć.
Złośliwość. Po prostu.
I zawiść. Czuł momentami tak silną — przebijającą się przez wszystkie niepozorne słowa i gesty — nienawiść od niego, tak silnie napływającą na niego, że włosy na karku mu stanęły. Miał wyjątkowo obrzydłą aurę.
— Też mi coś. To nie tak, że duchowni są święci i przestrzegają tych waszych durnych zasad, bo nawet robią znacznie gorsze rzeczy, ojcze — wypowiedział ostatnie słowo niższym, sarkastycznym tonem.
— Kościół to biznes.
— Aha, więc o to chodzi.
Havu zszedł jeszcze stopień niżej, wymamrotał coś pod nosem i usiadł na pierwszą w rzędzie starą ławę, która pod wpływem ciężaru wydała skrzypiący dźwięk. Odgiął na moment głowę do tyłu, wsłuchując się w ciszę, a potem znowu zwrócił swoją uwagę na księdza.
— Bogowie chrystusowi, ale ta sutanna podkreśla ci kształty, a raczej ich brak. — Havu bezczelnie omotał całą (całą) jego sylwetkę, tak zachłannie, a jednocześnie z widocznym obrzydzeniem, aż wywołał potok dreszczy u Judasa. — Wygodnie ci w niej?
Powinien poczuć się urażony tym przytykiem, bo jakiekolwiek (nawet niezamierzone) komentarze dotyczące jego ciała mocno go obrażały, jednak zamiast tego spuścił głowę, westchnął i podszedł do ołtarza, opierając się o niego. Nie da się mu ot tak pomiatać. Był kimś znacznie ważniejszym.
— Byłem w służbie.
— Więc co tu robisz?
— Nic istotnego. Jak byłem jeszcze taką dzieciną jak ty, to przychodziłem do podobnego miejsca. Wiesz, nostalgia i takie rzeczy. Poza tym musiałem zrobić jeszcze parę rzeczy.
Havu prychnął, przy czym uśmiechnął się lekko pod nosem — musiał go bawić sposób, w jaki się odzywał ksiądz.
— Ile ty myślisz, że mam lat? Rozumiem, że jesteś stary, ale wiele nas raczej nie powinno dzielić.
— Z twoją inteligencją paprotki to jakieś dziesięć — zażartował, niezbyt rozbawiony. — Och. Mają jednak odnowić to miejsce, to sobie nie pozwiedzasz więcej. I wątpię, żebyś mnie tu kiedykolwiek więcej spotkał.
— I pewnie ukradłeś pozostałe książki.
Judas spojrzał na niego speszony, zaciskając wargi, ale nic nie odpowiedział.
— Wiesz, Judas… mam pomysł.
Wstał i do niego podszedł, wyjmując z kieszeni spodni telefon. Brunet odepchnął od siebie nagłą chęć uderzenia Havu w twarz, przyjmując niewzruszoną postawę. Mężczyzna pokazał mu ekran z filmikiem, na którym dość szybko rozpoznał siebie — ale pierwsze parę chwil dochodziło do niego, na co w ogóle patrzy. Dopiero po dziesięciu sekundach, jakie trwało nagranie, z pamięci wywołał noc, podczas której się upił jak nigdy wcześniej.
— To miało być zdjęcie, bo chyba uznałem, że chcę mieć pamiątkę, ale najwyraźniej byłem też na tyle pijany, że jednak cię nagrałem. A skoro tak ci zależy, żeby cię nie wyrzucali…
Nieprzewidywalny, przebiegły skurwysyn. Jeśli miał w sobie jakąkolwiek wyrozumiałość i życzliwość do rudowłosego, to w tamtej chwili prysły jak nabrzmiały balon.
— Nie rozumiem, czemu ci tak zależy na tym egzorcyzmie. O coś jeszcze ci chodzi? — Zmierzył Havu przenikliwym wzrokiem, patrząc na niego z góry. — Czy mnie po prostu aż tak nienawidzisz?
— Może.
Judas zaśmiał się, kręcąc głową.
— Jesteś tak, kurwa, irracjonalny. Chyba nie zdajesz sobie sprawy, jak bardzo przekroczyłeś granicę.
Odepchnął się plecami od ołtarza i zbliżył szybkim krokiem do Havu. Ten odsunął się w tył, chowając od razu telefon do kieszeni. Na nieszczęście, było na tyle ciemno, że… właściwie, w pewnej chwili mężczyzna zniknął z jego pola widzenia. Źródło światła za plecami księdza zgasło. Złapał się na myśli i chęci, aby użyć spathy.
— Nie robisz na mnie wrażenia, Judas — odezwał się głos za nim. — Twoje głupie moce też nie. Też je mam.
Robienie czegoś zbyt pochopnie było złym pomysłem, a miał jeszcze większe opory przed robieniem niewłaściwych rzeczy w takim miejscu. Wątpił w sens walczenia z Havu w jakiejkolwiek formie, a na dodatek, zaczął mieć podejrzenia, że mógłby go zacząć prześladować, jeśli nie wypełni danej od niego prośby (a raczej groźby). Na dodatek nagranie wytrąciło go z równowagi, bo tak naprawdę nie wiedział, co może i już mógł z nim zrobić. Nie wiedział, co Havu miał w głowie. Gdyby trafiło w grono duchownych i osób, które zna, cała jego reputacja, to, co dla niej wybudował, zostałoby brutalnie zburzone. Nie ma usprawiedliwienia dla pijanego księdza krzyczącego przekleństwa i każdy, kto chodził na msze do kościoła jego parafii, od razu go by rozpoznał.
— Jeśli dowiem się, że coś będzie, mogę cię powiadomić — odparł, szukając go wzrokiem w ciemnocie. Potrafił go wyczuć, ale nie zobaczyć. — Ale zrobimy to na moich warunkach. I nie da się nawet zagwarantować, że będzie coś do egzorcyzmowania.
— To będziesz miał problem.
— Havu — syknął ostrzegawczo.
— Jesteś księdzem. Musisz mieć jakieś kontakty — powiedział obojętnie, wychodząc do jasności. Zielone oczy błyszczały z oziębłości. — Możemy założyć, że ci ufam. Poczekam.
Nie wiedział już, czy to złośliwość, zabawa, ciekawość czy coś jeszcze innego, jeszcze gorszego, ale Judas dusił w żołądku olbrzymią wściekłość, która aż bolała. Uczucie, którego doznał, patrząc na Havu, poczuł jedynie parę razy w życiu. Było na tyle intensywne, a jednocześnie przerażające, nawet (szczególnie) dla niego, że od razu je rozpoznał.
Chciał go zabić.
Kompletnie zgłupiał. Oczywiście to nie coś, co powiedziałby głośno, ale gdy próbował myśleć, w głowie miał mgłę. I tak przez bite cztery dni. Pozostało mu zaprzestać prób główkowania.
Amerykańskie biblioteki, szczególnie w San Francisco, miały to do siebie, że część z nich była zmodernizowana, a tym samym ich wystrój był dość brzydki. Judasowi pozostało tak naprawdę zrobić swój własny zbiór w domu — miał to szczęście być uprzywilejowanym, białym mężczyzną, któremu powiodło się w życiu (po części z własnej pracy, po części dzięki szczęściu) i zarabiał wystarczająco, żeby mieć w miarę duże mieszkanie. Na utrzymaniu miał też cztery psy, więc musiał mieć dodatkową przestrzeń. Gdyby nie one, zapewne wystarczyłaby mu kawalerka tego typu, jaką wynajmował, gdy studiował.
Oprócz wielkiego salonu był też drugi pokój, który wykorzystał jako swoją pracownię i domową bibliotekę. Wszystko było urządzone… jak w nieremontowanym od dziesięciu lat domu, na dodatek z czasów PRL-u, ale może trochę schludniejsze, z większą ilością kolorów, ozdobniej wypełnioną przestrzenią i wszystkim o wiele ładniejszym.
Ten dom był całym jego dobytkiem i jedynym miejscem, w którym dobrze się czuł. W domu rodzinnym miał pokój z bratem, a obóz był jak więzienie, więc przez osiemnaście lat swojego życia tak naprawdę nie miał żadnej prywatności (a to zdecydowanie wpłynęło na to, jaki teraz jest i jak bardzo denerwuje się, gdy ktoś narusza jego autonomiczne sfery).
Położył na biurku książkę o egzorcyzmach, napisaną łaciną. Wiele jego książek było po łacińsku, ale niemożliwym byłoby odnaleźć wszystkie egzemplarze świata w tym języku. Czuł się, jakby zdobył trofeum. To z niej się uczył siedem lat temu i szczerze nie myślał, że jakieś wydanie jeszcze istnieje. Choć metody egzorcyzmów w niej były w większości starodawne, podobnie jak modły, była kanonicznym źródłem wiedzy. Nieukrywanie jego słabością było to, jak bardzo przywiązuje się do ckliwych wspominek i jak wzruszył go fakt odnalezienia durnej księgi.
Pęknięcia na okładce i dość luźno spięte kartki wyglądały na coś, co mógł łatwo uratować. Była w przeciętnym stanie. Później się tym zajmie. Gdy jeszcze był pod nadzorem proboszcza w seminarium, ten pokazywał mu, jak renowować stare zbiory i od tej pory Judasowi weszło w nawyk, że gdy tylko zobaczył zniszczoną książkę, chciał ją do siebie przygarnąć i naprawić.
Dopiero gdy ja dokładnie przejrzał, zorientował się, że brakuje parę stron — ale nie wyleciały, a zostały brutalnie wyrwane.
Nie będzie wskazywał winnych.
Widać było po nim, jak zdenerwowany jest. To wszystko nie dawało mu spokoju już zbyt długi czas. Strącił kielich mszalny na podłogę, na co zamknął oczy, biorąc głęboki wdech, dziękując Bogu, że nie jest zrobiony z drobnego szkła.
— Dobrze się czujesz, Cohen? To piąty raz w ciągu tygodnia.
Na każdym kroku będzie ktoś, kto będzie podliczał wszystkie jego porażki.
— Ja? Ta, jasne, wszystko w porządku.
Jego drogi współduchowny nie był przekonany.
— Wiesz, że możesz powiedzieć, jeśli coś jest nie w porządku. Możemy dać ci zawsze urlop.
Poczuł się urażony tą propozycją, nieufnie podejrzewając go o sugerowanie czegoś haniebnego. Wszystko było w porządku i pod absolutną kontrolą. Zmierzył mężczyznę ostrzegawczym wzrokiem i odszedł z prezbiterium.
W tej chwili wpadł na pomysł. Była na to niska szansę powodzenia, lecz Havu z jednym miał rację. Kościół to biznes oraz kontakty, co u Judasa sprawdza się ze szczególnością. Przysiadł w zakrystii, wyszukując adres biskupa. Westchnął. Nie przepadał za nim, za to biskup nie traktował go zbyt życzliwie, a teraz musiał coś wymyślić. Tylko jedna osoba mogła mu dać jakiekolwiek informacje na temat tego, czy coś — konkretniej coś złego — się dzieje. Na dodatek musiał dojechać trzy godziny, czego wyjątkowo nie chciało mu się robić. Kontakt telefoniczny odpadał w tym przypadku. Nie wziąłby go na poważnie i właściwie, czy on używał telefonu? Napisał do niego, ale nawet po dniu nie dostał odpowiedzi.
Poświęcił te parę godzin ze swojego życia i pojechał poza San Francisco. Dobrze, że jednak zrobił to prawo jazdy, mimo wahania się w młodości, bo okazało się po latach, że ciągle ma z niego jakiś pożytek. Trzęsły mu się ręce, gdy wysiadał z samochodu przed wielopiętrowym budynkiem, a potem stanął przed drzwiami apartamentu. Zapukał, potem zadzwonił, odczekał pięć minut i prawie się poddał.
Otworzył mu starszy, niższy, dobrze zbudowany mężczyzna. Nie wyglądał na ani odrobinę zadowolonego. Zmarszczył czoło, a ciemne tęczówki obrzuciły Judasa wyrzutem i niechęcią. Kościół to nie tylko biznes i kontakty, ale też przedsiębiorcy, którzy wyżej srają, niż dupę mają. Wiadomość chyba do niego nie dotarła, ale to był już tylko jego problem.
— Nazywam się Cohen — powiedział od razu, nie przedłużając. — Nie wiem, czy mnie pamiętasz.
— Trudno ciebie nie pamiętać.
Uchylił drzwi, zapraszając go do środka. Ksiądz nie miał ochoty na długo tutaj zostawać oraz był na tyle szczodry i hojny, by nie zabierać mu czasu, więc nie zdjął ani butów, ani cienkiego płaszcza. Mieszkanie biskupa wyglądało jak dom milionera i z wystroju było tak nowoczesne, białe (w tym kanapa, ściany i podłogi) oraz minimalistyczne, że półbogowi zebrało się na mdłości.
— Potrzebujesz czegoś?
— Uh, ja… — zamotał się. — Wiem, że ostatnim razem krzyczałem na waszą ekscelencję i że zachowałem się niewłaściwie. Wiem, żałuję i potępiam samego siebie. — Przełknął ślinę, widząc, jak spięty jest mężczyzna. — Pomyślałem, że chcę… odpokutować, w pewnym sensie. I wrócić do dawnych obowiązków, bo wiem, że je omijałem.
Zyskał w końcu jego zainteresowanie. Starszy odłożył kubek kawy na stół i skrzyżował ręce na piersi.
— Do rzeczy.
— Chciałbym więcej zleceń egzorcyzmów. Starsze duchowieństwo mówiło mi zawsze, że radzę sobie najlepiej, więc mogę przejąć cokolwiek i gdziekolwiek.
Prychnął na niego lekceważąco, a Judasowi na ten dźwięk podniosło się gwałtownie ciśnienie.
— Za kogo ty się uważasz?
— Przepraszam, biskupie — powiedział najmilej, jak potrafił, ale nie mógł ukryć szyderstwa w tonie, przez co jego słowa brzmiały bardziej jak ,,no sory, ty stara kurwo jebana, ale mnie lepiej nie wkurwiaj i daj mi, czego potrzebuję”.
— Obojętne mi, kto przejmie egzorcyzmy. Jeśli aż tak ci zależy… — wymamrotał. — Jesteś dość… znaczący, więc pójdę ci na rękę, chociaż to dziwne, że ci się odmieniło w tej kwestii.
Wypełnił jego serce tak wielką nadzieją, że zapewne rzuciłby się mu w ramiona i popłakał. Zadrżała mu warga z nagłej ekscytacji. Jego kariera może nie zostanie zdruzgotana. Jak zwykle wszystko poszło po jego myśli.
— Dam ci znać, gdy czegoś się dowiem. A, właśnie, dam ci mój nowy numer. Zgubiłem stary telefon.
Zignorował jego dalsze słowa. To było wszystko, co mógł zrobić, a było dużym przedsięwzięciem. Próbował nie dać po sobie znać zadowolenia, nadzwyczajnie stoicko dziękując i żegnając się z mężczyzną. Zapomniał o niechęci, jaką do niego czuł. Był jak nowo ochrzczony.
Kolejny tydzień minął. Już się nie przejmował aż tak i nie myślał często o Havu i możliwości zniszczenia jego życia przez głupotę, jakiej sam się dopuścił. Starał się wierzyć w to, że ma resztki dobroduszności i naprawdę poczeka. Może i miał obrzydliwy charakter, ale było widać, że heros jest inteligentny (trochę zbyt inteligentny) — a to było właśnie powodem tego wszystkiego. Judas dodatkowo opowiadał mu już nawet niejednokrotnie, że egzorcyzmy to ciężka sprawa. Za dużo się od niego dowiedział.
Aż w końcu jego telefon zawibrował po tych dłużących się dniach, a na ekranie wyświetliła się nazwa, którą nadał nowo zdobytemu numerowi. Rzucił wszystko, co robił, odbierając po dosłownie dwóch sekundach.
— Słucham?
— Myślę, że to cię zainteresuje, Judas.
Havu?
◇──◆──◇──◆
[2137 słów: Judas otrzymuje 21 Punktów Doświadczenia]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz