ZIMA, ROK TEMU
Gdyby Arisu miała czas, to poświęciłaby go na zastanawianie się, dlaczego mieszkańcy Obozu Jupiter nie przeprowadzili na niej egzekucji. Rozważałaby, czy obrzucaliby ją pomidorami, zakutą w dyby, czy pozwolili dzieciakom Wulkana ją spalić, a może przeprowadziliby na niej jakieś specjalne tortury, topiąc w widowiskowy sposób. Może, w jakiejś mniej dramatycznej wersji, po prostu wygnaliby ją z widłami i pochodniami z obozu i skończyłaby pod którymś mostem w San Francisco, a w trochę gorszym wariancie – poprosiłaby o pomoc jednego debila z Obozu Herosów, którego poznała kilka lat temu lub, jeśli byłoby jeszcze odrobinę bardziej źle, odezwałaby się do swojego brata.
Niestety, Arisu nie miała czasu, który mogła poświęcić na takie przemyślenia, bo zamiast tego Obóz Jupiter skazał ją na karę straszniejszą, niż wszystkie pozostałe połączone w jedną. I nie miała tu nawet na myśli tej całej zabawy w budowniczego.
Po tym, jak uderzyła z nieprzyjemnym pluskiem w taflę, nie potrafiła od razu się podnieść. Czuła tylko jak ogarnia ją to głupie, irracjonalne i utrudniające ruchy, ciężkie uczucie, chociaż poziom wody wcale nie był wysoki, a ona przecież była świetną pływaczką. Już wcześniej, siedząc Walkerowi na barkach, czuła się nieswojo i nagły upadek całkiem ją pogrążył. Nie nałykała się wody dzięki jakiemuś głupiemu szczęściu, albo wręcz przeciwnie, bo gdyby się zadławiła, to może przynajmniej umarłaby i miała święty spokój.
Przez chwilę tylko bezradnie machała rękami, zanim w końcu udało jej się wstać. Rozkaszlała się od razu, chociaż sprawiło to tylko, że nie mogła oddychać, i chciała doskoczyć do Walkera, żeby pomóc wstać też jemu, ale wbrew szczerym chęciom nie ruszyła się z miejsca. Czemu nie mogła się ruszyć? Stała na miękkich nogach, oplotła ciasno ręce wokół pasa, próbując w ten sposób chociaż trochę ukryć to, jak bardzo się trzęsie. Okropny ucisk w piersi zmusił ją do podkulenia ramion i pochylenia się do przodu, co wcale nie pomogło jej w złapaniu pełnego oddechu. Czemu się nie utopiła? Przecież dalej nie mogła oddychać. Czuła w gardle każdy z trudem wpuszczony i wypuszczony oddech.
Chociaż była kompletnie przemoczona, to było jej okropnie gorąco. Gumka, którą przed rozpoczęciem pracy związała włosy, nie podołała zadaniu i mokre kosmyki przykleiły jej się do policzków. Tylko tego jej brakowało.
Zaczęła szybko mrugać, bo obraz, i tak bardzo niewyraźny i pogrążony w ciemności, dalej był dodatkowo zamazany, ale to nic nie dało.
Wokół niej zrobiło się jasno, kiedy Walker w końcu wygramolił się i podniósł na nogi, plując na wszystkie strony. Kask jakimś cudem nie spadł mu z łba i znowu oświetlał wąski korytarz słabym światłem lampki, która jeszcze większym cudem się nie zepsuła i nie odpadła, odpływając razem z wodą lub ginąc na dnie.
Dopiero to uświadomiło Arisu, że minęło nawet mniej niż kilka sekund od ich upadku. I że Walker, niestety, się nie utopił. Nie była pewna, czy w złości naprawdę mu tego życzy, czy to po prostu kolejne natrętne myśli.
Słyszała, jak chłopak coś mamrocze i widziała, że jego usta się ruszają, ale nie potrafiła jeszcze rozróżnić dokładnych słów, za bardzo szumiało jej w uszach. Gdyby mogła się skupić i o tym pomyśleć, założyłaby, że narzeka na upadek i na to, że pewnie coś go boli i że, przy odrobinie jej szczęścia i jego rozpaczy, połknął jakiegoś martwego szczura.
To pewnie nie było wykonalne, ale nie były to okoliczności, w których Arisu by się tym przejmowała. Pewnie i tak po prostu pluł, próbując pozbyć się z ust brudnej wody.
Odetchnęła powoli i w końcu zaczęła rozumieć, co ten idiota dokładnie mówi.
– Całe ubrania mam przemoczone. I na pewno mam teraz jakiegoś szczura w gaciach…
Jęczał coś jeszcze, ale nie przejęła się na tyle, żeby mu jakoś odpowiedzieć. Zamiast tego wyprostowała się bardziej, jeszcze raz powoli wypuszczając powietrze z płuc.
Miał siłę narzekać, czyli nic mu nie było. Wystarczyło, że go opieprzy, może dla przykładu da mu w twarz – jak już przestanie być jej tak okropnie słabo – i będą mogli wrócić do pracy. I jak najszybciej ją skończyć. Do tego czasu musiała tylko zadbać o to, żeby Walker nie zobaczył, jak bardzo się zestresowała…
I o to, żeby po drodze go nie zabić, jeśli znowu zrobi coś głupiego.
Zdenerwowana i wciąż zestresowana, dalej odrobinę drżącymi dłońmi wymacała wiadro z zaprawą. Albo bardziej to, co było wiadrem z zaprawą, bo jego zawartość rozwodniła się po kontakcie ze zbyt dużą ilością wody, zostawiając Arisu z samym brudnym wiadrem, a Obóz Jupiter z wodą dodatkowo zanieczyszczoną przez zaprawę.
I była pewna, że za to też jej się oberwie, chociaż to przecież ten cholerny idiota przeprowadził zamach na jej życie. Aż się wzdrygnęła, zirytowana.
Zanim wrócą do pracy, będą musieli znowu zejść tam na dół i przygotować nowe wiadro. I pewnie, znając jej piekielne szczęście, dać się zobaczyć jakiemuś zbłąkanemu legioniście, który – znowu sugerując się jej niesamowitym fartem – będzie akurat największym plotkarzem w obozie. Może kolejnym dzieciakiem Merkurego, w końcu jak na razie całe zło, które spotykało ją w życiu, było ich zasługą.
Może to była jakaś klątwa.
– To twoja wina, Walker – wymamrotała w końcu, po może sekundzie ciszy zbyt długo, trochę zbyt słabo jak na to, że dalej przecież była na niego zła i musiała chociaż wyglądać na bardzo morderczą. – Może wystarczyłoby umieć chodzić. Musi—
– Moja? To ty musiałaś się tak strasznie wiercić?!
Arisu na kilka sekund zmroziło, sama nie była pewna, czy z wściekłości, czy strachu, a potem posłała Walkerowi najzimniejsze, najbardziej wkurzone spojrzenie na jakie było ją stać. A było ją stać na naprawdę bardzo zimne i wkurzone spojrzenie. W tej sekundzie zrezygnowała z jakiegokolwiek pozbawionego przemocy rozwiązania sprawy.
Nikt, a już szczególnie on, nie miał prawa jej przerywać. Ani tym bardziej jej obwiniać. Zmrużyła oczy i ściągnęła usta w wąską linię, mocniej zaciskając dłonie na trzymanym wiadrze.
Walker nie miał prawa wyjść stąd żywy.
– Słucham? Ja się wierciłam? Czy ty siebie słyszysz? Jesteś cholernym debilem. Miałeś jedno zadanie. JEDNO! – nie była pewna, czy jej głos naprawdę poniósł się echem, czy tylko jej się tak wydawało. Walker otwierał już usta, żeby się bronić, albo po prostu znowu gadać coś od rzeczy, ale nie dała mu zacząć: – Wystarczyło, do cholery jasnej, patrzeć gdzie chodzisz! Ostrzegałam cię. Ostrzegałam cię, że jeszcze jedna taka akcja, i cię zabiję. Tak ciężko wykonać poprawnie jedno powierzone zadanie?!
Prychnęła wściekle i cisnęła w niego wiadrem, wkładając w to za dużo siły i jeszcze więcej złości. Chybiła, a plastik pękł po zderzeniu ze ścianą akweduktu. To chyba to była ta jedna rzecz za dużo; machnęła bezradnie rękami, wydając z siebie pełen złości i rezygnacji krzyk, i rzuciła się w stronę wyjścia. Nie wyglądało to tak widowiskowo, jak by tego chciała – woda spowalniała ją, a przez rosnącą coraz bardziej wściekłość poryczała się, co zdenerwowało ją jeszcze bardziej.
────
[1100 słów: Arisu otrzymuje 11 Punktów Doświadczenia]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz