sobota, 10 lutego 2024

Od Wandy do Philip — „Dom gdzie serce twoje”

TW: przemoc domowa, homofobia

Ostatnim czasem dostawałam wiele listów od mego dziadka z pytaniem, kiedy przyjadę, bo przecież na własną odpowiedzialność mogę wyruszyć z obozu do Nowego Jorku. Teoretycznie nie widziałam mojej rodziny, odkąd trafiłam tu właśnie, jednak nie tęskniłam ani za matką, a za ojczymem już nie wspomnę. Na samo wspomnienie o nim moje dłonie, które z natury były suche, całe się pociły. Nigdy nie zapomnę tego, jak mnie nazywał, jak mnie uderzył i z chęcią oddał do domu dziecka.
Budzik w telefonie zadzwonił. Wzięłam go do ręki, wyciszając, a przy okazji zerkając na tapetę telefonu. Uśmiechnęłam się delikatnie na widok mnie, Philip i Juana. Wszystkie smutki ciążyły na moim karku znikły, przyglądając się nam.
Rzeczywiście, od długiego czasu już nie widziałam się z Philip. Obowiązki, obowiązki i jeszcze raz obowiązki. Nowy w domku, którego trzeba oprowadzić i wszystko mu wytłumaczyć, a na deser Kazue, której ostatnim czasem coś odbija, jeszcze bardziej niż wcześniej.
Zauważając kilka sępów (czytaj. mojego rodzeństwa, które zauważyło, jak przyglądam się tapecie), odłożyłam telefon, wrzucając go gdzieś za łóżko. Pobity, ale działa.
Będąc w łazience, nawet nie miałam chęci do jakiegoś porządnego ogarnięcia się, przypominając nagle sobie, dokąd przecież jadę. Włączyłam zimną wodę, oblewając twarz. Skincare czy jak to nazywają dzieci Afrodyty, wykonuję raz na jakieś parę tygodni. Nie mam czasu na takie wyszukane rzeczy, a tak poza tym, bądźmy szczerzy, po jakiego ciula mi nakładanie na twarz masy toników, kremów, pianek czy innych peelingów skoro moja skóra i tak się spoci po treningu. Wzięłam po prostu parę kosmetyków, by wyglądać jak normalna nastolatka, która nie ma za starego boga wojny, żyje normalnie w bloku, ma jakieś hobby, parę koleżanek i żyje spokojnym życiem, mając zwyczajną rodzinę, do której nie stresuje się pojechać.

***


Powiedziałam taksówkarzowi adres mojego byłego mieszkania. Pojechał w tę stronę, a ja patrzyłam przez okno, oglądając miejską panoramę Nowego Jorku. Uwielbiałam to miasto. Tętniące życiem ulice, wielkie bilbordy w centrum, to wszystko miało swój urok. Pozwoliłam odpłynąć swojej wyobraźni, która wyobrażała sobie mnie, chodząca tu, normalnie, nie martwiąc się potworami, ciesząc sielankowym życiem nastolatki.
– To będzie… – podskoczyłam, słysząc głos kierowcy.
Dałam mu kwotę, o którą poprosił i wysiadłam z auta. Spojrzałam na blok naprzeciwko mnie. Tu się wychowałam. Tu spędziłam moje wczesne dzieciństwo. Weszłam do klatki, wchodząc na trzecie piętro. Zerknęłam na moje ręce, które się trzęsły. Czułam się identycznie jak wtedy, w gabinecie u tych wszystkich dyrektorów, którzy przekazywali mojej mamie skierowanie na badania do poradni lub zmiana szkoły.
Zapukałam do drzwi. Zamknęłam oczy, czując ból w brzuchu, choć nie wiedziałam, czy to dlatego, że dziś zjadłam jedynie batona, czy stres, który zjadał mnie od środka.
Usłyszawszy czyjeś kroki, na mojej skórze pojawiła się gęsia skórka, a wcale zimno nie było. Odwróciłam wzrok od drzwi, patrząc na czarne glany, aż usłyszałam głos ojczyma.
– Kochanie, ktoś przylazł do ciebie!
Ktoś.
Nie zmieniła się, może parę zmarszczek i siwych włosów jej się pojawiło, ale tak to wyglądała identycznie, jak wcześniej.
– O, odwiedziłaś nas? – spojrzała na moje buty, a ja zaczęłam się zastanawiać, czy zaraz je skrytykuje, czy powie, żebym zdjęła, bo ona przed chwilą podłogę myła. – Zdejmuj buciory i chodź do salonu.
Liczyłam na o wiele gorsze przywitanie. Zrobiłam tak, jak poprosiła i usiadłam na kanapie, łapiąc do rąk parę paluszków z solą. Brakowało mi ich smaku, zresztą pamiętałam z dzieciństwa. W tle zaś było czuć schabowego, na którego również miałam smaka. W Obozie Herosów nie jem takich rzeczy zbyt często, czasem okazjonalnie podgrzeję parę pierogów lub zjem z pięć paluszków cebulowych.
Cisza. Ojczym się nie odzywał, a matka coś robiła w kuchni, najprawdopodobniej przygotowała herbatę. W telewizorze leciała jakaś amerykańska wersja „Trudnych Spraw”.
– Gdzie jest dziadek? – zapytałam, rozglądając się po dużym pokoju, nigdzie go nie widząc.
– Wyszedł z Karolem – usłyszałam odpowiedź mojej mamy z kuchni.
– Kim jest Karol? – do jasnej cholery, choć to dodałam sobie w myślach.
– Moim synem – odpowiedział ojczym, spoglądając na mnie spod byka.
Teraz do mnie doszło. Moja matka zrobiła sobie znowu dzieciaka, z tym facetem (tak, tak, bo mnie już męczy nazywanie go „ojczymem”).
– Ile ma lat? – wstałam, chcąc się udać do pokoju obok, który z daleka właśnie przypominał pokój chłopięcy.
– Cztery – odpowiedział ojczym.
Kiedy chciałam wejść do chłopięcego pokoju, usłyszałam pytanie mamy. Zawróciłam, ponownie siadając na swoim miejscu, kątem oka zerkając w mój dawny pokój, który przerodził się aktualnie w zaułek małego chłopca.
– Masz jakiegoś kawalera? – spytała matka, zmieniając nagle temat, obserwując mnie od góry do dołu.
– Nie, nikogo nie mam – powiedziałam od razu, patrząc na kubek.
– Powinnaś sobie znaleźć, to już czas! Mam nadzieję, że przed moją osiemdziesiątką zostanę babcią, przyjdę na ślub twojego męża i…
Nie słuchałam jej dalej. Rzeczywiście, płeć partnera nie miała dla mnie żadnego sensu i znaczenia, ale… z Philip nie mogłabym mieć dzieci.
Tak kurwa, podoba mi się moja przyjaciółka, dobra? Właśnie teraz to sobie uświadomiłam, a w sumie nawet wcześniej. Jej uśmiech, który może, mimo iż pojawia się rzadko, jest prześliczny, a czas spędzony z nią to… coś cudownego. Tak kurwa, przelizałabym się z nią, nawet jeśli miałabym zrobić to za darmo, bo… to jest chyba to uczucie?...
– Kłamiesz – nagle powiedział mężczyzna. – Ktoś musi ci się podobać.
Błagam dziadku, przyjdź.
Czułam na sobie ich spojrzenia, ciekawe odpowiedzi.
– Nie, naprawdę. Nie poznałam jeszcze nikogo.
– Przyznaj się Wando.
Aż nagle usłyszałam pukanie do drzwi.
Dziękuję.
– Dziadku! – pobiegłam do niego, rzucając się w ramiona. Objął mnie, szeroko się uśmiechając.
Ujrzałam w jego oczach łzy, które wytarłam kciukiem. Nie ma co się dziwić, widział mnie ostatnio parę lat temu, a tak mi go jednak brakowało.
Zerknęłam na bok, widząc małego chłopca, o jasnych, puchatych włoskach i niebieskich oczkach. Wyglądał jak jego ojciec, Stefan.
Kucnęłam przy chłopcu, podając mu rękę, na przywitanie.
– Cześć, jestem twoją siostrą – patrzył na mnie ciut niepewnie, jednak po sekundzie również podał mi dłoń.
Nim jednak zdążyłam z nim zamówić kolejne słowo, przyszedł Stefan, podnosząc dzieciaka.
– Nie dotykaj go, jeszcze zrobisz mu krzywdę – spojrzał na mnie, jakbym co najmniej wymordowała mu rodzinę, że aż cały się zaczerwienił.
Zacisnęłam pięści, wstając, jednak dziadek położył dłoń na moim ramieniu.
– Chodź Wandziu, porozmawiamy – na jego twarzy ponownie pojawił się radosny uśmiech.

***


– To ta kobieta – powiedziałam, biorąc zdjęcie, o którym mi kiedyś mówił.
– Tak, twoja imienniczka – objął mnie, zerkając w mój telefon, kiedy pojawiło się powiadomienie. – To ta dziewczyna, o której pisałaś?
Ugryzłam się w policzek. Mówiłam dziadku o Philip i o tym wszystkim. Pora się przyznać.
– Podoba mi się – wyznałam. – Uwielbiam z nią spędzać czas, zapominam o smutkach herosa i… wszystko jest lepsze.
– Mówiłaś jej to?
– Nie – odpowiedziałam od razu. – Boję się, że widzi mnie jedynie jako przyjaciółkę.
– Jak będziesz czuła się odpowiednio, powiedz to. Jeśli jesteś dla niej ważna, nie zostawi cię, nawet wtedy, kiedy nie odwzajemni swego uczucia.
Weszłam w folder w galerii ze zdjęciami z Philip, opowiadając o każdym, co wtedy robiłyśmy. Słuchał mnie z zaciekawieniem. Potrzebowałam tego.
– Tato – usłyszałam głos matki. – Wyjdziesz na chwilę znów z Karolkiem?
– Jasne! Zaraz wrócę Wandzio – wstał z kanapy, udając się do przedpokoju.
Serce mi waliło, a oddech był szybki i nierówny. Słyszałam ten głos. To nie oznaczało nic dobrego.
Siedziałam na kanapie w pokoju dziadka, czekając na niego, aż wróci, jednak kiedy on wyszedł, z moim przyrodnim bratem, do pokoju wszedł Stefan. Cały czerwony na twarzy, a żyły na czole wyszły.
– Masz kogoś! I to jeszcze kurwa dziewczynę! – wydarł się w moją stronę. – Kurwa, z babą będziesz spała?! Pojebało cię coś?!
Czułam się, jakby ktoś ścisnął moją szyję liną lub łańcuchami. Nie mogłam z siebie nic wydusić ani przełknąć śliny. Brzuch mnie tak rozbolał, że miałam ochotę wypluć moje narządy.
– Mam wyjebane w płeć partnera – wyznałam. Musiałam się przyznać. – Nie obchodzi mnie to czy osoba, z którą pójdę do łóżka, będzie chłopakiem, czy dziewczyną, czy osobą trans lub niebinarną. Wszyscy zasługujemy na miłość.
Pożałowałam od razu, że się przyznałam.
Dostawszy w nos, poczułam metaliczny zapach. Przetarłam dłonią nos, widząc czerwoną ciecz.
– Mamo? – spojrzałam na matkę, która się patrzyła. Po prostu. Nic. – Czemu nic mu nie powiesz?! – krzyknęłam, następnie zaciskając szczękę.
Nic.
– Mamo – już nawet nie chciało mi się krzyczeć.
– Zamknij mordę – mąż matki wstał, ciągnąc mnie za włosy. Syknęłam z bólu, próbując się nie rozpłakać. – Nie będę tolerował pod moim dachem osoby, która jest nienormalna! Jak można iść do łóżka z osobą tej samej płci! Przecież to jest kurwa… Od zawsze wiedziałem, że jesteś nienormalna.
Puścił mnie, jednak kiedy chciałam opuścić pokój, złapał mnie za ciuchy, rzucając w kąt.
– Szacunku cię tam nie nauczyli chyba! – podniósł dłoń, gotów by znowu mi pierdolnąć w nos, choć po sekundzie zaczął coś patrzeć w szufladach. Wziął papiery, które rzucił w moją stronę. – Widzisz to? To wszystko to dokumenty o twojej nienormalności. Tu, że masz ADHD i dysleksję, tu, że cię wyjebali z jednej szkoły, z drugiej… powinienem cię oddać do szpitala dla chorych psychicznie! A teraz, jeśli nie chcesz tego – zaczął zdejmować pasa ze spodni. – Obiecasz, że już nigdy nie zobaczysz się z tą dziewczyną.
Zmrużyłam oczy, oddychając ciężko. Ręce mi się trzęsły, a serce biło jeszcze szybciej niż wcześniej.
– Nie.

***


– I już mi się tu nigdy nie pojawiaj! Nigdy! Nie będę tolerować pod moim dachem osób chorych psychicznie! Jak to ci nie pomogło, to już nic!
Wzięłam lusterko, które miałam w torbie. Wielki siniak na lewym oku był trudny do ukrycia, ponownie jak inne, na pozostałych częściach ciała. Schowałam je po chwili, wybiegając z bloku.
Czułam się, jakby ktoś wbił mi nóż w serce, mimo iż połowa wyzwisk leciała na Philip, ale… czułam się, jakby to dotyczyło mnie. Odblokowałam znowu telefon, patrząc na nią. Tak mi kurwa brakowało tej dziewczyny. Nadal dłońmi, jak z galarety, weszłam w nasz czat, nawet nie patrząc, na jakim medium społecznościowym. Chciałam jej napisać, że potrzebuję jej, ale… nie. Nie jest aktywna. Pewnie trenuje z Juanem. Schowałam telefon.

***


Podeszłam do podejrzanej budy z kebabem. Nie obchodziło mnie to czy znowu trafię na ostry dyżur prosto do potomków Apollina. Ugryzłam pitę z mieszanym mięsem i sosem, mówiąc pani za ladą „wpierdol mi tam cokolwiek”. Oparłam się o murek, jedząc kebaba z moimi łzami, choć nadal w głębi duszy już miałam nadzieję, że zostanę na obiad, by zjeść tego pierdolonego schabowego. By było tego jeszcze mało, nagle pojawiła się baba z niemieckiego, która, cytując: „wiedziałam, że tak skończysz”. Jak odeszła pokazałam szmacie środkowego palca. W tym momencie wiedziałam co to prawdziwy dres. Stoisz i żresz kebaba, wyglądasz, jakbyś miała ochotę każdemu wpierdolić, czując się jakbym była na Bałutach, a jestem przecież tylko na jakimś Nowojorskim zadupiu. Jedyne czego mi brakowało w tym momencie to faktycznie dres z adidasa i mówienia do przychodniów „masz problem?!” (chociaż w tym momencie to ja miałam problem).

***


Będąc już w Obozie Herosów, miałam zamiar udać się do mojego domku. Musiałam odpocząć lub pójść na trening, zapomnieć o tym wszystkim lub wyobrazić sobie, że napierdalam mieczem Stefana.
– Wando – nagle usłyszałam za sobą głos jednego z nowych. Elijah. – Kiedy kolejny trening szermierki?
Westchnęłam, obracając się na piętach. Teoretycznie mogłabym teraz, ale… czy ja mam ochotę? Czy ja przypadkiem nie potrzebuję teraz czegoś bardziej?
Wsparcia?
– Jutro – odpowiedziałam. – Powiedz im, że jutro.
Młody poleciał, przytakując, a ja, zawróciłam, udając się w kierunku labiryntu.

***


– Philip? – weszłam do stajni, ale jedyne co usłyszałam to echo.
Nie było ani Philip, ani Juana. Załamana oparłam się o ścianę stajni, aż poczułam na sobie czyjś cień.
Philip.
Bez żadnego „cześć” lub nawet i „spierdalaj”, wtuliłam się w jej ciało, płacząc w szyję młodej kobiety.


Philip?
◇──◆──◇──◆
[1873 słowa: Wanda otrzymuje 18 Punktów Doświadczenia]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz