TW: pedofilia, molestowanie seksualne
Przewracał się na łóżku, nie mogąc zasnąć. Gdyby życie było prostsze, to każdy uspiałby w pięć sekund, a budził się po idealnych ośmiu godzinach. Zegarek wskazywał godzinę drugą trzydzieści trzy. Jak tak dalej pójdzie, to do pracy zacznie się czołgać, zwracając uwagę każdego przechodnia.
Szczury hałasowały, biegając w ogromnym, dobrze dobranym kołowrotku albo przeskakując z hamaczka na hamaczek. Osiatkowane pręty wydawały się prawie tak samo głośne jak coś upadające na kowadło.
Nie winił ich. Przecież to jego rodzone dzieci. Szczurki nosił aż dziewięć miesięcy pod sercem, by potem urodzić je w największych bólach.
Wyciągnął nogą spod kołdry, szykując się do wstania, lecz to właśnie wtedy, kiedy goły paluch Havu stykał się z zimną podłogą, zabrzęczał telefon. Tak okropliwie głośno zadzwonił, że rudowłosy wystraszył się na dźwięk własnego dzwonka. Dzwonka, który ustawiał, śmiejąc się ,,ha, ha, brzmi jak cyrk”.
Usiadł na środku łóżka i chwycił urządzenie do ręki, które spokojnie leżało na szafce nocnej. Zapomniał nawet podłączyć telefonu do ładowarki. Następnym razem pewnie zapomni o własnym mózgu.
Wiadomość od Judasa. O tej godzinie. Modły odprawia czy próbuje wysłać się do wyimaginowanego nieba?
— Udało się.
Krótka wiadomość, a Havu od razu zrozumiał, o czym mowa. Uśmiechnął się szeroko do ekranu. Wyglądał jak psychopata, szczególnie, że chwilę temu kokosił się w kołdrze i na głowie miał siano.
— Chcesz mi powiedzieć coś więcej?
Był ciekawy. Był w cholerę ciekawy.
Zupełnie szczerze — Havu podjudzał Judasa, ale nie spodziewał się, że ksiądz stanie na wysokości zadania i załatwi wszystko w tak krótkim czasie. Wydawało mu się, iż potrzeba na to miesięcy a może nawet lat, by ktoś odnalazł klienta do przeprowadzenia egzorcyzmu. Może jednak nie było to aż tak skomplikowane? Nie znał się przecież na kościele. A może się znał, tylko próbował zapomnieć? Pewnie tak było. Kościół od zawsze nie był dla niego bezpieczną przestrzenią.
— Przypadek jest ciekawy i trudny. Myślę, że będziesz zadowolony.
Judas pisał jak boomer. Jak stary dziad po czterdziestce.
— Mogę cię o coś zapytać?
Poczuł pot na własnych palcach.
— Jeśli musisz.
— Masz czterdzieści pięć lat?
I Judas już nie odpisał. Rudowłosy czekał na odpowiedź dobre trzydzieści minut, by w końcu dać sobie spokój i wrócić do spania.
Okazało się, że musiał poczekać, zanim uda im się spotkać. Już wystarczająco długo czekał, a wizja spotkania śmiesznych ,,strasznych” duchów albo ,,demonów” sprawiała, że nie potrafił usiedzieć z podekscytowania. Chciał zobaczyć minę Judasa, gdyby dowiedział się, iż coś, czego próbuje się pozbyć, wcale nie jest groźne. A swoją drogą, to chciał uprzykrzyć życie każdemu księdzowi.
Stał koło niewielkiego sklepu, szukając w kieszeni pudełka papierosów. Był pewien, że zabrał je z domu. To byłaby naprawdę wielka strata, gdyby musiał kupować nowe, mając dopiero co otwarty kartonik w mieszkaniu.
— Boże, mam dziurę w kieszeni. — Wepchnął rękę w rozprutą przestrzeń i wygrzebał stamtąd zagubione pudełko. Znalazł nawet zapalniczkę. — No i dobra, trudno.
Przechodząca obok niego kobieta stanęła, omiotła rudowłosego wzrokiem i poszła dalej. Havu zmrużył oczy, odprowadzając brunetkę do białego suva. Nie zachowywał się na tyle dziwnie, by ktoś patrzył na niego w taki sposób.
Zaciągnął się papierosowym dymem i spojrzał na ekran telefonu. Czekał na tego półgłupka. Pewnie się modli. Oni się wiecznie modlą, a potem udają świętych, kiedy zrobią najgorsze świństwo na świecie.
— Ile razy różaniec odmówiłeś? — Uśmiechnął się cynicznie do Judasa, który spokojnym krokiem zmierzał w kierunku Havu. Niemal nie potrącił go samochód na przejściu dla pieszych. — O, Pan Bóg chyba próbuje cię zabić.
— Jak będziesz mnie od początku wkurwiać, to nic ci nie powiem, a potem nigdzie cię nie zabiorę.
Groźnie.
— Przestań być taki sztywny. — Przewrócił oczami i odwrócił się, by wypuścić dym za siebie. Przez chwilę zapomniał, że Judas też jest fanatykiem raka płuc.
— Jestem tutaj tylko na chwilę, więc opowiem ci wszystko w skrócie, dobrze?
— Tak jest, szefie.
Havu mógł przysiąc, że zauważył jak Judasowi zadrżała powieka. Chciał go nazwać w ten sposób jeszcze raz, ale wolał nie tracić okazji obejrzenia egzorcyzmu na żywo.
— Wszystko będzie miało miejsce w małym, jednoosobowym, domku na obrzeżach miasta. Nie możesz się pokazywać, bo w egzorcyzmie uczestniczą tylko odpowiednie osoby. Ty niestety taką nie jesteś.
— Oj tam.
— Daj mi skończyć mówić. — Brunet zgromił go wzrokiem. — Adres podeślę ci później, ale chcę, żebyś naprawdę za bardzo nie kombinował. Możesz być na zewnątrz i wszystko podglądać przez odsłonięte okno. A jak cię ktoś zobaczy, to przysięgam, że… — zawahał się, nie wiedząc, czy chce kontynuować. — Nieważne. Po prostu nie kombinuj. Przypadek jest ciężki i chcę jeszcze to przeżyć.
— Wątpię, że jakiś egzorcyzm cię zabije, jak co kilka dni musisz ubijać śmieszne potwory, których nikt inny nie widzi — mruknął, podchodząc do śmietnika, by zgasić papierosa. — Nic złego nie zrobię, nie musisz się martwić. — Poklepał Judasa po ramieniu i odszedł w swoją stronę.
Na miejsce dojechać musiał sam z racji tego, że Judas, jako najbogatszy ksiądz na świecie, jest samotnikiem i nie chciał podwieźć biednego obserwatora. Jak zawsze najlepsza opcją okazała się taksówke ze znowu wystraszonym kierowcą.
Nie mogli nawet porozmawiać, więc kontaktowali się przez sms’y. Brunet podawał dokładnie informacje co do okien i przy jakim Havu może stać, by wszystko widzieć. Rudzielec był w szoku, że dostał tak szczegółowe wytyczne.
Stanął więc pod oknem, gdzie dach rzucał idealny cień na parapet i równo skoszoną trawę. Mężczyzna wcisnął się pomiędzy małą choinkę i zajrzał przez okno do środka. Sypialnia. Zauważył Judasa i jakąś starszą kobietę, która z płaczem wskazywała na łóżko.
Mógł zabrać ze sobą popcorn lub inną przekąskę, bo przypominało to bardziej najśmieszniejszy film niż prawdziwe życie.
Widział, jak Judas wyciągał małą książkę i zaczynał wypowiadać jakieś słowa. Nie słyszał nic przez to, że okno było zamknięte, a czytanie z ruchu warg wcale mu nie wychodziło. W łóżku leżał za to starszy mężczyzna, zapewne mąż kobiety, która wezwała do swojego domu szaleńca z krzyżem na piersi.
Zachciało mu się rzygać, gdy obserwował chrześcijańskie atrybuty. Na ścianach kobieta powiesiła różne Boskie obrazy, takie jak Maryję z Jezusem czy samego Jezusa. Mini kościół. Obrzydliwe.
Zerwał się wiatr, który szamotał rudymi lokami na wszystkie strony, pozbawiając Havu wzroku. Prawie, jakby coś chciało, by przestał patrzeć. I kiedy znów wbił wzrok w szybę dostrzegł coś, co wzbudziło w nim wątpliwości. Oczy starszego mężczyzny nie wyglądały normalnie.
Chyba… świeciły na złoto?
Zmrużył oczy, by dokładniej przyjrzeć się twarzy dziadka i nic nie wskazywało na to, by miał problemy ze wzrokiem lub halucynacje. Starcze, zmęczone życiem, oczy nie były oczami ludzkimi. Były złote. Obleśnie złote, jakby przed chwilą nażarł się sztabek złota.
Havu zerwał się z miejsca, ignorując przemoczone od wilgotnej trawy kolana. Zapukał w okno.
Judas nie zareagował. Nawet nie oderwał wzroku od książki i wciąż ściskał w ręce ten okropny, duży krzyż.
Zapukał znowu. I znowu. A potem znowu.
Cisza.
— Ale on jest przyjebany — przeklął do siebie i pobiegł w stronę drzwi, które na szczęście okazały się otwarte. Dobrze, że staruszka nie pilnowała wejścia.
Chwilę pobłądził po długim korytarzu, aż odnalazł wejście do sypialni.
— Czy ty jesteś ślepy? — Stanął tuż przed twarzą bruneta. — Zobacz na jego oczy. Widzisz to? Czy ty to widzisz? — Wskazał ręką na łóżko ze staruszkiem, nie odrywając wzroku od Judasa. — Przecież to nie są żadne twoje śmieszne duchy ani żadne twoje śmieszne demony. To są, kurwa, ejdolony. Tego dziada opętały ejdolony i jak za chwilę się stąd nie ruszysz to opętają i ciebie. A ja nie mam zamiaru ratować durnego, przesiąkniętego tą obrzydliwą wiarą, księdza. — Wetknął mężczyźnie palec wskazujący w żebro. — Pewnie coś wiedziało, że się tu zjawisz i je tutaj wysłało.
Odsunął się od Judasa i wycofał w stronę drzwi. Chwilę patrzył w ciemne oczy mężczyzny wyczekująco i kiedy ten zrobił krok w jego stronę, od razu wybiegł z domku. Biedna staruszka.
— Widzisz do czego doprowadza ta śmieszna wiara? — Omiótł wzrokiem Judasa, by sprawdzić, czy nie ma w sobie czegoś, co nazywa się ejdolony i może kontrolować ciałem swojej ofiary.
— Dlaczego tak bardzo nienawidzisz tej wiary? Sam chciałeś zobaczyć egzorcyzm, a teraz zarzucasz mi, że do tego głupiego dziada wlazły jakieś pierdolone ejdolony? — uniósł się, zadając tak niespodziewane pytanie, że Havu pierwszy raz od dawna zamilkł.
— Jak ci nic nie jest, to powodzenia, księżulku — prychnął tylko, ignorując zapytanie i ruszył w nieznanym kierunku, bo nawet nie orientował się, że dokładnie idzie. Musiałby włączyć gps’a. Tyle że nie chciał.
,,Dlaczego tak bardzo nienawidzisz tej wiary?”.
Gdyby wiedział. Gdyby ktoś wiedział, dlaczego.
Dzieci są naiwne. Cholernie naiwne. Nie wiedzą, kiedy ktoś albo coś jest dla nich potencjalnie niebezpiecznie, dlatego zawsze obok są oni — rodzice. To osoby, którym bezgranicznie powinieneś ufać, zawsze wierzyć w ich słowa i czuć bezpieczeństwo; ale zdarza się, że tych osób nagle nie ma. Byli zajęci, wyjechali, chcieli odpocząć, więc znowu wyjechali, a może najzwyczajniej w świecie za dużo pracują. Posyłają wtedy dzieci na dodatkowe zajęcia, by te mogły się rozwijać, ale także spędzać czas bez rodziców. Posyłają dzieci na wycieczki, żeby poznały trochę świata oraz nowe osoby. Posyłają dzieci też… do kościoła.
Religijni rodzice nie są źli. Każdy ma wolną wolę oraz może podejmować w dorosłym życiu decyzje, niezależnie od tego, co kto sobie o nich pomyśli. Mama i tata wierzą w moc Boga, myślą, że to ktoś dobry, kto ochroni cię ode złego, w imię ojca, ducha świętego, amen. Czasem jednak trafia się ktoś zły. Ktoś cholernie zły. A rodzice o tym nie wiedzą, bo małe, wystraszone dziecko nie chce powiedzieć prawdy. Nie, to dziecko nawet nie wie, że to było coś złego; że ktoś, komu powinno zaufać bezgranicznie, prawie jak rodzicom, chciał je potwornie skrzywdzić.
Mama zawsze powtarzała — nie bój się, nikt cię tam nie skrzywdzi, w kościele są sami dobrzy ludzie. I małe, rudowłose dzieciątko uwierzyło rodzicielce na słowo. W końcu to ona czytała mu bajki na dobranoc, kiedy nie mógł usnąć. To ona głaskała go po głowie, kiedy się czymś za bardzo przejmował oraz była pierwszą kobietą do opatrywania głupich ran.
Na początku nie było źle. Było nawet cudownie, bo każdy, ale to dosłownie każdy, wykazywał zainteresowanie i chciał się zaprzyjaźnić. Całe grono małych dzieci w podobnym wieku lub niewiele starszych biło się o uwagę Havu. A ten mały, naiwny dzieciak opowiadał im o wszystkim, bo nie został jeszcze przesiąknięty wszeobecnym złem i innymi obrzydliwcami. Był naprawdę… złotem.
Nauczał ich ktoś, kto podawał się za Ojca, księdza oraz innego tego rodzaju rzeczy. Już nie pamięta. Chciał zapomnieć.
Codziennie oprowadzał dzieciaki po łące, która należała do kościoła. Nauczał o roślinach, kwiatach oraz uczył, by nie bać się robaczków. Robaczki przecież są pożyteczne, robią swoje rzeczy i nikomu nie wadzą. Takim robaczkiem był też ojciec. Święty, uduchowiony ojciec.
Małe, chude paluszki dotykały czerwonych maków, uśmiechając się do siebie. Chciał zawołać kolegów, którzy nazbierali już całe bukiety polnych kwiatów. Mieli podarować je własnym mamom na dzień matki. Havu chciał wybrać te najładniejsze, te które kojarzyły mu się z Alexandrą i przypominały o słonecznych dniach, przyjemnych, ciepłych wiatrach oraz zapachu drzew iglastych.
Ktoś koło niego kucnął. To był ojciec. Miły, starszy mężczyzna, który niedługo dobije siedemdziesiątki. Musnął palcem wskazującym dłoń chłopaczka i cicho wymruczał do jego ucha:
“— Jesteś bardzo grzecznym chłopcem, wiesz?
Rudowłosy zachichotał. Oddech ojca łaskotał go w ucho.
— Czy ojciec pomoże mi wybrać kwiaty dla mojej mamy? — zapytał, przyglądając się dalej makom i stokrotkom. — Moja mama to najlepsza mama na świecie, wie ojciec? Zawsze pomaga i… jest super! — Podniósł się z klęczków. — Chcę coś wyjątkowego.
Starszy mężczyzna podniósł się i wyciągnął rękę do chłopca, który momentalnie, bez zastanowienia ją chwycił. Duża dłoń ojca prowadziła go właśnie przez łąkę, a druga pokazywała przeróżne rośliny, które mógł zebrać dla mamusi. Havu zabierał wszystko, co ładne, nie mogąc przestać się śmiać.
— A tutaj mieszkają żabki. — Mężczyzna zatrzymał się, by pokazać chłopcu niewielką, powoli płynącą rzeczkę. — Wiesz, chciałbym pokazać ci coś jeszcze. Chcesz pójść ze mną?
Havu zastanowił się przez chwilę, ale wszyscy dobrze wiemy, jak działa taki proces myśleniowy u sześcioletniego chłopca. Nie potrafi stwierdzić, czy coś jest bezpieczne. Ufał jednak ojcu. Był to jego autorytet. Chciał być w przyszłości jak mężczyzna — mądry, spokojny, cierpliwy i oczytany.
— A gdzie pójdziemy? — zapytał, dalej trzymając księdza za rękę. Obserwował skaczące po kamyczkach małe żabki. — Idziemy po prezent dla mojej mamy?
— Oczywiście, że tak, mój drogi — mężczyzna zachichotał i pociągnął dziecko za sobą, prowadząc je prosto do kościoła. Pierwszy raz był w środku kapliczki sam na sam z ojcem.
Oglądał witraże, obrazy oraz płonące świece. Było pięknie. I bardzo, ale to bardzo cicho.
— Chodź tutaj. — Starszy mężczyzna uśmiechnął się do rudowłosego, patrząc mu prosto w duże zielone oczy.
Dzieciak pokiwał ochoczo głową i wbiegł prosto do małego pomieszczenia z dużym biurkiem oraz kanapą, na którym księża pewnie odpoczywali przed oraz po wygłoszeniu mszy. Sześciolatek przyglądał się wszystkiemu z ciekawością, a kiedy odwrócił się do ojca, by zapytać, czego będą szukać dla mamusi, spostrzegł, że ten zamyka za sobą drzwi. Na klucz.
— Nikt inny nie może tutaj wchodzić — powiedział ze spokojem, zauważając niepokój malujący się na twarzy chłopca. — Tylko my dwoje.
— To tajemniczy pokój? — zapytał, zachowując resztki pozytywności, jak każde małe, głupie, niewinne dziecko. Przecież żaden sześciolatek nie spodziewałby się, że zaraz doświadczy najgorszego, najobrzydliwszego czynu na sobie.
— Tak, właśnie. — Ojciec odłożył klucze na biurko. — Możesz usiąść na tej kanapie? Poszukam dla ciebie prezentu.
Havu pokiwał głową i usiadł na bardzo miękkich poduszkach. Było przyjemnie. Przytulnie. Przestał już przejmować się zamkniętymi drzwiami, bo zaufał mężczyźnie. Widział w nim autorytet. Jak więc mógł bać się, że zrobi mu za chwilę niewyobrażalną krzywdę?
Kiedy czekał, machając nogami i oglądając własne dłonie, ksiądz zdejmował z siebie sutannę. Ubranie opadło na ziemię.
— Zanim jednak… znajdziemy prezent, to chciałbym ci coś pokazać. — Podszedł do chłopczyka i stanął naprzeciwko niego. Zielone oczy wpatrywały się prosto w duży, owłosiony brzuch. — Widziałeś kiedyś, co panowie mają tam na dole? — Wskazał palcem na własną bieliznę.
Havu pokręcił głową. Był zainteresowany, jak każde naiwne dziecko. Był też niepewny.
— A chcesz zobaczyć?
— A dlaczego? — zapytał, nie wiedząc, o co chodzi. Nie miał przecież pojęcia, że wszystko, co teraz słyszał, było z podtekstem seksualnym.
Ojciec uśmiechnął się i wtedy stało się coś, czego nigdy nie chciał mieć w rękach. Czego nigdy nie chciał czuć pod małymi palcami. Czego nigdy nie chciał… smakować.
Havu krzyczał, próbując się wyrwać. Krzyczał tak długo, że przestał czuć własne gardło i z każdą chwilą cichł.
Mocne ugryzienie sprawiło, że ojciec odsunął się i złapał za miejsce, w które został zraniony, a wystraszony sześciolatek ukradł z biurka klucze, by otworzyć drzwi i wybiec na zewnątrz. Biegł tak długo, aż nie zatrzymał się nad rzeczką z żabkami. Łzy kapały prosto do spokojnie płynącej wody. “
Gdyby wiedział, to by nie pytał. I gdyby ktoś wiedział, to przestałby wierzyć. Jednak oni pozostawili głupi, wierząc w coś, co nie istniało, nie miało nic wspólnego z miłością i było przesiąknięte sztuczną życzliwością. A Judas był jednym z nich.
Może zmądrzeje. Może zobaczy, że stoi po stronie prawdziwego zła, a nie prawdziwego dobra.
Włączył gps i wrócił do domu po dwóch godzinach tułaczki po dziwnych ulicach.
Cholerne ejdolony, może to i jego opętały i dalej o tym nie wie.
— Jakby mnie coś opętało, to mnie zabij. — Wysłał Judasowi sms’a i zamknął drzwi mieszkania na klucz.
Judas?
◇──◆──◇──◆
[2469 słów: Havu otrzymuje 24 Punkty Doświadczenia]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz