Zazwyczaj, gdy dzieci Hermasa się nudzą, to stają się wrzodem na dupie każdego w zasięgu swojego wzroku. Ofiarą może być każdy. Nie zawsze są to niewinne żarty, chociaż i takie się zdarzają. Prędzej… irytujące psikusy, kradzieże albo zaproszenia do gier hazardowych (każdy, kto kiedykolwiek słyszał o tym, jak zazwyczaj kończą osoby zaproszone, odmawiał). Albo jakieś inne głupie rzeczy.
— Heeeeeej, Lucien — powiedział Arnar jak najmilszym tonem, przynajmniej jak na siebie, żeby skutecznie zwrócić na siebie uwagę chłopaka. — Słuchaj, mam pewną, wiesz, sprawę do ciebie i…
— Ostatnim razem straciłem u was nie tylko… ważne przedmioty — rozejrzał się, czy aby na pewno nikt nie słyszy (nie powie głośno, co stracił) — ale też godność. Przynajmniej jej resztki.
— Nie odmawia się jeszcze zanim usłyszało się, co druga osoba ma do powiedzenia.
Chwila milczenia.
— No?
— To ten. Śmiesznie wyszło, bo ukradli mi… no, wszystko, co wygrałem tamtego wieczoru. — Miał nadzieję, że Lucien zrozumie, o co chodziło z „tamtym wieczorem”, chociaż brzmiało to niemożliwie głupio.
— To nie jest śmieszne.
— Ale ja nie żartuję.
Lucien prawie bezgłośnie powiedział: „Moje wilcze gacie…”, przynajmniej tak wydawało się Arnarowi, bo musiał czytać z ruchu warg. Twarz syna Dionizosa wyrażała najczystsze przerażenie i Arnar aż czuł się z tym źle. Gdy dzieci Hermesa posiadają twoją wilczą bieliznę, życie może stać się niebezpieczne.
— Jak mogłeś…
— Ej, dramatyzujesz. I tak udało mi się je ochronić całkiem długo. Zazwyczaj tak cenne przedmioty znikały najdłużej po tygodniu. — Arnar szybko zdał sobie sprawę, że to raczej nie pomoże Lucienowi. Nie, żeby od razu był bliski płaczu, ale chyba nie miał naszytego swojego nazwiska na te majtki? Arnar aż tak im się nie przypatrywał, ale bez tego raczej nikt nie udowodni, że to (była) własność Luciena. Hermesiakom zazwyczaj się nie wierzy na słowo.
— Wiesz chociaż kto to zrobił?
Arnar zawahał się. Tutaj sprawa zaczynała być skomplikowana. Najczęściej wiedział, kto dobrał się do jego rzeczy, a jeżeli nie, to szybko udawało mu się… znaleźć skradzione skarby i z powrotem je sobie przywłaszczyć. Proces nieco długi. Chociaż tym razem nawet to nie wyjdzie, bo ktoś postanowił sobie z nich zażartować. Przynajmniej Arnar przypuszczał, że to jakiś niewinny psikus, a nie plan porwania dwójki grupowych przez zorganizowaną grupę przestępczą.
— No, słuchaj, właśnie tutaj to… trudno jednoznacznie stwierdzić.
— Trudno jednoznacznie stwierdzić? — wysyczał Lucien.
— Bo oni się chyba chcą bawić w podchody. Tak mi się wydaje. Bo, wiesz, dzisiaj rano sprawdzałem, czy moja talia kart z Kapitana Bomby nadal jest bezpieczna i wcale nie trzymam jej z twoimi gaciami, ale jej nie było. Gaci też. No, w każdym razie, znaleźli, gdzie trzymam te najważniejsze rzeczy. Jak je znajdziemy, to nauczę cię grać w sześćdziesiąt sześć, ale… byłeś harcerzem?
— Co ty pierdolisz?
— Pytam, czy byłeś harcerzem.
— Nie? Ale czemu trzymasz mo…
— TO jest nieistotne, uwierz mi. Ważniejsze jest ogarnięcie, o co chodzi w podchodach, bo ktoś zaczął rysować strzałki prowadzące od mojego łóżka gdzieś.
Wzrok Luciena wyrażał jedno i Arnar bardzo nie chciał słyszeć pytania o to, czym się naćpał i czemu się nie podzielił. Dlatego po prostu mruknął pod nosem „chodź” i bez dalszego, zbędnego tłumaczenia (bo jak widać, do tłumaczenia ludziom rzeczy to on się nie nadaje) ruszył do jedenastki. Miał szczerą nadzieję, że Lucien naprawdę za nim poszedł, bo byłoby to nieco przykre, gdyby Arnar został sam. W końcu odwrócił się, żeby upewnić się, że chłopak za nim idzie i zanim zdążył pomyśleć, że to musiało wyglądać okropnie głupio, otworzył przed nimi drzwi do domku Hermesa.
I rzeczywiście, przy jednym łóżku ktoś nawet uprzątnął podłogę, żeby narysować na niej strzałkę. Arnar przeprowadził Luciena specjalną ścieżką pośród miliona rzeczy porozrzucanych na podłodze (sprzątają tylko raz w tygodniu), żeby mogli przyjrzeć się strzałce z bliska.
— Próbowałem za tym iść, ale pokazuje na ścianę.
— Przecież na tej ścianie jest okno, idioto.
— Wcześniej było zasłonięte kurtyną, nie moja wina. Czasem sam się dziwię, że mamy okna. — Szybko wcisnął Lucienowi tę okropną wymówkę i otworzył okno. — Uwielbiam wychodzić z własnego domu oknem.
— Zawsze mogliśmy wyjść drzwiami i okrążyć…
— Zamknij się.
◇──◆──◇──◆
[654 słowa: Arnar otrzymuje 6 Punktów Doświadczenia]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz